top of page

Znaleziono 106 wyników za pomocą pustego wyszukiwania

  • Podróż dookoła świata z Confusion Project i Simoną De Rosa

    Wspominał Roman Waschko w felietonie „Koncerty Niezapomniane”: Kiedyś, gdy wracałem do hotelu o 2-ej w nocy widziałem na jednej z ulic nowojorskiej Village Greenwich starą Murzynkę śpiewającą spiritualsy i nie ustępującą w niczym niezapomnianej Mahalii Jackson. Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. W niejednym klubie słuchałem orkiestr murzyńskich mogących stać się rewelacją światową. Co to ma do najnowszej płyty grupy Confusion Project, nagranej z wokalistką Simoną de Rosa pt. Feathers? Moim zdaniem bardzo wiele, albowiem jej słuchając, nie mogłem oprzeć się narastającej z utworu na utwór pewności, że poziomem nie odstaje ona od najlepszych światowych płyt jazz-wokalnych, a jedyne, czego jej brakuje, to odpowiednio obszerny budżet promocyjny. Rzecz jasna, wspomniana konstatacja wprawiała mnie w smutną zadumę – na szczęście mogłem nieustająco startować wspomniany album. Na szczęście: bo jest on wypełniony po brzegi jasną radością grania i śpiewania. Ale wpierw cofnijmy się kilka tygodni wstecz. Klip do utworu "Journey" otwierającego album. Jak tłumaczą artyści: To piosenka o radości z ponownego połączenia się z naturą. Żyjąc w mieście, tęsknimy za doświadczaniem tego, co do zaoferowania natura ma, za wszystkimi jej zapachami i smakami nieobecnymi w przestrzeni miejskiej. Tymczasem chodzi o to, aby poznawać świat każdym zmysłem. Dowiedziawszy się od Pana Michała Ciesielskiego z Confusion Project o omawianym muzycznym projekcie, najpierw padłem z wrażenia, gdyż napisał do mnie gość z zespołu, który wielbię za cudowne płyty „Primal” i „LAST” , a ledwiem się zebrał i podniósł szczęśliwy, gdy padłem po raz drugi, ponieważ na płycie pojawiła się… Ona. Wokalistka. „ Cóż za kompletna i zaskakująca nowość! ” pomyślałem, alem się sam zdzielił po mentalnych łapach, ponieważ przypomniałem sobie, że zespół właśnie z tą Panią odbył nie tak dawno tournée po Polsce, a wcześniej po Chinach i że tych wspólnych turne było więcej. „Acha!” – zawnioskowały moje trzy szare komórki, tusząc, że „Feathers” jest efektem tychże. Pani Simona jest Włoszką. Jej drogi z Confusion Project skrzyżowały się w poprzedniej dekadzie i od tamtej pory bardzo często dzielą scenę. Album – mówiąc podniośle – jest wielce udanym ukoronowaniem tej współpracy. To jest płyta podróż. Płyta wędrówka. Płyta wyprawa. Artyści pomieszali style, słuchać wpływy kultur z całego świata, dzięki czemu słuchacz doświadcza barwnej muzycznej mozaiki, łączącej dźwięki z różnych zakątków globu. Każda z ośmiu ścieżek to unikalna historia – od bujnych, zielonych krajobrazów Irlandii, przez rytmiczne pulsacje Kuby, po głębokie, charyzmatyczne brzmienia bułgarskich chórów oraz nasycone emocjami melodie krajów arabskich. To właśnie dzięki tej różnorodności i śmiałemu łączeniu tradycji z nowoczesnością, album stał się wspomnianą podróżą muzyczną, która przenosi słuchacza nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie, w odległe kultury i epoki. Znów oddajmy głos artystom: Utwór Golden Eagle mówi o kierowaniu się w życiu otwartym sercem i umysłem. Inspiracją była nowela "Mewa" Richarda Bacha, opowiadająca o mewie nazywającej się Jonathan Livingston Seagull, która nie chciała wieść typowego mewiego życia. Piosenka to afirmacja przełamywania granic i obejmowania nieznanego, do celebrowania życia jako podróży, podczas której odkrywamy ale też nie brak nam odwagi, aby zmieniać siebie. Proces tworzenia Feathers  rozpoczął się jako eksperyment łączenia różnych tradycji muzycznych z nowoczesnymi aranżacjami. Te ostatnie zostały bardzo starannie dobierane, aby oddać charakterystyczną atmosferę zarówno tradycyjnych melodii, jak i najnowszych, eksperymentalnych brzmień, stając się czymś w rodzaju mostu między kulturami. Nad albumem wyraźnie krąży międzynarodowy duch. Ta artystyczna wizja łączy elementy folkloru, jazzu, muzyki etnicznej i eksperymentalnej, tworząc unikalny, globalny pejzaż dźwiękowy. Mam nadzieję, że zainspiruje ona zespół do dalszych podobnych poszukiwań wspólnie z panią Simoną. Klamrując: z tej, silnie ogranej, jak widać kolaboracji, wyszedł album świetnie wyprodukowany i bardzo ciekawie zagrany, w dodatku szeroko uśmiechający się do słuchacza masowego, który w muzyce szuka nie tylko techniki, ale fajnych, melodyjnych lecz niebanalnych tematów muzycznych. Czyli coś na miarę wielu znanych płyt, wspartych wielkimi budżetami. I tych budżetów, dziękując za płytę, grupie życzę. O artystach Confusion Project  to doskonale znane fanom jazzu polskie trio, które powstało w 2013 roku  w Gdańsku. Zespół w swoim muzycznym alfabecie  łączy jazz-fusion z elementami progresywnego rocka, muzyki klasycznej i filmowej. Trio tworzą Michał Ciesielski  – pianista, odpowiedzialny za kompozycje i aranżacje, Piotr Gierszewski  – gitarzysta basowy. Adam Golicki  – perkusista, który potrafi subtelnie budować napięcie, a jednocześnie zaskakiwać energicznymi przejściami i rytmicznymi eksperymentami – patrz bardzo dynamiczny utwór „Journey" z omawianej płyty. Simona De Rosa  to wokalistka, kompozytorka i edukatorka jazzowa, urodzona w Neapolu. Już od najmłodszych lat muzyka odgrywała kluczową rolę w jej życiu – zaczynała od nauki gry na fortepianie, a w okresie dojrzewania odkryła swój niezwykły głos, który szybko skierował ją ku jazzowi i improwizacji. Podczas studiów na Uniwersytecie Federico II, Simona równocześnie angażowała się w liczne projekty muzyczne, występując w różnych formacjach – od kameralnych duetów po większe zespoły. Po ukończeniu studiów przeniosła się do Nowego Jorku. Ukończyła studia magisterskie na Queens College w Nowym Jorku z wyróżnieniem. Po artystycznej rezydencji w Hanoi w 2018 roku podjęła decyzję o przeprowadzce do Chin, gdzie w latach 2018–2022 realizowała się jako wykładowczyni w Beijing Contemporary Music Academy, odgrywając aktywną rolę na tamtejszej scenie jazzowej. Jesienią 2024 roku artystka odbyła rezydencję w Almaty w Kazachstanie. Obecnie mieszka w Europie. Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • EDMUND FETTING, KRZYSZTOF KOMEDA TRZCIŃSKI, AGNIESZKA OSIECKA- NIM WSTANIE DZIEŃ

    Mało tu jazzu, ale bardzo lubię tę piosenkę. Zastanawiam się jednako czy lubiłbym ją bez filmu, bez tej sennej opowieści o ludzkich charakterach i kontrastowych, czarno-białych wręcz codziennych wyborach ("Spodnie, potrzebne mi są czyste spodnie" - powiada główny bohater, który wprawdzie nie jest kryształowy, ale napotkawszy szekspirowski dylemat staje czynnie po stronie prawa, dobra i porządku, niemniej najbardziej martwią go w filmie gacie). Moim zdaniem pieśń najwięcej zawdzięcza Edmundowi Fettingowi, to on, spokojnym, nieco zmęczonym głosem zrobił z niej nieśmiertelny kawałek. Ale czy istotnie nieśmiertelny? Eee, nieeee. Przesadziłem, bom dziad. Młodsze pokolenia już go nie kojarzą. I dobrze. Mają swoje ewergriny. No ale jest w tym - dziś byśmy powiedzieli projekcie - Krzysztof Komeda. Pierwszy polski wielki, wybitny, uwielbiany, utytułowany i międzynarodowy jazzman - wszak to on skomponował tę balladę, wpadł na pomysł dźwięku charakterystycznych bębenków indiańskich w historii o Ziemiach Odzyskanych, łatwej do zagwizdania melodii. Szczerze mówiąc nie przepadałem za jego jazzem, dopiero w tym roku zaczął mi się podobać, choć słuchając wykonań komedowego zespołu z festiwalu w Sopocie w 1956 roku trudno mi jednak - przyjmując nawet świadomą poprawkę na cezurę czasową - powstrzymać zdziwienia: To? To jest Komeda? To pitu pitu z czwartej klasy szkoły muzycznej? No ale "Nim wstanie dzień" skomponował wyśmienicie. Słowa napisała Agnieszka Osiecka . Jestem z pokolenia skatowanego panią Agnieszką. Obrzydzili mi ją po gardło, więc długo, gdym słyszał piosenki z jej tekstami miałem odruch wymiotny, bo kojarzyły mi się z beznadziejnym pokoleniem moich rodziców - strasznych nudziarzy i bezsensownym szukaniem nadziei w tekstach smętnych nie rockowych piosenek, zamiast wyrywania jej siłą z paszczy komunistycznego potwora. No i jeszcze z pelisami. Ja pierdzielę, pamiętacie te męskie pelisy, których było tak dużo na ulicach jeszcze w latach 80-tych ubiegłego wieku? Kurde, sztuczny lis pod szyją? Kto na to wpadł? To wspaniałe, światłe pokolenie naszych rzekomo cudownych dziadków i babć, które wywołało II wojnę światową. Od pelisy gorszy był dla mnie tylko milicyjny mundur. Czyli kojarzę to tak: Osiecka, pelisa, dziaderskie melodyjki, nuda lat 80tych. Ale znów: tekst zaśpiewany przez Fettinga - zajebisty, wszystko w nim jest po kolei, jak trzeba. Dziś sam jestem starym dziadem i ze smutkiem stwierdzam, że bardzo lubię film "Prawo i Pieść" oraz tę niedżezzową piosenkę. Tymczasem powstawała ot, tak, po prostu, zwyczajnie, na zamówienie. Nikt nie miał przy tej okazji wizji, nie doznał uniesień, nie poczuł wyjątkowości: czasu, wymowy, mocy tekstu, podniosłości. Tak wspomina jej powstanie Agnieszka Osiecka: „ W zasadzie mogliśmy napisać tę piosenkę, siedząc spokojnie w domu, ale panowie reżyserzy uparli się, że musimy przyjechać do Torunia. Nigdy nie zapomnę tej drogi, ponieważ była taka bardzo krzyśkowata, komedowata. On był mrukiem, miał garbusa i jechaliśmy sobie tym volkswagenem z Warszawy do Torunia. Długo było, pusto było, nudno było. Krzyś nie powiedział do mnie ani słowa. To ja też nie powiedziałam do niego ani słowa, bo jakże tak? Przyjechaliśmy tam, byli panowie, którzy kręcą film, byli aktorzy, ale jakoś nikt nam nie umiał wytłumaczyć, o co chodzi. A zasada była taka: przyjedźcie, to poczujecie atmosferę planu. Niczego nie wyczuliśmy, bo też nikt nam niczego ciekawego nie powiedział. Wreszcie Hoffman czy Skórzewski się bardzo spiął: »Mamy dla was pomysł, taką napiszcie piosenkę, żeby było canto i refren<<. Nic z tego nie zrozumieliśmy, wsiedliśmy do tego volkswagena i z powrotem jechaliśmy strasznie nudno. Wreszcie, gdzieś pod Warszawą, Krzyś się odezwał: »Ja ci coś powiem. Ty zrób tekst pod Okudżawę, ja zrobię muzykę pod western i to będzie to, o co im chodzi<<. W ten sposób, po dwóch dniach chyba, powstała nasza piosenka >Nim wstanie dzień<". To wszystko. Zasłuchajcie się Wspomnienie A. Osieckiej zaczerpnąłem z książki Magdaleny Grzebałkowskiej "Komeda - Osobiste życie Jazzu" Wydawnictwo Znak, Kraków 2018 Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Panzerballett - Ode to Joy

    Uwielbiam metalowe granie, jak Michał Anioł nocne sekcje zwłok. Gdy metalowy zespół gra do tego jazz, to padam przed nim na kolana. Jeśli zaś metalowy zespół gra jazzowego Beethovena, to tarzam się w radosnej ekstazie w piachu, niczym mój czworonożny przyjaciel Lucky. Oto Panzerballet - Ode to Joy! I dziś nadarza się okazja, by się wytarzać do woli, do dna, do krwi ostatniej, jak pod Lenino! Oto z ałożony przez charyzmatycznego gitarzystę i kompozytora Jana Zehrfelda, przewspaniały zespół Panzerballett nagrywa swoją wersję "Ode to joy" herr Ludwiga! Wspierają go odważne głosy Andromedy Anarchii oraz Conny Kreitmeier .  Andromeda Anarchia kusi mnie swym operowym majestatem i awangardową świeżością, podczas gdy Conny Kreitmeier to chodzącą wszechstronność i zdolność do emocjonalnych interpretacji. W tle zaś trzech szaleńców, którzy wybrali życiową ścieżkę muzyczną na bakier, wbrew zdrowemu rozsądkowi, ani tam-ani tu. Drogę zwariowanych jazzowych - metalowców. Ta wersja "Ody do Radości" na pewno spodobałaby się kompozytorowi, gdy był jeszcze młody na tyle, aby ja usłyszeć. A pojutrze premiera nowego, 8 albumu Panzerballett - Übercode Œuvre. Nie przegapcie. Lejdis end dżentelmen - Pancerny Balet! Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Do publicznego radio zapraszajĄ SCHULTZE – EHWALD – RAINEY

    Ach! Chciałoby się, aby podobnych nagrań powstawało więcej! Cóż zrobić, gdy liczba miłośników swobodnych, niczym  nie skrępowanych muzycznych wypowiedzi z roku na rok maleje, trzeba radować serce, mózg i uszy tymi, które wydają niezależne wytwórnie lub sami artyści. Niniejszym wstępem chciałbym namówić was do sięgnięcia po niezwykły album improwizowany pod tytułem „Public Radio”, który nagrali saksofonista Peter Ehwald, pianista Stefan Schultze oraz stary wyga, jeden z najciekawszych muzyków sceny muzyki improwizowanej, fantastyczny wręcz perkusista Tom Rainey. “Public Radio” to nie kontrolowane, lecz i nie przekrzyczane szaleństwo, które udowadnia, że istnieje muzyczne, pozawerbalne porozumienie między trzema wybitnymi artystami, których twórczość balansuje między jazzem, muzyką współczesną, a swobodną improwizacją. Powiedziałbym wręcz, że istnieje harmonia, gdyby nie fakt, że od harmonii to akurat wszyscy trzej nader chętnie uciekają wpadając w muzyczny chaos i trzęsienie ziemi. Peter Ehwald, wykształcony w Niemczech, Londynie oraz Nowym Jorku, to artysta, którego twórczość osadzona jest głęboko w tradycji jazzowej, ale otwiera się na nowoczesne formy i nietypowe instrumentacje. W „Public Radio” jego saksofon ukazuje jednocześnie energię i elegię, tworząc pełne ekspresji frazy. Jest więc raz głośnio jak sto diabłów, a tuż za moment cicho jak mysz pod miotłą. Ehwald jest znany z licznych projektów, w tym współpracy z różnymi artystami z całego świata, a naprawdę godna polecenia jest jego kolaboracja z muzykami z koreańskiego zespołu perkusyjnego "~su" z siedzibą w Berlinie. Efektem tejże było zaproszenie Ehwalda do Korei Południowej na artystyczną rezydencję m.in . w Seulu. Ehwald w ten sposób poszerza bez końca możliwości improwizacji, czerpiąc inspiracje z różnych kultur muzycznych. Potem rezonuje tymi wpływami na innych polach - na przykład w tym trio. 2020 rok - kompozycja nr 2 podczas koncertu w http://studio-zentrifuge.de Pianista Stefan Schultze wnosi z kolei swoje unikalne podejście do muzyki, wykorzystania instrumentu łącząc elementy muzyki nowoczesnej i jazzu. Utytułowany kompozytor i pedagog, Schultze, dzięki różnorodnym doświadczeniom – od Montreux Jazz Festival po Carnegie Hall – nadaje zespołowi bogatą harmoniczną głębię. Poza omawianym trio wart podkreślenia jest jego ostatni projekt o nazwie Hyperplexia. Termin ten oznacza obsesyjną fascynację ogromnymi możliwościami dźwiękowymi tkwiącymi w fortepianie - a sam artysta wykorzysuje fortepian w nieograniczony sposób. Opisuje również stan ekstazy wywołany przez wyobraźnię eksplorującą nieograniczone możliwości kompozytorskie i wykonawcze oferowane przez ten instrument. Poprzez serię eksperymentów na żywo badających strukturalne, mechaniczne i dźwiękowe wymiary fortepianu, Schultze burzy wszelkie uprzedzenia, jakie możemy mieć w stosunku do tego instrumentu. Z kolei Tom Rainey, znany w całej Europie z kreatywnego podejścia do gry na perkusji, dodaje albumowi pulsującą dynamikę. Jego technika, pełna ekspresji i swobody, znów zaskakuje pomysłowością – Rainey grzmoci od swingu przez funky po wpływy muzyki latynoskiej. Wykorzystuje nie tylko tradycyjne instrumentarium, ale także zaskakujące przedmioty, które nadają jego brzmieniu unikalny charakter. „Public Radio”, to już trzeci po “Seven Whites” oraz “Behind Her Eyes” album tria, i rzeczywiście chyba jest najlepszym świadectwem mistrzowskiego porozumienia między tymi trzema trzema artystami. Ukazuje ich zdolność do tworzenia muzyki o wielowarstwowym, prawdziwie angażującym brzmieniu. Zawiera muzykę powstającą na żywo, bez retuszy i dubli. Jednakże włożeniej jej w worek z napisem free jazz jest pójściem na intelektualną łatwiznę. Brak tu kaskad dźwiekowych, które mogą obalić mury Jerycha. Większość utworów ma bardzo liryczny, spokojny nurt, a mimo to muzycy nie szukają struktur, nie budują regularnych brył w odstępach wybranego metrum, raczej wiją się, hamują, zrywają. Jeśli więc szukacie z niczym nie porównywalnych nowoczesnych form artystycznych w muzyce improwizowanej - ten album jest dla Was. Trio śmiało eksploruje muzyczne horyzonty, nie tracąc przy tym swoich jazzowych korzeni. Schultze wykorzystuje eksperymentalne preparacje fortepianu, które otwierają drzwi do nowych, odważnych kierunków, tworząc przestrzeń dla pełnych wyrazu improwizacji. Live at Klangbrücke Aachen 15.02.2020 Utwór otwierający album, „Crane”, doskonale ilustruje ich podejście: dynamiczna wymiana pomiędzy Schultze'em, Ehwaldem i Raineyem prowadzi słuchacza przez zaskakujące eksploracje brzmieniowe. W „Palladio” możemy natomiast usłyszeć, jak muzycy wspólnie odnajdują drogę przez improwizacyjne nieznane, tworząc niemal z niczego klarowną i złożoną formę. W takich utworach jak „Slip Song” czy „Promise” Schultze poszerza muzyczne możliwości trio, wprowadzając innowacyjne preparacje fortepianu. Ta muzyka jest dowodem mistrzowskiego zrozumienia pomiędzy artystami – każdy z nich wnosi nieodzowny wkład, tworząc kompozycje pełne ekspresji i głębi. Słuchajcie jednak muszę ostrzec, to nie jest muzyka do podusi, a mocny wyraz twórczego wrzenia, któremu poddaje się cała trójka Jak dla mnie: rewelacyjna płyta! Zapraszam do odsłuchu - poniżej kanały streamu. Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • GoGo Penguin "Fallowfield Loops"

    GoGo Penguin, czyli mistrzowie melodyjnych muzycznych zapętleń na pograniczu spektrum autyzmu, wracają. Właśnie ukazał się teledysk singla pt. "Fallowfield Loops" zapowiadający nadejście w maju albumu pt. "Necessary Fictions". Panowie zabierają nas na przechadzkę pobocznymi ścieżkami swojego rodzinnego Manchesteru, kamera prowadzi nas po jakiś kniejach, ostępach, wąwozach. Na to wszystko nakładają się ruchome obrazki jednej z najbardziej charakterystycznych budowli Manchesteru, choć znajdującej na uboczu szlaków turystycznych. Niegdyś tętniący życiem, zaprojektowany na podobieństwo stojaka na grzanki, budynek Toast Rack , dawniej znany jako Hollings Building służył szkołom i kursom gastronomicznym. Obecnie opustoszały, wciąż jednak zachwyca modernistyczną bryłą. "To mały hołd dla naszego Manchesteru. Ukłon w stronę ciągłych zmian w mieście, gdy nowe zastępuje stare, na dobre i na złe" - mówią o singlu autorzy. "Tytuł jest ukłonem w stronę ukrytej zielonej drogi niedaleko miejsca, w którym mieszkamy w South Manchester — starej linii kolejowej, która stała się miejscem na ucieczkę w spokój” A muzyka? Tak charakterystyczna, że w zasadzie po kilku pierwszych taktach wiadomo, kto jest jej autorem. Jak zawsze jest emocjonalnie, dość melodyjnie, z wykorzystaniem elektroniki. Jeśli singiel zapowiada całość, to stronnicy GoGo Penguin będą usatysfakcjonowani. Premiera płyty zapowiadana jest 20 czerwca.

  • Nowy Album Immortal Onion - Technaturalism

    Bardzo ich lubię, bo śmiało podążają własną drogą, która wiedzie przez niałatwe pogranicza gatunkowe. Jak to w przypadku artystów nieoczywistych ich kreacje pobudzają, zmuszają do zatrzymania się i wysłuchania tego, co chcą przekazać. Przy czym nie oznacza to niejasnych, wyrwanych z jakiekolwiek kontekstu i pozbawionych harmonii pomysłów. Sięgają po melodie, nie sposób nie wybijać rytmu ich utworów. Nic dziwnego, za swych mistrzów podają: Esbjörna Svenssona, Hiromi Ueharę i Tigrana Hamasyana. I ja to szanuję . Nazywają się Immortal Onion i pochodzą z Gdańska! To świetne, dynamiczne trio tworzą: Tomir Śpiołek (fortepian), Wojciech Warmijak (perkusja) i Ziemowit Klimek (kontrabas, gitara basowa). Zespół wydał już trzy albumy, a dziś wychodzi na świat czwarty: Technaturalism  w 2025 roku. Ich muzyka to wyjątkowe połączenie jazzu, math-rocka i minimalizmu. Zanim pokaże się ich płyta popatrzcie i wysłuchajcie dwóch klipów - singli. Mają fajne scenariusze. Dobrego dnia! Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Jazzda na Trzy-cztery: Krokofant "Szóstką" zdmuchnie cię jak świeczkę –

    Ludzkość, z grubsza, dzieli się na prawo i leworęcznych. Jest też grupa trzecia: tycia, maciupka, lecz za to elitarna w porównaniu z resztą, gromada zagorzałych, odrzucających obiektywizm, twardozaciekłych miłośników norweskiej grupy Krokofant . Zapewne można spotkać ich po zmroku, gdzieś w miejskich kazamatach, gdzie podobni wczesnym chrześcijanom oddają się szalonym, wyuzdanym rytualnym tańcom w rytm muzyki swoich idoli. A gdybyż tylko idoli! Powinienem napisać: swoich panów i władców. Być może podczas tych misteriów na ofiarnym ołtarzu składają wczorajsze schabowe lub – gdy są weganami – jutrzejsze spaghetti z bazylią. Tego ostatniego nie wiem, bo wymyśliłem to na poczekaniu. Wiem za to dwie inne rzeczy: Po pierwsze primo gardziłem dotąd grupą Krokofant, podkreślając, że to co robili już było, było, po strokroć było! Wolę słuchać – tłumaczyłem tym kilku osobom tłumnie oczekującym na moje słowa – taki na przykład szwedzki Elephant 9, czy polskie Niechęć czy Kristena.  Po drugie primo rankiem 10 stycznia roku pańskiego 2025 podczas wykonywanych przed świtem ćwiczeń fizycznych, przypadkiem wpuściłem bezpośrednio w swe uszy, poprzez słuchawki połączone ze sprzętem kablem, a nie powietrzem na blutuf,  najnowszą płytę onej grupy Krokofant i w mgnienie oka, jak Donald z popiołów Grenlandii, zmieniłem swoje powyższe zdanie diametralnie, uznając, że żyłem w dotąd mylnym błędzie, i że muszę się cofnąć spowrotem. Arcydzieło Krokofant nazywa się „6”. I to już odróżnia je diametralnie od płyt „II” czy „III”. Ale przede wszystkim Krokofant wróciło do grania w trio! Tak! Znowu!  „Wskrzeszenie tria było dla zespołu strzałem w dziesiątkę i na nowo rozbudziło radość z bardziej intensywnego improwizacyjnego współgrania i zabawy ze wspólnego tworzenia piosenek. Podczas gdy kwintet był bardziej placem zabaw dla prog-rockowych kompozycji Hasslana, trio jest bardziej skoncentrowane na kolektywie i wspólnym rzeźbieniu muzyki niż nasztywnych strukturach utworów kwintetu.” To nie ja. To napisał Krokofant. I wiecie co? Ta radość jest czwartym, piątym, a może nawet szóstym członkiem tego zespołu. Ona go napędza . Krokofant na albumie„6” nie bierze jeńców, nie pitoli się w tańcu, nie rozgląda się jak Vincent Vega po mieszkaniu Marsellusa. Już pierwszy utwór „Harry Davidson” zdmuchuje słuchacza, jak Mickiewicz świeczkę chwilę po napisaniu ostatniego gustawowego zdania: "Nie zbliżaj się do mnie!" w II części „Dziadów”. Tu saksofon jest gitarą, gitara saksofonem, a perkusja wali jak szalona. I tak jest na całej płycie! Głośno, szybko, kolektywnie. Progresywny jazz, uwielbienie muzycznych lat 70., szalone, zwariowane a przecież melodyjne chwilami granie. „Triple Dad” jest hymnem wszystkich saksofonistów free jazzowych – tak grałby dzisiaj bóg Coltrane. Następny utwór, to muzyczna perełka, swobodny, hippiesowsko-norweski pokłon dla wszystkich atlantyckich dorszy pt. „Oh My Cod”. Tak tańczyliby wyznawcy Krokofant, gdyby tylko spotykali się rzeczywiście na wieczornicach. W „Country Doom” przebrzmiewają duchy King Crimson i Morphine, a „The Ballade” wykracza poza wszelkie style, jest przestrzenny jak stepy akermańskie i pampy argentyńskie razem złączone. Ach dalejże gnajmy pędem do nirwany, albowiem płytę kończy „Protentious woman” – kaskada akordów spadających na słuchacza, jak Niagara, w mgiełce której słychać szalone solówki Jørgena na saksofonie i onieśmielające improwizacje Toma na gitarze. Nagle znika ściana dźwięku. Koniec. Cisza po tej płycie rozsadza uszy, jest głośna, jak tysiąc pneumatycznych młotów. Nawet czas "6" jest klasyczny niczym czarny winyl: 45 i pół minut, i podczas jego trwania wszystko, absolutnie wszystko jest pochwałą tego, co w muzyce było dotąd najlepsze. Krokofant ulepił z tego gigantyczne „6”, którym zamyka usta niedowiarkom. Że jednak popłynąłem? No to wrzućcie sobie „6” i przenieście się w czasy siedmiominutowych, szalonych, perfekcyjnych kompozycji! A ja pędzę na wieczornicę fanów Krokofant. KROKOFANT TO Tom Hasslan (gitary), Axel Skalstad (marszałek wszystkich perkusistów Drogi Mlecznej) Jørgen Mathisen (saksofon) Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Nout czyli walka

    Niezwykły zestaw instrumentów. Flet, harfa i perkusja. Jednak dwa pierwsze są przesterowane daleko poza rozsądne granice czystego dźwięku. Perkusja zaś jest niemiłosiernie bombardowana pałkami - czasem przez dwie pary rąk. Francuski Nout to muzyczny wkurw, III Wojna Dźwiękowa, rewolucja na barykadach, jawne i śmiałe burzenie muzycznych konwenansów, pochwała odwrotności, szyderstwo z myślowych skrótów. To wybuchowy koktail Mołotowa z jazzu, punka, noisu, hardcore i thrash metalu. Nout o sobie: brakujące ogniwo w muzycznym łańcuchu łączącym Sun Ra z Nirvaną. No bo tak Zespół tworzą trzy panie. Ale robią one wszystko, by zaprzeczyć kategorycznie temu, z czym przez wieki kojarzyła się kobiecość. Nie są więc ani łagodne, ani grzeczne, a podczas muzykowania wygląda na to, że nie mają ochoty być ani trochę miłe. Po mojemu, one są po prostu galaktycznie wkurwione. To akurat bardzo dobrze, albowiem uważam, że wkurw jest doskonałym paliwem dla dobrej muzyki. Czego kolejnym dowodem jest Nout właśnie. Jakiegoż cudu dokonały Panie z Nout! To cud przemiany nstrumentów w bomby. Z dwóch kojących, czyli fletu i harfy, zrobiły źródło muzycznej walki, dźwiękowego brudu i maszynowego hałasu . Harfa brzmi jak slayerowska gitara z ostatniego kręgu piekieł. Flecistka wydaje rozdzierające dźwięki przerażonych flamingów. Wszystko jest głośne, wszystko rozpędzone i szybkie, wszystko brzmi inaczej, niż powinno na pierwszy rzut oka i ucha. I to jest naprawdę cudowne. Nout to jeden z najciekawszych na świecie składów, który dwa dni temu dał boski, genialny, absurdalnie dobry i na szczęście dla nas zarejestrowany na wideo koncert dla niezależnej KEXP. KEXP to legendarna amerykańska publiczna stacja radiowa z siedzibą w Seattle, w stanie Waszyngton. Powstała w 1972 roku jako projekt studentów Uniwersytetu Waszyngtońskiego. Jest znana z promowania muzyki alternatywnej i niezależnej. KEXP była pierwszą na świecie stacją radiową, która oferowała nieskompresowany strumień audio na żywo. Nout to Delphine Joussein  - teoretycznie flecistka, ale jej flet to raczej oręż, aniżeli instrument, jej gra to walka, zmaganie, wrzask. Rafaëlle Rinaudo - teoretycznie harfistka, ale gra na wzmocnionej, zmodulowanej harfie elektrycznej. Gdyby Peter Brotzmann był harfistą, grałby dokładnie tak, jak ona. Blanche Lafuente - perkusistka, która łoi w bębny tak, jakby chciała rozwalić swój zestaw teraz, tutaj, bo tak i już. Nout ma dwie płyty na koncie: PEŁNY KONCERT W KEXP. JAZZ Z WAMI!

  • Jazzda na Wschód z karolina Błachnia Quartet

    W ramach 15. edycji Lublin Jazz Festiwal: Forever Forward rozpoczął się właśnie nabór do konkursu JAZZiNSPIRACJE. Warto w tym momencie przypomnieć debiutancki album „Wschód” stołecznego kwartetu wokalistki Karoliny Błachni, który jest owocem zwycięstwa zespołu w edycji 2023, a który został niedawno wydany. „Wschód” – to nie tylko tytuł, ale kluczowy motyw, który przewija się w twórczości młodej artystki. Karolina Błachnia, absolwentka Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych im. Fryderyka Chopina w Warszawie oraz studentka Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, z impetem wkroczyła na muzyczną scenę, zakładając swój kwartet na początku 2023 roku. Ten symboliczny „wschód” dotyczy nie tylko jej kariery artystycznej, ale także wyraźnego rozkwitu talentu wokalnego, którego najlepszym dowodem jest płyta konkursowa. Pomimo zaledwie dwóch lat działalności, Karolina Błachnia Quartet osiągnął spore sukcesy: Grand Prix w konkursie JAZZiNSPIRACJE 2023, wyróżnienie w I edycji Wesjazz Competition oraz finalistyczne miejsca w konkursach takich jak Jazz Nad Odrą we Wrocławiu czy Przegląd Jazzowy Sax Clubu w Gdyni. Zespół otrzymał także prestiżowe stypendium Narodowego Instytutu Muzyki i Tańca na wydanie debiutanckiej płyty, która w pełni ukazuje ich artystyczne możliwości. Karolina Błachnia Quartet fot. Mariana Hernandez Na tej płycie Kwartet Pani Karoliny ani przez moment nie kroczy drogą na skróty - choć mógłby, oj mógłby . Co mam na myśli? Ano to, że nie jest to kolejny, milusi spokoswingujący materiał do podusi/kawusi/pracusi. Mam nadzieję, że mi to Pani Karolina wybaczy, ale z jej aparatem i tak szerokimi możliwościami wokalnymi mogliby wspólnie stworzyć kolejne - z przeproszeniem - pucio-pucio i zagrać 6 bujających bioderkami, melodyjnych znanym wszystkim szlagwortów. Tymczasem nagrali sześć rozbudowanych, nurtujących jazzowych kawałków, które przykuwają uwagę muzyczną opowieścią, szarpiącymi improwizacjami, wciągającymi partiami solowymi i wreszcie niewymuszonym głosem Pani Karoliny . Słuchając jej wydobywanych z lekkością i swobodą wokaliz w przecudnie rozbudowanych utworach “Mela” i “Karen” czy tytułowym “Wschód” byłem dosłownie wniebowzięty, repetowałem je bez przerwy. W śpiewie pani Karoliny nie czułem bowiem ani grama wysiłku, jest lekki jak piórko. Wydaje mi się, że to wielki dar. Tym bardziej doceniam więc, że na jazzowy warsztat wzięła teksty o zamkniętej strukturze lirycznej, które o wiele łatwiej zaśpiewać w każdym innym repertuarze, ale gdy chodzi o jazz, stają się nagle dużym wyzwaniem wokalnym.  Jest to śpiew, który olśniewa lekkością i naturalnością, oddając jednocześnie wielką klasę warsztatową wokalistki. Bo muzycznie Karolina Błachnia Quartet nie stosuje taryfy ulgowej. To jest jazz, moi drodzy, jazz z krwi i kości, jazz jak diabli i kropka. Pani Karolinie towarzyszy świetny zespół, który rewelacyjnie buduje muzyczny horyzont i brzmieniową przestrzeń. Każdy instrument ma tu swoje miejsce, choć niewątpliwie przewodzi wokal. Muzyczna propozycja kwartetu to w pełni autentyczny jazz, który łączy tradycję gatunku z nowoczesnym podejściem do formy. Karolina Błachnia, wspierana przez świetnych instrumentalistów, kreuje przestrzeń pełną emocji i przemyślanej dramaturgii. Zakończenie płyty utworem „Zostań” doskonale wieńczy tę muzyczną podróż, która jest zarazem odkryciem i świadectwem młodego talentu. Warto oddać głos samej liderce: „ Każda kompozycja opowiada historię, opowiada o moich uczuciach i opowiada o życiu młodego człowieka wchodzącego w świat. Jest w tych utworach dużo przemyśleń o rozstaniach, o powrotach, o zwątpieniu, o gniewie, ale też o nadziei, że wraz z kolejnym wschodem rozpocznie się nowy dzień, nowy rozdział, nowy etap." Album „Wschód” to wyjątkowy debiut. Mam wielką nadzieję, że zwiastuje wzejście silnego głosu na naszej scenie i to nie tylko jazzowej. Album nagrał kwartet w składzie: Karolina Błachnia  – wokalistka oraz autorka większości kompozycji i tekstów, Piotr Andrzejewski  – pianista, Maciej Baraniak  – kontrabasista, Mikołaj Mańkowski  – perkusista.

  • Emil Brandqvist Trio – A Visit to Reality

    🌍 Uwielbiam poezję w podróży!  Najchętniej w pociągu czytam Kawafisa, zniszczonego od transportu w różnych torbach i plecakach. Kiedy świat mknie obok, bez mojego udziału, czuję się tak, jak lubię najbardziej: jak pasażer . 🚂✨ Bo czy od dnia narodzin nie jesteśmy pasażerami w ładniejszym lub brzydszym opakowaniu-ciele? (Ja akurat w brzydszym 🙈). Przywołujące prostotę starożytności kawafisowe wersy zawsze pasują jak ulał. 🏺📖 Teraz będę miał coś jeszcze – do słuchania. 🎵 Trio Emila Brandqvista  wydało właśnie album pt. „Poems for Traveller”. To już siódma płyta Szwedów , tym razem bez makijażu, czyli sauté, we własnym gronie, rezygnując ze wsparcia innych muzyków. Dla tych artystów muzyka jest jak most łączący dwa brzegi . 🌉 Są mistrzami brzmieniowego kompromisu: coś kanciasto ostrego na podniebienia jazzowych purystów 🎷, gdzieś tam kropla ekstremy, a wszystko otula melodia 🌟 dla tych, którzy chcieliby posłuchać jazzu, ale się go boją. Do nich wiedzie most najpiękniejszy. Posłuchajcie sami, jak to brzmi! 🎶 Bez pośpiechu, w tu i teraz. Tam, gdzie jesteście. Czyli w podróży.  🚶‍♀️🚶 Dobrego tygodnia, dobrzy ludzie! Jazz z Wami! 💫

  • Ibrahim Maalouf - Love Anthem

    Gwiazdor.  Aaa taaaam, co ja gadam. Supergwiazdor! Ibrahim Maalouf. Znad Sekwany, ale w zasadzie z Bliskiego Wschodu. Niemniej obecnie luminarz, idol, sława i znakomitość! As, arcymistrz, geniusz, fenomen! Nie wstydzi się tak banalnego, tak trywialnego, tak ogranego tematu jak MIŁOŚĆ. W dodatku używa do tego melodii wpadającej w ucho. Można by odważnie rzec: łatwej i radosnej. I nie wstydzi się ukazać tej radości w taki wspaniały sposób, jak w klipie. A jest to kochani nie byle kto. Ibrahim wszak to libańsko-francuski mistrz trąbki, kompozytor i aranżer, znany z wirtuozerskiej gry i łączenia jazzu z elementami muzyki arabskiej, popu, elektroniki i muzyki świata. Urodził się w Bejrucie w 1980 roku, a od wczesnego dzieciństwa mieszka we Francji. Jego ojciec, Nassim Maalouf, też był trębaczem i wynalazcą trąbki ćwierćtonowej, co miało ogromny wpływ na styl gry Ibrahima. Maalouf skomponował muzykę do wielu doskonałych filmów, m.in .: Dans les forêts de Sibérie (W tajgach Syberii) (2016), Reste un peu (Zostań jeszcze chwilę) (2022), Citoyen d'honneur (Obywatel honorowy) (2022), Finalement (W końcu) (2024). Kochają go nad Sekwaną, mimo, że nie wygląda jak rasowy biały europejczyk. A teraz tańczcie, szalejcie, puśćcie to sobie na cały regulator i gwiżdżcie na sąsiadów. Pląsajcie i cieszcie się każdą rzeczą, bo jak uczy OLE NYDAHL "wszystkie rzeczy są fantastyczne tylko dlatego, ze się wydarzają!"  Wspaniałego dnia, tygodnia, roku, całego życia!  JAZZ Z WAMI

  • Vega Trails - Els (Official Video)- Jazz do Kawy

    UWAGA UWAGA NADCHODZI! A nadchodząc daje nam w prezencie utwór - perełkę, utwór - diamencik, utwór - cudeńko. Taki kawałek, który tip-top definiuje Gondwana Records. Nosi tytuł "Els" Kto nadchodzi? Jeszcze się pytacie? NADCHODZI VEGA TRIALS    Z NOWĄ PŁYTĄ! Kto to? Odpowiadam: zespół kontrabasisty i kompozytora Milo Fitzpatricka, członka-założyciela fantastycznego składu pod nazwą Portico Quartet, z udziałem saksofonisty Jordana Smarta z równie fantastycznego składu pod nazwą Mammal Hands. Wystarczy? Jest to druga płyta Vega Trialsów. Całość ujrzy światło dzienne 28 marca 2025. Będzie nazywać się "Sierra Tracks", i została stworzona, jak sugeruje tytuł, w nowym domu Milo u podnóża gór Sierra de Guadarrama, na północny zachód od Madrytu. Milo Fitzpatrick opowiada o płycie: >" Sierra Tracks" ma filmowy charakter, ponieważ każdy utwór rozwija się zgodnie z własną, rozległą narracją, przywołując obraz rozległych górskich przestrzeni, ale momentami starałem się to zaaranżować bardziej misternie z wiolonczelą, smyczkami orkiestrowymi, wibrafonem i fortepianem, aby przywołać słuchaczom ich inspirujący naturalny blask.< Zachęcił? Zasłuchajcie się w ten mroźny lutowy poranek. Nogi na stół, kawa w dłoń, wzrok wbić w czysty nieboskłon, włączamy i... już wolno marzyć. Lepiej? Jeśli Ci podoba to proszę wesprzyj mój blog tutaj https://buycoffee.to/jazzda.net

bottom of page