top of page

Znaleziono 106 wyników za pomocą pustego wyszukiwania

  • Too Long; Didn’t Read, ale posłuchaj nie bądź Ghosted

    Choćbyście z całych sił silili się na oryginalność, to jednak jesteście zbudowani z repetycji, czy tego chcecie, czy nie. Mrugacie powiekami 15–20 razy na minutę, a zatem blisko tysiąc razy w ciągu dnia. Dwadzieścia tysięcy razy na dobę wdychacie i wydychacie powietrze. A jednak, o ironio, obecny świat z całych sił wypiera powtarzalność, podczas gdy to właśnie ona, a nie jej uszminkowany i ustrojony rewers, reguluje i wpływa na nasze życie. Są muzycy, którzy z mozolnej powtarzalności zrobili cnotę, oręż, wręcz niepowtarzalność. Ukochali ją The Necks, ale podczas wakacji poznałem dwie kapele, które wspięły się o szczebel wyżej. Uwielbiam gapić się na ludzkie tatuaże. Teraz na przykład stoję w kolejce i czytam, co ma napisane na musculus flexor carpi radialis śliczna młoda dziewczyna ściskająca w dłoni napój energetyczny i madżentowe żelki. Gdzie mogę, kontempluję więc naskórkowe motyle, gwiazdy, wilki i martwe natury. Wczepiam wzrok w łydki, ramiona, plecy, szyje, uda męskie i damskie, sprawiedliwie. Dlaczego? Bo to odezwy XXI wieku! Ponieważ tatuaż za mojego życia diametralnie zmienił znaczenie: ongiś charakteryzował półświatek, teraz stał się ozdobą, jak kolczyk czy ubranie. Nie ma chyba wyraźniejszego symbolu walki z rutyną i powtarzalnością niż wygrawerowanie czegoś na skórze! Co w tym świecie jest tak naprawdę nasze? Wszakże wszystko mogą nam zabrać w jednej chwili wrogowie, pandemie, rząd, zielone ludziki – ale nie skórę, ona jest nami! A że pragniemy jak nigdy w historii być inni niż wszyscy, chcemy się wyróżniać, czujemy, że sens dzisiejszego życia to jedna jedyna, niepowtarzalna niepowtarzalność, tworzymy na skórze wymyślne dzieła sztuki. Okładka albumu GHOSTED III Trójka artystów – Oren Ambarchi, Johan Berthling i Andreas Werliin – postanowiła wbić muzyczny klin w ten zindywidualizowany świat i w ten sposób go wysadzić w powietrze, sztuka przecież ma taką siłę, trzeba w to wierzyć. Oni wierzą, bo wynieśli na piedestał święte powtórzenia i wbrew wszystkiemu nagrali trzecią odsłonę swojego sztandarowego projektu, czyli Ghosted III . W ich materiale powolna, niespieszna repetycja jest cnotą, cechą nadrzędną, oni się nią chwalą. Muzyka tria się toczy jak wóz ciągnięty przez muła środkiem średniowiecznego gościńca – tyle tylko, że w naszym zabieganym świecie ten przejazd urasta do rangi slow manifestacji, slow protestu. Ten kontekst chaosu wokół jest tu ważny. Wprawdzie, jak dla mnie, muzyka broni się sama, ale zdaję sobie sprawę z tego, że znajdą się tacy, którzy przy którymś nawrocie zaczną ziewać i zadawać sobie pytanie: czy tutaj coś się zacznie dziać? Posłuchajcie jednak uważnie – nad rytmem, jak lekkie mgiełki, frunie całun elektroniki. Żeby go jednak dostrzec, a dosadniej: NIE PRZEGAPIĆ , słuchacz powinien się zatrzymać, stanąć, włączyć uważność. I o to właśnie chodzi. Artyści wołają tymi na pozór monotonnymi utworami o uważność w rozwrzeszczanej codzienności. Jest jeszcze drugi kontekst, podsuwany nam przez artystów pod muzyczny nos. Otóż termin „ghosted” oznacza całkowite, nagłe i niewytłumaczalne zerwanie kontaktu z inną osobą, bez żadnego ostrzeżenia, wyjaśnienia czy pożegnania. Osobą, która to robi, jest tzw. „ghoster”. Najczęściej termin ten odnosi się do relacji w świecie mediów społecznościowych. Zamiast otwarcie powiedzieć „nie jestem zainteresowany” lub „to już koniec”, osoba przestaje odpowiadać na wiadomości i telefony, a często nawet blokuje kontakt. Jest to forma unikania konfrontacji, uznawana za bardzo niegrzeczną i raniącą. Słowo „ghosted” pochodzi od angielskiego „ghost”, czyli „duch”, co idealnie oddaje uczucie, jakby osoba nagle rozpłynęła się w powietrzu. Ghosted III  jest najbardziej dynamiczną i swobodną częścią projektu – namawiam do wysłuchania wszystkich trzech, bo to muzyka wyjątkowa i, moim zdaniem, bardziej autentyczna niż dokonania The Necks. Zwłaszcza wtedy usłyszymy, że muzyka z trzeciej odsłony staje się luźniejsza i dzika, co jest zapewne wynikiem większej liczby wspólnych koncertów i spędzonego razem czasu w studiu – nagrywanie płyty trwało trzy dni. Ghosted III  poszerza stylistykę poprzednich albumów, wplatając elementy prog-rocka, a także post-krautrocka i minimalnego funku. Na płycie dominują wciąż jednak hipnotyczne, powolnie rozwijające się kompozycje, oparte na repetycji, przestrzeni i transowych rytmach. Kto za tym stoi? Oto muzycy: Oren Ambarchi  – australijski gitarzysta, kompozytor i multiinstrumentalista, znany z eksperymentalnej, dronowej i improwizowanej muzyki. Johan Berthling  – szwedzki basista, będący częścią skandynawskiej sceny jazzowej i improwizowanej. Andreas Werliin  – szwedzki perkusista, znany z różnorodnych projektów, od eksperymentalnych po bardziej rytmiczne formy. Kiedy byłem pewien, że znalazłem mistrzów świata repetycji, wówczas na Spotify włączyłem debiutancki album cyfrowy zespołu Too Long; Didn’t Read  – w skrócie TL;DR. Było to tak: leżałem sobie w trawie na klifie w Mechelinkach. Moje ciało ogrzewało sierpniowe słońce. Nade mną błękitne tło nieba, po którym posuwały się śnieżnobiałe obłoki – w tym swoim typowym, nienachalnym tempie. Obserwacja chmur daje mi jeszcze więcej radości niż czytanie tatuaży – zdają się żywe, poruszają się jak białe wieloryby po nieboskłonie. Niektóre chce się złapać i schować do kieszeni. Inne szepczą: rzuć to wszystko, chodź z nami. Okładka albumu TL;DR Wtedy w uszach zabrzmiały pierwsze akordy utworu Cumulus  i wszystko, łącznie ze mną w trawie, znalazło się we właściwym miejscu i czasie. Zwinięty w rulon temat przewodni powtarzał się jak zacięty patefon. Obok wił się dźwięk modulowanej elektronicznie trąbki. Poczułem, że nic mi więcej nie trzeba. Że jestem tu i teraz, a moim celem jest po prostu… bycie tu i teraz. Utwory TL;DR noszą łacińskie nazwy chmur. I jak chmury – płyną, suną, fruną. Zamiast standardowych, powtarzalnych sekcji rytmicznych, zespół wykorzystuje pętle dźwiękowe, które budują hipnotyczną, minimalistyczną atmosferę – i ona jest genialna. Żywa perkusja, flażolety, cichutkie wokalizy – tam nie ma melodii, jest tylko rytm i spowolniona, wydłużona improwizacja. Too Long; Didn’t Read (TL;DR) to australijski kwartet, który powstał z inicjatywy trębacza i kompozytora Petera Knighta, byłego dyrektora artystycznego Australian Art Orchestra. Grupa to miks doświadczenia starszego pokolenia z energią i świeżości młodych artystów z Melbourne. Skład zespołu Peter Knight  - trąbka, elektronika, przetwarzanie sygnału na żywo Helen Svoboda  - kontrabas, wokal Theo Carbo  - gitara, elektronika Quinn Knight  - perkusja Skrót TL;DR  pochodzi z języka angielskiego i oznacza „Too Long; Didn’t Read” , co w dosłownym tłumaczeniu znaczy: „Za długie; nie przeczytałem” Byłem wniebowzięty. Zaschło mi w gardle. Przełknąłem ślinę. Przypomniałem sobie, że robię to mimowolnie codziennie po 500–700 razy, oraz że moje serce kurczy się 100 tysięcy razy dziennie, oraz jeszcze że że wypowiadam kilkanaście tysięcy słów na dobę - jestem zbudowany z powtarzalności.  Wy też Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • The Happy Sounds Session – Mino Cinelu & Motion Trio w jesiennej trasie po Polsce

    Jazz, world music, minimalizm i klasyczna precyzja, czyli Mino Cinelu – legendarny perkusista i multiinstrumentalista, oraz Motion Trio – fenomenalny polski zespół akordeonowy - razem, na jednej trasie koncertowej. Ich wspólny wspólny projekt nosi nazwę "The Happy Sounds Session", a muzycy zapraszają na trzy koncerty w Krakowie, Warszawie i Katowicach. Ja skromnie dołączam się do tego zaproszenia. Fuzja mistrzów „ Magia perkusji ” – tak krótko i treściwie opisała jego styl Kate Bush . " Z Mino, każda muzyka swinguje ”  - to już opis wielkiego Milesa Daviesa , który zobaczywszy jego koncert w Mikell's, słynnym klubie jazzowym znajdującym się na rogu 97th Street i Columbus Avenue w Nowym Jorku podbiegł doń, złapał za ramię i powiedział „ Jesteś zajebisty. Daj mi swój numer ". " To geniusz instrumentów perkusyjnych. Przedmioty pod jego palcami żyją swoim życiem " - zachwala artystę Anna Maria Jopek . " Muzyka dosłownie uratowała mi życie. Bez muzyki prawdopodobnie nigdy bym sobie nie poradził " - to już on sam o sobie, czyli Mino Cinelu , multinstumentalista, ale przede wszystkim mistrz instrumentów perkusyjnych. Mino zaczynał muzykować bardzo wcześnie, bo w wieku 10 lat, a jego pierwszym instrumentem była... gitara. Na szczęście niedługo później wybrał inny. Pierwszą płytą, jaka nagrał na bębnach była "Moravagine" zapomnianego już dziś zespołu "Moravagine". Co ciekawe, album otwiera utwór "Funky Seven" rozpoczynający się partią... akordeonu w wykonaniu Jacquesa Ferchit a, francuskiego kompozytora i muzyka, znanego przede wszystkim z twórczości w stylu musette  – lekkiej, tanecznej muzyki akordeonowej, często kojarzonej z paryskimi kawiarenkami i balami. Dalsza kariera Mino Cinelu z dzisiejszej perspektywy przypomina gwieździsty sen, ale w istocie to efekt połączenia miłości do muzyki i twardej, konsekwentnej pracy mimo nie zawsze sprzyjających okoliczności (po latach Milo wyzna: Zostawiłem dla Paryża dom wyjeżdżając z moimi bębnami, bongosami i gitarą. Grałem na ulicach. Kradłem jedzenie. Nie zawsze spałem w łóżku. Wyrażałem całe moje jestestwo przez muzykę ) . Artysta współpracował w karierze z takimi gigantami muzyki jak Miles Davis ( " We Want Miles" , " Star People"  -1983 i " Decoy"  -1984), Sting , Weather Report, Herbie Hancock , Stevie Wonder czy Anna Maria Jopek (posłuchajcie fenomenalnego albumu "Ulotne" z jego oraz Brandforda Marsalisa udziałem). Jego twórczość łączy dziedzictwo dźwięku z nowoczesną wrażliwością, a energetyczne pełne są nieprzewidywalnych zwrotów. Mino postrzega muzykę jako coś znacznie więcej niż tylko nuty. Dąży do tego, by wyjść poza nie, rytm i akordy, szuka głębi i szczerości, która przemówi do serca i duszy słuchacza. Niech przemówi do waszych. Milo Cinelu Playlista „ Muzyka daje duszę wszechświatowi, skrzydła umysłowi, lot wyobraźni i życie wszystkiemu” pisał Platon. Jak ulał zdanie to pasuje do twórczości zespołu, jaki towarzyszyć będzie fancuskiemu arcymistrzowi, czyli wirtuozów z Motion Trio, polskiego eksportowego tria akordeonowego. Grupa bacznie zerka w stronę wielu gatunków muzycznych, bardzo chętnie grając jazz - co przecież nie jest oczywiste dla trójki akordeonistów. Jednak, co podkreśla lider i założyciel zespołu Janusz Wojtarowicz: „ Nie gramy muzyki klasycznej, nie gramy jazzu, nie gramy rocka – gramy muzykę Motion Trio.” Janusz Wojtarowicz współtworzy je obecnie z Pawłem Barankiem i Marcinem Gałażynem budując muzyczną markę o globalnej renomie i mistrzowskiej klasie. Dowód? Motion Trio wystąpiło w czterdziestu dwóch krajach świata na sześciu kontynentach. Ma na koncie czternaście albumów. Zdobyło szerokie uznanie, zbierając pochwały i nagrody zarówno krytyków muzyki jazzowej jak i klasycznej . Grali z jednym z najbardziej rozchwytywanych kompozytorów na świecie: Michaelem Nymanem . Ale to nie wszystko, bo zespół współpracował z m.in . Wojciechem Kilarem, Jerzym Maksymiukie, Janem A.P. Kaczmarkiem, Krzysztofem Pendereckim, Bobby McFerrinem, Joem Zawinulem, Leszkiem Możdżerem i Zoharem Fresco . Posłuchajcie jak czarują: Playlista Motion Trio "The Happy Sounds Session" Projekt "The Happy Sounds Session" to spotkanie improwizacji, rytmu i harmonii. To dynamiczne, niepowtarzalne widowisko, w którym jazz, world music, minimalizm i klasyczna precyzja spotykają się w jednym brzmieniu. Artyści stworzyli coś, co przekracza granice gatunków, oferując publiczności unikalną podróż muzyczną. To manifest wolności w muzyce – także wolności od gatunków, schematów i przewidywalności. Terminy koncertów Niepowtarzalna okazja, aby doświadczyć tej muzyki na żywo nadarzy się podczas trzech koncertów: 15 października, godz. 19:00 – Nowohuckie Centrum Kultury w Krakowie 18 października, godz. 19:00 – Studio S1 Polskiego Radia w Warszawie 19 października, godz. 19:00 – NOSPR w Katowicach Serdecznie zapraszamy na wszystkie trzy koncerty! BILETY

  • Grzech Piotrowski: Zapewniam, że będzie magicznie!

    Zbliżamy się do jednego z najciekawszych polskich wydarzeń muzycznych tej jesieni, specjalnego koncertu "Grzech plus" Grzegorza Piotrowskiego i jego niezwykłych gości zaplanowanego na 27 września w niezwykłej hali NOSPR w Katowicach. Mimo napiętego grafiku, udało nam się namówić Pana Grzegorza, autora i spiritus movens tego gigantycznego przedsięwzięcia na krótką rozmowę o koncercie i nie tylko. Robert Kozubal Jazzda.net : Proszę uchylić rąbka tajemnicy na temat zbliżającego się, wyjątkowego koncertu 27 września w NOSPR. Jakiej muzyki mogą spodziewać się słuchacze? Co zamierzacie Państwo zagrać? Grzech Piotrowski: Często na temat swojej muzyki słyszę, że brzmi tak, jakbym malował obrazy dźwiękiem i mówiąc szczerze dokładnie tak to czuję! Muzyką staram się zabrać słuchacza w podróż przez świat moich inspiracji, doświadczeń i emocji, ale ostatecznie każdy doświadcza jej w osobisty sposób. W koncertach kładę nacisk, by w pełni zaprezentować potencjał artystów, jakich zapraszam do współpracy. Daje im przestrzeń, aby mogli zaistnieć, bo tylko wtedy ten nasz wspólny „obraz” staje się pełny. Na pewno więc zagram mantrę na saksofon (solo), kompozycje niepublikowane, a także utwory znane z płyt Archipelago, Horizon, Serum, One World, Symfonia Lech, Czech i Rus. Oczywiście perełkami będą wybrane kompozycje z repertuarów Ewy Bem oraz Hanny Banaszak w zupełnie nowych aranżacjach na oktet smyczkowy. Zapewniam, że będzie magicznie! Jazzda: Czy był klucz tematyczny w doborze wykonawców lub programu? Ewa Bem Grzech Piotrowski: Postanowiłem zaprezentować wybitne solistki, z którymi mam zaszczyt pracować. Wspaniała Ewa Bem , królowa polskiej sceny jazzowej – z którą współtworzymy projekt „Ewa Bem „Loves The Beatles” & Grzech Piotrowski Band. Hanna Banaszak Hanna Banaszak , której wokal i wrażliwość cenią ponad wszystko, przyjęła wyjątkowo zaproszenie do projektu, bo raczej nie wchodzi w kooperację, a jednak udało się i jestem za to wdzięczny, bo szykujemy premierowe opracowania utworów "Spain", "Oblivion", "Stoję na Tobie Ziemio" i "Samba przed rozstaniem". Ruth Wilhelminę Meyer – to główna solistka World Orchestry , obecna we wszystkich odsłonach tego projektu, Posługuje się wielogłosową ekspresją – w jej śpiewie wybrzmiewają wpływy dźwięków etnicznych, norweskiej muzyki ludowej, klasycznej tradycji wokalnej oraz bardziej awangardowych technik. Zakres głosu Ruth to ponad 6 oktaw, i to robi wrażenie! Ruth   Wilhelmina Meyer Nie bez przypadku pojawi się na scenie artystka nowego pokolenia, Tamara Behler. Nasza współpraca trwa już od jakiegoś czasu, bardzo cenię jej talent wokalny, jest również uzdolniona wiolonczelistką i ta właśnie rzadka umiejętność łączenia głosu i wiolonczeli tworzy piękną artystyczną całość.   Tamara Behler Po raz pierwszy zagra z nami Dominik Wania na fortepianie, poza tym do składu orkiestry dołączą Atom String Quartet, Stanisław Słowińsk i – skrzypce, Piotr Schmidt – trąbka, Shachar Elnatan – gitara, Jan Wierzbicki – kontrabas, Matheus Jardim z Brazylii na perkusji oraz oktet smyczkowy. Jazzda: Czy granie w tak wyjątkowej sala jak NOSPR wpływa na układany repertuar? Grzech Piotrowski: Oczywiście, układając repertuar brałem pod uwagę wyjątkowe brzmienie sali, która ma najwyższe standardy akustyczne. W sali NOSPR grałem premierę mojej symfonii „LECH, CZECH i RUS w 2016 roku. Wtedy poczułem prawdziwy potencjał tej przestrzeni, która zapewnia doskonałe warunki dla orkiestry i słuchaczy. Dla takiego maniaka dźwięku, jak ja, to prawdziwa przyjemność! Jazzda: W jakim miejscu jest teraz pańska World Orchestra? Jakie są plany na przyszłość tego wspaniałego projektu. Na platformach streamingowych pojawił się utwór „Take Me There” – czy ma on coś wspólnego z GP/WO? Grzech Piotrowski: World Orchestra czeka na moją nową symfonię. Jesienią 2025 startują pracę przygotowawcze do nowej symfonii, której premierę zapowiadam wstępnie na lato 2026. Tym razem inspiracje czerpie z rdzennych brzmień Afryki. Szanuję ogromnie kulturę muzyczną tego kontynentu, jest autentyczna, wierna tradycji, ale otwarta na nowoczesne formy prezentacji. Utwór „Takę Me There” pochodzi z albumu One World – projektu minimalistycznego, alter ego World Orchestry, który powstał podczas moich podróży, gdzie byłam tylko ja i saksofon. Ten czas zainspirował mnie do pracy nad występami solo, które już realizuje w postaci „Silent Concert”, czyli koncerty na słuchawkach. Jazzda: Czego obecnie słucha Grzech Piotrowski? Grzech Piotrowski: W tym momencie zachwycam się ponownie Symfonią „The Planet” Gustava Holsta oraz jak wspominałem powyżej, artystami z Afryki, których odkryłem w kwietniu tego roku podczas Jazz Ahead w Bremen. A tak bardziej prywatnie to sentymentalnie często wracam do muzyki z lat 80. np. Steps Ahead , Yellowjackets, Kajagoogoo . Jazzda : Czekamy zatem na wspaniale zapowiadający się koncert w NOSPR. Bardzo dziękuję za rozmowę. PLAYLISTA KONCERTOWA Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Jazzda Duchowa - koncertowa płyta kwintetu Wojciecha Mazolewskiego

    Gdyby Wojciecha Mazolewskiego nie było, należałoby go stworzyć. Ten facet robi dla jazzu stokroć więcej aniżeli armia znawców gatunku. Pokazuje uśmiechnięte oblicze tej muzyki, rozprasza ją kolorowo w internecie i w radio, podsuwając pod nos statystycznego Kowalskiego i przekonując, że wbrew obiegowym opiniom jest to muzyka dla wszystkich, że nie jest - jak mniema wielu - ponura czy przeintelektualizowana, a tym bardziej (fuj!) elitarna. W przerwach między swą dydaktyczną działalnością nagrywa zaś świetne płyty. Właśnie opublikował album koncertowy pt. "Live Spirit 1", który zarejestrowano podczas występu w Studiu Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego. Na koncercie wykonano cztery nowe kompozycje, ale w zdecydowanej większości czas wypełniają utwory doskonale znane z wcześniejszych studyjnych albumów m.in . "Exist", "Beautiful People", "We Love You" czy "Polka." Płytę zaś zapowiadał świetny klip nakręcony na chilijskiej pustyni Atacama na tle majestatycznie wyrastającej z ziemi 11-metrowej rzeźby przedstawiającej ludzką dłoń — Mano del Desierto  (Ręka Pustyni).  To "Air", czyli kawałek z ostatniego studyjnego albumu kwintetu pana Wojciecha pt. "Beautiful People". Co robi Wielka Dłoń z pustyni Atacama w teledysku Mazolewskiego? Na chilijskiej pustyni Atacama, gdzie ziemia jest tak sucha, że nie zna deszczu przez całe dekady, rozciąga się surowy, niemal pozaziemski pejzaż. Nazywana jednym z najbardziej jałowych miejsc na Ziemi, Atacama skrywa pośród żwiru, kamieni i palącego słońca coś niezwykłego — dzieło, które zdaje się poruszać wyobraźnię każdego, kto odważy się zejść z Panamerykańskiej Autostrady i podążyć żwirową drogą w głąb pustkowia. To tutaj, około 75 kilometrów na południe od miasta Antofagasta, majestatycznie wyrasta z ziemi 11-metrowa rzeźba przedstawiająca ludzką dłoń — Mano del Desierto  (Ręka Pustyni). Jej palce sięgają ku niebu, jakby próbowały dosięgnąć chmur, których tu prawie nigdy nie ma. Monumentalna i niepokojąca, dłoń zdaje się mówić coś ważnego: o ludzkiej obecności, samotności, nadziei albo rozpaczy. Może też stanowić doskonałe tło do świetnej muzyki. By Marcos Escalier from Antofagasta, Chile. - Flickr, CC BY-SA 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=513789 Stworzył ją w 1992 roku chilijski rzeźbiarz Mario Irarrázabal, znany ze swojej fascynacji przestrzenią i symboliką ludzkiej formy. Wykonana z żelaza i cementu, „ręka” została osadzona w pustynnym krajobrazie, ponad 1000 metrów nad poziomem morza. Nie otacza jej żadna infrastruktura turystyczna, nie prowadzą do niej żadne tablice informacyjne — tylko odwaga i ciekawość prowadzą podróżnych do tego mistycznego punktu. Dla turystów to swoisty test wytrwałości: ręka pojawia się i znika wśród pustynnych wzniesień, jak fatamorgana. Ci, którym uda się ją odnaleźć, doświadczają niemal surrealistycznego momentu spotkania ze sztuką w miejscu, które zdaje się być całkowicie obojętne wobec człowieka. Ale nie zawsze wygląd rzeźby zachwyca. Przez większość roku jej powierzchnię pokrywają napisy malowane sprayem i warstwa pyłu. Tylko dwa razy do roku jest oczyszczana i restaurowana przez wolontariuszy z organizacji La Corporación Pro Antofagasta — wtedy odzyskuje swój majestatyczny charakter. Irarrázabal nie po raz pierwszy stworzył dłoń jako symboliczny pomnik. Wcześniej, w Punta del Este w Urugwaju, umieścił rękę wynurzającą się z piasku plaży — tam widać jedynie opuszki palców. Ta nadmorska wersja szybko została ochrzczona przez lokalnych mieszkańców „Pomnikiem utopionych”, jako że zdaje się należeć do kogoś, kto zginął w morskiej otchłani. Chilijska rzeźba ma zgoła inny wydźwięk — jest bardziej dramatyczna, bardziej samotna. Mano del Desierto  to wizualny poemat osadzony w najbardziej bezlitosnym miejscu na Ziemi. Dłoń, która nie daje odpowiedzi, ale skłania do pytań. Kim jesteśmy? Co po sobie zostawiamy? I czy nawet w absolutnym pustkowiu może istnieć ślad ludzkiej obecności, który poruszy serca? Wojciech Mazolewski opisuje koncerty jako żywe laboratorium dźwięku, w którym testuje nowe pomysły i przełamuje granice kompozycji. Scena daje mu przestrzeń do eksperymentów: to tam, w bezpośredniej relacji z instrumentami i muzykami, powstają improwizacje, które najlepiej oddają wolnego ducha, jakim bez wątpienia jest ten legendarny współtwórca yassu i lider nieokiełznanego projektu Pink Freud. Koncerty to dla niego przede wszystkim dialog z publicznością. Energię słuchaczy nazywa „trzecim instrumentem” – ich reakcje, oklaski czy cisza budują napięcie, kształtują dynamikę występu i wpływają na to, jak przeprowadzi dany utwór lub jego część. Tym samym dla Mazolewskiego występ na żywo staje się kolejnym etapem procesu twórczego. Choć kompozycje rodzą się w głowie i dojrzewają w studio, to dopiero na scenie uzyskują pełnię barw i kształtów. To właśnie dzięki koncertom słuchacze poznają ostateczną formę jego muzyki i mogą z nią wejść w najgłębszą interakcję. Jest jeszcze drugi klucz to muzyki Wojciecha Mazolewskiego. Otóż praktykuje on buddyzm, o czym wielokrotnie mówił publicznie . Nic dziwnego, że duchowość buddyjska przenika więc jego twórczość – często mówi o muzyce jako formie medytacji, narzędziu do wyrażania wolności i łączenia przeciwieństw. Tytuł jednego z utworów, " Kalaczakra ", nawiązuje nawet bezposrednio do zaawansowanej, tantrycznej praktyki z kręgu buddyzmu tybetańskiego.   Buddyzm Mazolewskiego nie jest jednak ostentacyjny – raczej subtelnie obecny w jego podejściu do życia, oraz w relacji ze sztuką. Mimo to buddyzm kształtuje jednak światopogląd, staje się nierozerwalna częścią życia, a działa najlepiej, gdy jest każdego dnia sprawdzany w naturalnych sytuacjach. Nic więc dziwnego, że muzyka Wojciecha Mazolewskiego przyoblekła w ostatnich latach spirytualne oblicze. W jednym z wywiadów podkreślał, że jazz to dla niego muzyka wolności , a koncerty traktuje jako duchowe doświadczenie , które ma moc transformacji .   Słychać to wyraźnie w projektach takich jak " Spirit to All"  czy " Music for Peace" , które niosą przesłanie pokoju, harmonii i współczucia. Do tych trzech trzeba teraz dopisać " Live Spirit 1". Koncerty jazzowe to swoisty pleonazm - ale co podkreślają muzycy - spotkanie z życzliwą i wymagającą publicznością jest kompletnie innym doświadczeniem muzycznym, aniżeli granie tego samego materiału w studio. Niby nic nie różni tych wykonań, wszak to te same dźwięki ułożone w wybrany porządek, ale po pierwsze właśnie jazz pozwala na niepohamowane ucieczki improwizacyjne poszczególnych instrumentalistów, po drugie zaś towarzyszy mu ów niewidzialny element; atmosfera koncertu, energia przepływająca między muzykami, a słuchaczami. "Live Spirit 1"kwintetu  Wojciecha Mazolewskiego jest doskonałym tego dowodem. „ Jazz to dla mnie muzyka, która łączy przeciwieństwa – wolnego ducha i formalny rygor, subtelny liryzm i zmysłowe nieokiełznanie.. . ” – tako rzekł Mazolewski, zapowiadając pełną emocji, duchowości i energii muzykę z omawianej płyty. I " Live Spirit I " dokładnie taka jest. Pierwszy z utworów, tytułowy, zaprasza słuchacza w daleką mistyczną podróż dźwiękową - choć jest to raczej zaproszenie do wnętrza własnego "ja" (buddyści mawiają: umysłu) aniżeli podróż w przestrzeni. Koncert więc startuje z wolna, a kalimba wraz z wokalizami, wprowadza automatyczny element dźwiękowej egzotyki. "New Energy", drugi kawałek, to kapitalny - choć wciąż nieśpieszny - utwór koncertowy przypominający wczesnego Pharoaha Saundersa, czy uduchowioną muzykę Piotra Damasiewicza. Atmosferę buduje sekcja dęta, unosząc w przestworza słuchacza hymniastymi fragmentami, aby później otoczyć go szczelnie całunem nieokiełznanej improwizacji sekcji dętej. Następny: "Kalaczakra" rozpędza występ do prędkości autostradowych - to żwawy utwór z nagłą pauzą w połowie, po której ponownie gaz do dechy wciska ta sama sekcja dęta. Dalej jest tylko lepiej. Kiedy zwalnia "Exist" (Wojciech Mazolewski wspaniale "prowadzi" słuchacza przez ten numer popisem solowym), to po chwili przyspiesza niemal przebojowy "Sun" z genialnie melodyjnym motywem. Podczas grania "Polki" muzycy zaś przechodzą sami siebie, tworząc ponad 20 minutowe dzieło muzyki improwizowanej (na płycie 3'59"). Warto zwrócić uwagę na zakręty, przy użyciu których oblicze zmienia tak bardzo charakterystyczny utwór, jak "Beautiful People" czy nowoczesny, miejski puls, jakim bije "The Art Of Joy". Wojciech Mazolewski jest wizytówką grupy i jej odpowiedzialnym liderem. Nie przysłania jednak całości, stanowi raczej element żywej mozaiki, skupiając się w dużej mierze na tworzeniu rusztowania sekcji rytmicznej. Niemniej jego kompozycje mają chwytać słuchaczy w rytmiczne wnyki, więc nic dziwnego, że bas jest tam odpowiednio wyeksponowany. Musi być blisko pulsu. Płyta ani przez sekundę nie udaje studyjnej. Jest koncertowa do szpiku, zrealizowana tak, aby słuchacz miał wrażenie osobistego uczestnictwa w recitalu - jest tak zwłaszcza, gdy publika szaleje po kolejnych wykonaniach. Trwa ponad godzinę i dziesięć minut, a kończy go pogodna, radośnie uśmiechnięta, rytmiczna, pożegnalna i zaklaskana przez publiczność kompozycja "We Love You". My Was też Panie Wojciechu. Wprawdzie żałuję, że mnie nie było na tym koncercie, ale mam "Live Spirit I". I będę doń wracał bardzo często do czego i Państwa namawiam. Wojciech Mazolewski to niezwykle aktywny i wszechstronny muzyk, który występował w wielu formacjach, często o bardzo różnorodnym charakterze. Składy, w których występował Wojciech Mazolewski Pink Freud  – jeden z jego najbardziej znanych projektów, łączący jazz z elektroniką i punkową energią. Wojtek Mazolewski Quintet  – jego autorski zespół jazzowy, obecnie w składzie: Wojtek Mazolewski – kontrabas Marcel Baliński – fortepian Piotr Chęcki – saksofon Oscar Torok – trąbka Tymek Papior – perkusja Mazolewski González Quintet  – międzynarodowy projekt z amerykańskim trębaczem Dennisem Gonzálezem. Bassisters Orchestra  – eksperymentalna formacja łącząca jazz, elektronikę i performance. Tymański Yass Ensemble  – projekt związany z ruchem yassowym, który Mazolewski współtworzył. Baaba  – zespół łączący jazz z muzyką elektroniczną i alternatywną. Paralaksa  – mniej znany, ale ważny projekt w jego karierze. Jazzombie  – wspólny projekt z zespołem Lao Che, łączący jazz z rockiem i elektroniką. Me and That Man  – projekt Adama Nergala Darskiego, w którym Mazolewski grał na basie, łączący country, blues i rock gotycki. Oczi Cziorne  – zespół o bardziej etnicznym i alternatywnym brzmieniu. Kto pamięta ten ostatni, cudowny zespół? Wojciech Mazolewski grał w nim w 2000 roku, po reaktywacji, na gitarze basowej obok założycielek: Jowity Cieślikiewicz (fortepian), Anny Miądowicz (flet, śpiew), Mai Kisielińskiej oraz Marty Handschke (śpiew), grali Joanna Charchan (saksofon), Antoni „Ziut” Gralak (trąbka), Olo Walicki (kontrabas), Wojciech Mazolewski (gitara basowa) i Michał Gos (perkusja) Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • GRZECH + muzyczne gwiazdy: koncert pod patronatem JAZZDA.net

    Jeśli jazz byłby opowieścią, ten wieczór w NOSPR Katowice 27 września 2025 roku będzie jedną z najpiękniej opowiedzianych historii. Grzech Piotrowski zaprasza na wyjątkową muzyczną podróż, której alfabetem będą: piękna muzyka i emocje. Jeden koncert, jedna scena, wspaniali, wybitni artyści: Ewa Bem, Hanna Banaszak, Ruth Wilhelmine Meyer, Piotr Schmidt, Dominik Wania, Atom String Quartet i wielu innych. Jazzda z przyjemnością patronuje temu wydarzeniu. Wystąpią trzy kobiety – nie tylko głosy, lecz osobowości: Ewa Bem , która – jak mówi sam Grzech – „inspiruje mnie do zaprezentowania nowych kompozycji na oktet smyczkowy, które mogą być zapowiedzią kolejnego albumu, tym razem z orkiestrą.” Hanna Banaszak , której artystyczna obecność to „tu i teraz – życie jest zbyt ciekawe, żeby śpiewać w kółko to samo.” Ruth Wilhelmine Meyer , filar norweskiej sceny wokalnej – jej głos ma ponad sześciooktawowy zasięg, a koncert będzie kolejnym rozdziałem jej współpracy z World Orchestra. Towarzyszyć im będą: genialna Tamara Behler – śpiewająca wiolonczelistka, oraz wybitni muzycy: Atom String Quartet, Stanisław Słowiński, Dominik Wania, Piotr Schmidt, Shachar Elnatan, Jan Wierzbicki, Matheus Jardim. To prawdziwe muzyczne uniwersum. Grzech Piotrowski o EWIE BEM „Moja współpraca z Ewą Bem to historia dłuższa, mająca swój początek w produkcji jazzowo -funkowej wersji duetu „Hit The Road Jack” (2008) na album Borysa Szyca. Ewa Bem przyjęła następnie zaproszenie do współpracy z Alchemik Big Band (od 2021). Kolejnym etapem była re-produkcja koncertowa fantastycznego albumu z lat 80-tych „Ewa Bem Loves The Beatles” (2022), z tym projektem koncertujemy obecnie jako Ewa Bem & Grzech Piotrowski Band. Koncert w NOSPR to okazja do stworzenia czegoś nowego, specjalnie dla Ewy. Kameralność sali i jej niezwykle brzmienie inspiruje mnie do zaprezentowania nowych kompozycji na oktet smyczkowy, które mogą być zapowiedzią kolejnego albumu, tym razem z orkiestrą.” Grzech Piotrowski o Hannie Banaszak Poznaliśmy się około 20 lat temu w studio Osieckiej, grałem wówczas jako sideman. W roku 2022 zaprosiłem Hannę na Old Jazz Meeting, gdzie oczarowała publiczność. Rok później jej występ uświetnił mój autorski festiwal „Wschód Piękna.” Od tego czasu rozmawiamy, przypominam o sobie delikatnie, acz konsekwentnie. Ten mój upór zaowocuje gościnnym udziałem Hanny w koncercie na katowickiej scenie. Hanna jest tu i teraz, koncentruje swoją uwagę artystyczną na chwili obecnej, odcina się od repertuaru z przeszłości. Życie jest zbyt ciekawe, żeby śpiewać w kółko to samo mawia. Nowe aranżacje na oktet smyczkowy ubarwią wspólny występ. Grzech Piotrowski o RUTH WILHELMINE MEYER To zjawiskowa wokalistka, jeden z filarów norweskiej sceny wokalnej. Posługuje się wielogłosową ekspresję wokalną.W jej śpiewie wybrzmiewają wpływy dźwęków etnicznych, norweskiej muzyki ludowej, klasycznej tradycji wokalnej
oraz rozszerzone techniki głosowe zaczerpniętych z tradycji awangardowej, Meyer rozwinęła niewerbalną ekspresję wokalną w zakresie ponad 6 oktaw! Poprzez stosowane wieloekspresyjne dźwięki wokalne tworzy pejzaże pomiędzy tym, co realistyczne/nierealne i tym, co oczekiwane/niespodziewane, pozwalając, tym samym by dźwięk się stał autorem opowieści. Od 2009 roku współpracuje z World Orchestrą Grzecha Piotrowskiego jako główna solistka. Eksperymentuje z głosem, naśladuje dźwięki ptaków i przyrody. Łączy tradycję norweskie z joik i mongolskim śpiewem gardłowym A wszystko to pod przewodnictwem Grzecha Piotrowskiego – saksofonisty, kompozytora i producenta, który od ponad 30 lat przełamuje muzyczne granice, balansując między jazzem, muzyką filmową, klasyką, etno i improwizacją. Jest twórcą legendarnego projektu World Orchestra , trzykrotnie nominowanym do Fryderyków, laureatem Grand Prix wielu prestiżowych festiwali. Jego brzmienie saksofonu to nie tylko dźwięk – to emocja, przestrzeń i filozofia tworzenia. GRZECH+ to hołd dla wieloletnich artystycznych współprac, osobistych spotkań i najpiękniejszych „muzycznych pereł”, które ukształtowały jego artystyczne DNA. NOSPR Katowice    📅 27 września 2025 KUP BILETY (LINKI) Grzech Piotrowski: Wizjoner World Orchestry www.grzech.org www.worldorchestra.com Grzech Piotrowski  to wybitny polski saksofonista, kompozytor, producent muzyczny i twórca jedynego w swoim rodzaju projektu World Orchestra , która "wymyka się z ram i standardów". Jego muzyczna podróż to nieustanne poszukiwanie korzeni muzyki , prastarej improwizacji oraz łączenia różnorodnych kultur i brzmień. Początki i Marzenie: Idea powołania World Orchestry narodziła się w głowie Grzecha Piotrowskiego już w czasach licealnych, w 1989 roku . Było to odważne marzenie o zebraniu na jednej scenie "wirtuozów, alchemików dźwięku", reprezentujących różne kultury i grających na rzadkich instrumentach. Wyobrażał sobie ponadreligijną, wielokulturową orkiestrę, improwizującą wspólnie i tworzącą nową muzykę, łączącą ich korzenie z dziedzictwem przekazywanym z pokolenia na pokolenie. W tamtych czasach, w Polsce "praktycznie odciętej artystycznie od świata", było to marzenie wydawałoby się nieosiągalne. Droga do Realizacji (18 lat przygotowań): Urzeczywistnienie tego wizjonerskiego projektu zajęło Grzechowi Piotrowskiemu 18 lat tytanicznej pracy i muzycznych poszukiwań . W tym czasie koncertował na całym świecie, spotykał wybitnych artystów z odległych krajów, wzbogacał swoją wiedzę, zbierał kontakty i rozwijał umiejętności. Przegrzebał "wszystkie style jazzu", zgrywał koncerty i symfonie klasyków, zagłębiał się w światowe etno, elektronikę i nowe brzmienia. Założył również szereg własnych zespołów, takich jak Alchemik, Oxen, Emotronica, Archipelago, Dekonstrukcja Jazzu i Freedom Nation, które pomogły mu znaleźć własną ścieżkę muzyczną. Pracował jako producent muzyczny  (dla TVP2, TVN, CD dla EMI, SONY, UNIVERSAL, Polskiego Radia) i wydawca  (Alchemic Records), a także uczestniczył w ponad stu projektach artystycznych i komercyjnych jako sideman . Ostatecznie, w 2009 roku, rzucił wszystko, aby urzeczywistnić swoje marzenie, a World Orchestra stała się jego "sposobem na życie", wypełniając całą jego artystyczną przestrzeń. Narodziny World Orchestry: Bezpośrednim impulsem do powołania World Orchestry były obchody 600-lecia Bitwy pod Grunwaldem w 2010 roku  oraz koncert zagrany w Katedrze Olsztyńskiej. Wszystkie zebrane przez lata kontakty okazały się bezcenne. Latem 2010 roku, po sześciu miesiącach intensywnych prac nad muzyką, logistyką i koncertami, odbyła się pierwsza trasa koncertowa w Polsce i Rosji . Filozofia i Unikalność World Orchestry: World Orchestra Grzecha Piotrowskiego jest opisywana przez krytyków i słuchaczy jako "język duszy, który podświadomie wszyscy znamy, którego piękno jest w stanie poruszyć każdego, niezależnie od wieku, wyznawanej religii, kontynentu czy majętności". To projekt, który jest "muzyczną podróżą, pełną przestrzeni, subtelnych emocji i magii" , konsekwentną współpracą bogatych osobowości i pulsujących temperamentów, dialogiem między tradycją a nowoczesnością . WO to zderzenie korzeni muzyki świata z orkiestrą symfoniczną, jazzem, folklorem i muzyką filmową. Orkiestra wykorzystuje unikalne, często zapomniane instrumenty , takie jak ormiański duduk, bułgarski kaval, mołdawskie tsymbaly, baszkirski kurai, lira, harfa, fińskie kantele, cytra, tunezyjski oud czy udu. W orkiestrze pojawiają się również dawne techniki wokalne  z Bułgarii (śpiew otwarty), Laponii (joik), Tuwy, Mongolii, Japonii czy Norwegii (gardłowy śpiew), wykonywane przez artystów takich jak Ruth Wilhelmine Meyer, Bulgarian Voices Angelite, Sainkho Namtchylak czy Sinikka Langeland. Dodatkową ciekawostką są instrumenty norweskiego perkusisty Terje Isungseta , znany z gry na instrumentach z lodu, który w World Orchestrze używa ręcznie robionych instrumentów z drewna i kamieni. Nawet saksofon, na którym gra Grzech Piotrowski, jest rzadko spotykanym, "skręconym" sopranem z 1918 roku . Niezaprzeczalnym atutem projektu jest "wirtuozeria artystów i radość z grania muzyki" . Etapy Rozwoju World Orchestry: Pierwszy - Podróż (2009-2011):  Faza rekrutacji artystów, kulturalna wymiana, mniejsze koncerty i nagranie pierwszego albumu WO  w Studio PR w Olsztynie (wydawca Agora 2011). Drugi - Symfonicznie (2011-2015):  Rozbudowa orkiestry do formatu symfonicznego, spektakularne koncerty (np. dla 5000 osób na "Cracow Jazz Night" czy w Lublanie z okazji polskiej prezydencji UE). Nagrano również album CD/DVD "Live in Gdańsk"  podczas Solidarity Of Arts 2011 (Universal 2012), gdzie projekt zgromadził na jednej scenie 80 artystów z różnych krajów. Trzeci - World Orchestra Festivals / Exchange (od 2015):  Powołanie własnych festiwali ( m.in . "Wschód Piękna" na Warmii i Mazurach, WO Festival na Cabo Verde, WO Camp w Toskanii, WO Festival w Baszkirii), co zaowocowało międzykontynentalną wymianą kulturalną. Czwarty - Symfonie (od 2016):  Repertuar większych koncertów wypełniają autorskie Symfonie Grzecha Piotrowskiego . Odbyła się premiera I Symfonii "Lech Czech i Rus"  (9 lipca 2016 w NOSPR Katowice) oraz II Symfonii "Stu"  (3 marca 2018 w Operze Narodowej w Warszawie, z udziałem połączonych orkiestr i solistów z czterech kontynentów). Piąty - Kluby i Ekspedycje (od 2018):  Utworzenie pierwszego World Orchestra House na Cabo Verde (2018) oraz "SIX SEASONS - World Orchestra House"  w Warszawie (2019), łączącego restaurację i klub muzyczny. Grzech Piotrowski, ze swoim unikalnym podejściem do muzyki, kontynuuje podróż, która nieustannie łączy kultury i pokolenia, udowadniając, że muzyka jest "jedynym uniwersalnym językiem na planecie". KUP BILETY NA KONCERT NOSPR Katowice    📅 27 września 2025 linki:

  • PAX - Tingvall Trio

    "PAX", czyli "Pokój" - taki przewrotny jak na dzisiejsze czasy (Ukraina, Palestyna) tytuł nosi świeżutki, dziesiąty album Tingvall Trio, jednej z tych jazzowych grup, które chcą docierać do szerokiej publiczności. To międzynarodowe trio jazzowe założone w 2003 roku w Hamburgu przez szwedzkiego pianistę i kompozytora Martina Tingvalla, kubańskiego basistę Omara Rodrigueza Calvo oraz niemieckiego perkusistę Jürgena Spiegela. Zespół zasłynął melodyjnym, otwartym brzmieniem, które łączy jazz z elementami klasyki i muzyki folkowej. Obok GoGo Penguin jest chyba najjaśniejszym spadkobiercą szwedzkich geniuszy z E.S.T. Polityczna wymowa tytułu jest nieprzypadkowa. PAX odzwierciedla jasne oświadczenie pianisty i kompozytora Martina Tingvalla: wezwanie do pokoju w burzliwych czasach. Jak sam to ujął: "PAX ma pobudzić do spokojnej refleksji i stać się jasnym przesłaniem dla pokoju". Album wydany 1 sierpnia 2025 roku przez SKIP Records został nagrany w renomowanym włoskim studiu ARTE SUONO i jak zawsze niesie mieszankę surowej energii i delikatnych emocji - od wzruszających ballad, takich jak "A Promise", po dynamiczne hymny, takie jak "Cruisin'". Oto klip z tytułowy utworem, zapowiadający płytę. Wsłuchajcie się PAX i Jazz z Wami! Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Sam jesteś Głupi, czyli Jeden wieczór, dwa koncerty, milion wrażeń

    Ach co był za wieczór! Dwa świetne koncerty. Unleashed Cooperation z Anną Gadt oraz moja prywatna rewelacja wiosenna, czyli Głupi Komputer. Dżezzowy Jazz i cosmo-industrial. Wielka muzyczna koniunkcja w centrum Łodzi. Najpierw zanurkowałem w nurt Letniej Akademii Jazzu w łódzkim Klubie Wytwórnia, a zanurkowałem tym bardziej ochoczo, ponieważ po miesiącach oczekiwań do Łodzi zjechał zespół Unleashed Cooperation, zachodniopomorsko-wielkopolska jazzowa petarda, której ubiegłoroczny album "Trust" wraz z płytami kwartetu Filipa Żółtowskiego, łódzkiego Kosmosu, szczecińskich Wszy czy bojsbandu z Bielska, czyli Kosmonautów wpuścił mnóstwo świeżego powietrza do nadwiślańskiej muzyki. UC ujęli mnie tym, że najpierw pokazali swoje ostatnie dzieło w... Albanii. TAK! Premiera "Trust" odbyła się w Tiranie podczas Jazz in Albania Festival. Był to pomysł tak pokręcony, że pokochałem ich zań bezgranicznie. Gdybym wiedział, do swojego reportażu muzyczno - literackiego z tirańskiego uniwersytetu użyłbym właśnie albumu "Trust". Pamiętacie awanturę o sroki i wrony? Tu sobie przypomnicie LINK Osobiście miałem wobec nich ogromny wyrzut sumienia, gdyż nie napisałem na blogu zbyt wiele o tej płycie i w sumie diabli wiedzą czemu. Jest przecież, jak rzadko która, warta promocji i opisu. Aż zobaczyłem w programie tegorocznej Letniej Akademii Jazzu zapowiedź ich koncertu. Teraz albo nigdy. Oddajmy głos samym autorom muzyki: Płyta składa się z sześciu autorskich kompozycji oraz dwóch improwizowanych miniatur. Inspiracji do powstania albumu można poszukiwać wśród polskiej muzyki tradycyjnej - "String Theory" czy twórczości Witolda Lutosławskiego - "Morze", a także w muzyce elektronicznej i współczesnych nurtach muzycznych jak i producenckich- obecnych szczególnie w kompozycjach "Mr. Paul’s Strange Dream" oraz "Mr. Paul’s Beautiful Dream". Strukturę albumu domyka niezwykle ekspresyjna kompozycja "Polistes Dominula". Dla mnie zaś "Trust" jest albumem-perełką, prywatnym dowodem na to, że jazz jako gatunek nigdy się nie skończy, bo choć operuje tymi samymi nutami co pan Zenon Martyniuk czy Napalm Death, to jednak, w odróżnieniu od wymienionych, wciąż umyka nudzie powtarzalności. W dodatku muzycy UC doskonale wiedzą do kogo chcą mówić grą. Już piękne, pierwsze takty "String theory" zwiastują doskonale balansujący między harmonią a dysharmonią materiał. To utwór z jednym z najfajniejszych tematów, jakie w życiu słyszałem, trochę ludowo-polski, trochę w duchu Namysłowskiego. Cały album trzyma bardzo wysoki poziom, meandruje w tempie, raz gna, aby za chwilę zwolnić. Byłem ciekaw, jak to wszystko zabrzmi podczas recitalu. Zespół wyszedł na scenę zdradzając respekt przed wyrobioną publicznością LAJ. Niepotrzebnie. Dwa utwory miały rozgrzać gości i wykonały zadanie, bo naprawdę zrobiło się gorąco, ja zaś już wtedy byłem w pełni ukontentowany. Jednak najlepsze było przed nami. Oto do zespołu dołączyła obdarzona cudownym głosem z nieziemskim spektrum wokalnym Anna Gadt (dla mnie bezdyskusyjny numer jeden w polskiej wokalistyce jazzowej). Koncert zwolnił oraz przemienił się w magiczne misterium. Muzyka rodziła się na naszych oczach, muzycy zatonęli w swoim świecie i stworzyli spektakl, jaki może dać jedynie muzyka improwizowana przez artystów w pełni angażujących się w swoje dzieło. Było to zresztą widać, że i dla muzyków to nie był kolejny koncert, że nie odgrywali nam znanych na pamięć tematów - ich także - pewnie nie po raz pierwszy - porwał poemat jazzowy, jaki tworzyli na żywo. Siedziałem więc urzeczony, podobnie jak większość słuchaczy. Bez wahania musze wyznać, że to był jeden z najlepszych koncertów podczas tegorocznej LAJ, a kto wie, może najlepszy. Nic dziwnego, że UC reprezentowało Polskę na Jazzahead w Bremie, jednej z najważniejszych branżowych imprez jazzowych na świecie i zebrało za ten występ ogromne pochwały. Krzysztof Kuśmierek, lider UC zapytany przeze mnie czy są plany na nową płytę odpowiedział, że na razie woli bardzo ostrożnie zapowiadać ja na przełom 2025/2026. Będzie to wspólny projekt z Filharmonią Opolską. Gdyby ta zapowiedź się ziściła, byłoby znakomicie. UC wprawdzie nie robi wielkiego szumu wokół siebie, ale to grupa z bardzo konkretnym, przemyślanym, a nade wszystko ciekawym pomysłem na swoją twórczość. Skład UC: Krzysztof Kuśmierek - saksofon Patryk Rynkiewicz - trąbka Patryk Matwiejczuk - fortepian Flavio Gullotta - kontrabas Stanisław Aleksandrowicz - perkusja oraz Anna Gadt - wokal Ukontentowany występem UC pobieżyłem jeszcze tego samego wieczora do łódzkiej Fabryki Sztuki, gdzie pod nieboskłonem, w ramach cyklu LDZ Alternatywa, miało zagrać nieziemskie trio z Poznania, czyli Głupi Komputer. Grupa wiosną tego roku wydała świetną płytę: jazoowo - punkową, żywiołową, rytmiczną, mechaniczną, jazzmetalową, trochę londyńską, w sensie aliansu jazzu z noisem czy ravem. Ich debiutancki album to mieszanka dynamicznych rytmów, saksofonowych ostinat i syntetycznych melodii. Chciałbym jednak zwrócić Waszą uwagę na dystans, z którym ci Panowie grają, co jest dla mnie bardzo istotne, zwłaszcza w jazzie. Dlaczego? Wyjaśnię dygresją: kilkakrotnie w życiu, niechcąco, zetknąłem się z ludźmi, którzy absurdalnie poważnie traktują jazz, są dosłownie jego wyznawcami. Płyty traktują jak relikwie, a muzykę jak religię. Każdy w tym gronie ma swojego muzyka-mesjasza, a nad sobą nosiliby najchętniej wielki transparent: jestem mądrym, inteligentnym człowiekiem, gdyż słucham jazzu ty debilu. Dziś wiem, że miałem wielkie (nie)szczęście spotkać tych zafajdanych przemądrzalców na swojej drodze., bo większość jazzzfanów to fantastyczni ludzie. Tamci wpieniali mnie strasznie, ale dzięki nim właśnie w jazzie kocham prześmiewczość, absurd, świadomą ucieczkę przed powagą. Głupi Komputer zaś swoją debiutancką płytę zatytułował "Jazz Not Found". Jak więc mogłem ich nie wielbić za tak gigantyczny dystans do własnej twórczości? "Jazz Not Found" to muzyczny węzeł gordyjski elektroniki, hałasu, thrashowego saksofonu barytonowego i wspaniałej perkusji. Trio tworzą Daniel Karpiński – perkusja, elektroniczne beaty Jakub Królikowski – syntezatory, instrumenty klawiszowe Michał Fetler – saksofon basowy i altowy, syntezator Polivoks. LDZ Alternatywa jest letnim cyklem bezpłatnych dla widzów koncertów "pod chmurką" organizowanych na scenie ustawionej na dziedzińcu łódzkiej Fabryki Sztuki. Gości zespoły z różnych muzycznych konstelacji, których wspólnym mianownikiem jest wierność swojej własnej, alternatywnej wobec mainstreamu, muzycznej wizji. Głupi Komputer  doskonale wpisuje się w ów koncept. Zespół powstał z silnej relacji artystycznej muzyków znanych z projektów takich jak Polmuz , Fanfara Awantura , Koń , Prawdziwie Polskie Techno , czy Jazzband Młynarski Masecki. To istne szaleństwo, które - tak mniemałem - dopiero podczas występu na żywo będzie brzmiało, jak zbłąkana kosmiczna armada. I nie myliłem się. Zacznę od Daniela Karpińskiego. To wprawdzie najspokojniejszy "ludzki" element Głupiego Komputera, ale gość gra jak profesor budując fantastyczny fundament dla szaleństw pozostałych. Gapiłem się jak urzeczony pod sceną w to, co ten człowiek robił na perkusji podczas całego występu. Jego gra to poduszka bezpieczeństwa, baldachim, opoka, skała. Dzięki niemu Michał Felter i Jakub Królikowski mogą szaleć. I szaleli - zwłaszcza pan Jakub Królikowski, który przypominał mi ekspresyjnego, a jednocześnie pełnego powagi Jerry Lee Lewisa. Grał całym sobą, gdyby mógł, pewnie rzuciłby się całym ciałem na syntezator - to zresztą wspaniałe widzieć, ze muzyk bawi się, przeżywa, żyje na scenie tym, co robi. Michał Felter z kolei dmi w saksofon barytonowy i to dmi tak, że klękajcie narody, bo przewraca bebechy! W tym koncepcie genialna jest pozorna prostota: perkusja, wariacje syntezatorowe zespojone powtarzalnym, thrashowym, zapętlonym dźwiękiem barytonu. To trzeba usłyszeć na żywo. Tego się nie da opowiedzieć. Głupi Komputer gra muzykę rytmiczną, bijącą blisko pulsu, pędzącą, gnającą, popędliwą. Nie ma tu klasycznego jazzu. Jeśli już - to jest to jazz sowizdrzalski. Ciało samo chce skakać. Ucieczki w elektronikę są kapitalne. Cały "komputerowy" koncept został bardzo dobrze zrealizowany muzycznie i czytelny międzypokoleniowo. Zabawne wstawki syntezatorowe nie zostawiają złudzeń. I ten dystans! Oto Michał Felter zapowiadał ze sceny: Przed nami utwór Kind of deep blue . Zorientowani wiedzą, że tytuł nawiązuje do "Kind of blue" najważniejszej jazzowej płyty wszechczasów, której prawdę mówiąc nigdy nie słuchałem. Absolutnie i bezapelacyjnie polecam. Mam nadzieję, że na jednym albumie się ta przygoda nie skończy.

  • Laura jurd - Offering

    Laura Jurd to jedna z najbardziej intrygujących postaci współczesnego brytyjskiego jazzu — trębaczka, kompozytorka, improwizatorka, która z gracją łączy tradycję z nowoczesnością. Jej muzyka to nie tylko jazz, ale też folk, elektronika i klasyka, splecione w osobisty, emocjonalny alfabet dźwięków. J ohn Fordham z The Guardian tak celnie ją scharakteryzował: „Jurd zdaje się nie przejmować przemijającymi modami ani angażowaniem się w jakąkolwiek scenę muzyczną. Jej prywatna muza czerpie z jazzu, tradycji ludowych z Europy i Bliskiego Wschodu oraz harmonicznego języka Strawińskiego. Mimo to jej twórczość jest zawsze niezwykle przystępna i często przypomina piosenki bez słów”. Zatem boska i urzekająca melodia - oto czego doświadczycie słuchając tego, nagrywanego na żywo utworu pt. " Offering". Zakochacie się - gwarantuję! A skoro tak, to wielce uraduje Was wiadomość, że "Offering" pochodzi z nadchodzącego albumu "Rites & Revelations", który ukaże się 17 października na winylu, w wersji cyfrowej i streamingowej. Zatem kawa w dłoń i czill piątkowy. Jazz z Wami! chcecie więcej laury?

  • Aga Derlak Neurodivergent

    W zamyśle autorki album ten dotyczy pewnego rodzaju odmienności i tak się składa, że pojawia się w dość szczególnym czasie, kiedy inność nad Wisłą znów wywołuje złe duchy, które – wydawałoby się – dawno wysłaliśmy w zaświaty. Muzyka z najnowszej płyty tria pianistki Agi Derlak „Neurodivergent” przypadkowo, lecz uparcie, przywołuje mi skojarzenia z tymi wydarzeniam i. PREMERA ALBUMU 24 LIPCA 2025. Ryszard Kapuściński, którego twórczość można oceniać różnorako, lecz nie sposób podważyć faktu, że zetknął się w życiu z wieloma odmianami inności, doskonale wiedział, dlaczego spotkanie z Innym wzbudza lęki i rodzi sztywne stereotypy, które finalnie tworzą opinie, nawet jeśli to brednie. Inny – mawiał – to człowiek dwojaki – z jednej strony jednostka z własnymi emocjami i doświadczeniem, z drugiej nośnik tradycji, wierzeń i cech rasowych. Ta splątana dwoistość sprawia, że spotkanie z Innym nigdy nie jest rzeczowe ani pragmatyczne, ale zawsze nacechowane osobistą tajemnicą i odbierane emocjami. Ale to właśnie spotkanie z Innym – jego zdaniem – jest, było i będzie niezbędne, by w pełni zrozumieć samego siebie. Wskazał nam Herodota, który już 2,5 tys. lat temu udowodnił, że jedynie wychodząc poza własne granice i mierząc się z odmiennością, poznajemy wartości i ograniczenia własnej kultury. Album „Neurodivergent” (neurorozbieżność?) jest według mnie właśnie opowieścią o wychodzeniu poza własne granice, a jak podkreśla Aga Derlak mówi o spotkaniu z neuroatypowością i jest zachętą do odważnej eksploracji złożoności ludzkiego umysłu. Artystka odrzuca poprawność, zaprasza odważnie słuchacza do świata „bez zasad”, w którym harmoniczne ramy zastępują surowe struktury, motywy i muzyczna „chemia”.  Aga Derlak zrezygnowała nawet po części z linearnej narracji na płycie: motywy przenikają się wzajemnie. Utwór piąty nosi tytuł „numer 4”, a szósty „after numer 4”. Muzyka jest żywa, energiczna, zadziorna, a jej nurt płynie wartko. Większość utworów zagranych jest w trio, kilka doskonale rozbudowują partie skrzypiec. Sam singiel „mazur v2” zapowiadający nadejście płyty stanowi świetny przykład konceptu – opiera się na basowej mantrze nawiązującej do „Orbits” Wayne’a Shortera i cytacie z mazurka Szymanowskiego, przekształcanych i rozciąganych w przestrzeni dźwięku jak w krzywym zwierciadle. To jedna z dwóch wersji tej samej kompozycji, ukazująca różne oblicza tego samego tematu i otwierająca drzwi do niezmierzoności artystycznego chaosu. Najbardziej jednak przemówił do mnie „numer 4” z szaloną powtarzalną partią fortepianu. Singiel Mazur v2 zapowiadający plytę Moim zdaniem jazz jak żaden inny gatunek ma potencjał opisania złożoności i indywidualności umysłu. To muzyka, której atypowość stanowi fundament, jest jej DNA. Na płycie więc zawiłe improwizacje z rytmiczną dynamiką i transową powtarzalnością odzwierciedlają superważne niuanse oraz pozorny chaos życia w neuroatypowym spektrum. Aga Derlak nie dość, że świeci własnym przykładem (posiada orzeczenie o ADHD) pokazując, że można niebanalnie i z sukcesami twórczo przetworzyć własne bycie „atypowcem”, to idzie o krok dalej i zaprasza słuchacza na spotkanie z jego/swoim muzycznym światem. Ten muzyczny album koncepcyjny nie utknął na intelektualnej, niezrozumiałej dla reszty świata mieliźnie – według mnie jest spójny, czytelny, bardzo ciekawy  i bardzo udany. Artystyczny przekaz wzmacnia design okładki, w którym przód staje się tyłem, a tył przodem — symboliczne odwrócenie porządku, zachęcające do słuchania albumu jak przez lustro i przyjęcia alternatywnego sposobu postrzegania muzyki oraz rzeczywistości. Jest na nim postać stojąca na przeciw morza innych postaci - czytelne odwołanie do samotności Innego. Aga Derlak podkreśla też istotny wpływ pozostałych członków zespołu na ostateczny muzyczny kształt albumu. Jest bowiem wypadkową odmiennych muzycznych doświadczeń artystów, a zatem jest spotkaniem hip-hopu, awangardy, polskiej muzyki  tradycyjnej, jazzu, muzyki klasycznej. Na płycie oprócz liderki grają kontrabasista Maciej Szczyciński i perkusista Miłosz Berdzik, a kwartet uzupełnia gościnnie skrzypek Kacper Malisz. Aga Derlak , trzykrotnie wyróżniona Fryderykiem (Debiut Roku 2016, Artystka Roku i Album Roku 2024), kształciła się na Berklee College of Music, mieszkała w Panamie i współpracowała m.in . ze Zbigniewem Namysłowskim, Jerzym Małkiem, Atom String Quartet. Maciej Szczyciński ukończył warszawską „Bednarską” oraz Akademię Muzyczną w Katowicach, nagrał ponad sto płyt i ścieżek filmowych, zdobył dwa Fryderyki w projektach Nikoli Kołodziejczyka, występował z The Hilliard Ensemble, Arvo Pärtem, Johnem Scofieldem i Johnem Medeskim. Miłosz Berdzik , absolwent i stypendysta Berklee, doskonalił się u takich mistrzów jak Ralph Peterson Jr. i George Garzone, współtworzy kwartet Hoshii, duet DEUX LYNX i trio Suferi, koncertował z Paktofoniką jako członek live bandu Tymoteusza Biesa oraz na festiwalach jazzowych od Nisville po Athens Technopolis. Gościnnie: skrzypek Kacper Malisz , laureat prestiżowego Seifert Competition 2022, od trzynastego roku życia łączy tradycję ludową z nowoczesnością, prowadząc Kapelę Maliszów i Kacper Malisz Quartet, współpracując m.in . z Kapelą ze Wsi Warszawa, Debashishem Bhattacharyą czy Adamem Sztabą oraz występując na WOMAD UK, Rainforest Festival w Malezji, Rudolstadt Festival czy Kaustinen Festival. Trio Agi Derlak namawia na spotkanie z Innym, z atypowym. Cieszę się, że mogłem skorzystać z tego zaproszenia. Was też do tego namawiam. To jedna z najlepszych polskich płyt w 2025. STRONA AGI DERLAK : https://www.agaderlaktrio.com/ Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Art Blakey i Jazz Messengers – „Live in Tivoli 1968”, czyli schyłek legendy

    Art Blakey i Jazz Messengers to związek niemal frazeologiczny, niczym „pójść po rozum do głowy”, „mieć muchy w nosie” czy „rzucać perły przed wieprze”. Są nierozłączni jak Flip i Flap, Pat i Pataszon, USA i Rosja, Jaś i Fasola. Jeśli choć raz wpadłeś w jazzowe sidła, trafiłeś na opisy tego zespołu i przeczytałeś, jak wielkie znaczenie miał on dla gatunku i dla całej muzyki. Jazz Messengers stał się kuźnią talentów – kolejnych wybitnych muzyków, którzy pod skrzydłami Blakeya wydobywali z siebie to, czego sami wcześniej nie słyszeli. Art Blakey słyszał więcej i głębiej niż inni. Zasłużył więc na pomnik – i to nie tylko symboliczny – choćby za płyty-kamienie milowe: Moanin’ (1958) A Night in Tunisia (1960) Ugetsu (1963) Free for All (1964) Indestructible! (1964) Zespół wyprodukował dziesiątki znakomitych, z kilkunastoma absolutnie wybitnymi muzykami. Dla jednych Jazz Messengers był trampoliną, dla innych rakietową wyrzutnią ku sławie. Dzięki Blakeyowi na scenie pojawiły się postacie niemal magiczne – indywidualności, które później zdobywały kariery i duże pieniądze, kupowały wille, wpadały w rozmaite używki i przeżywały swoje wzloty oraz upadki. Schyłek świetności „Live in Tivoli 1968” Popularność, zwłaszcza ta wielka, jest ulotna jak dym porannego carmena – znika, rozpływa się, zmienia w powietrze. Nagranie z Tivoli z 1968 roku pokazuje moment, gdy jazzowi Messengersi zaczynają ustępować pola nowym prądom. Nie pomagały nowe składy ani świetne kompozycje. Mimo wciąż pełnych sal i zachwytów publiczności, to już nie było to samo. Muzycy trzymali formę: grali z wigorem tysiąca słońc, raz pędzili jak rakieta z Canaveral, innym razem byli liryczni i pełni tajemnicy. Jednak to świat się zmienił – pojawili się Coleman, Cherry, Coltrane i inni, redefiniując jazz. Skład „Live in Tivoli 1968” Choć koncert nagrano w trzecim najstarszym parku rozrywki na świecie, skupmy się na muzykach, których dziś pamiętają przede wszystkim zagorzali fani gatunku: Ronie Matthews – fortepian   Grał z Blakeyem w latach 1968–1969. Jeden z najwybitniejszych pianistów hard bopu, energetyzował składy swoim solidnym stylem. Współpracował m.in . z Freddiem Hubbardem, Maxem Roachem i Dexterem Gordonem. Pojawił się na ścieżce dźwiękowej filmu Spike’a Lee „Mo’ Better Blues”. Bill Hardman – trąbka   Trzykrotny członek Jazz Messengers, kojarzony głównie z hard bopem. Blakey cenił jego długie solówki bez akompaniamentu. Grał z najlepszymi muzykami tamtych lat, będąc jednym z wizytówek stylu. Billy Harper – saksofon tenorowy   Najmłodszy w zespole, lecz z wyjątkową gwiazdą już na horyzoncie. „Capra Black” i „Black Saint” z lat 70. to klasyka jazzowego kanonu. Harper był świadkiem i uczestnikiem kluczowych momentów w historii – m.in . ostatniego seta Lee Morgana w Slug’s Saloon. Julian Priester – puzon   Wolny elektron wydziału puzonistów Blakeya. Współpracował z Sun Ra, Maxem Roachem, Dukiem Ellingtonem, Johnem Coltrane’em i Herbiem Hancockiem. Jego CV mówi samo za siebie. Lawrence Evans – kontrabas   Najmniej znany w tym gronie, lecz barwy jego gry można usłyszeć na płytach Freddiego McCoya czy Charlesa McPhersona. W 1968 roku współtworzył Muzę Messengersów. Co usłyszysz na płycie Na „Live in Tivoli 1968” usłyszysz dwa ekspresyjne, szaleńcze utwory i jeden pełen oddechu, liryczny między nimi. Zespół jest w znakomitej formie: Hardman frunie pod sufit, Blakey galopuje, cały skład gra z pasją i precyzją. Oklaski publiczności potwierdzają, że mimo upływu lat ta historia brzmi pięknie i świeżo. Nieczęsto zachowały się nagrania tego akurat składu. Najsłynniejsze pochodzi z 1975 roku – wieczoru w Slug’s Saloon. Czy istnieje więcej? Jeśli nie, warto docenić to, co mamy. Sięgnij po „Live in Tivoli 1968” i przekonaj się, że nawet pod koniec wielkiego panowania Jazz Messengers potrafili oczarować świat jazzem.

  • JAZZ, Grafika, improwizacja, sztuka - w sierpniu kolejny Gliwicki jazz w Ruinach

    Maciej Fortuna Trio, New Bone, Kajetan Galas (Organ Spot – Oitago), Kinga Głyk, Piotr Schmidt, Grażyna Auguścik i Jorgos Skolias to tylko niektórzy artyści, jacy na początku sierpnia wezmą udział w kolejnej edycji Międzynarodowego Festiwalu Jazz w Ruinach, odbywającego się nieprzerwanie od 2004 roku w Gliwicach. Jest to wydarzenie absolutnie wyjątkowe, ponieważ łączy światy muzyki improwizowanej i grafiki. Rezerwujcie czas i bilety, posłuchajcie festiwalowej playlisty. Międzynarodowy Festiwal Jazz w Ruinach to jedno z najbardziej oryginalnych wydarzeń muzycznych w Polsce, nieprzerwanie odbywające się w Gliwicach od 2004 roku. Przez lata festiwal gościł w niezwykłej scenerii Ruin Teatru Victoria, a od 2019 roku przeniósł się do ponad 150-letniej, postindustrialnej Hali Modeli GZUT, która obecnie tętni nowym życiem jako przestrzeń dla sztuki. Festiwal nie ogranicza się wyłącznie do koncertów – stanowi platformę dla wystaw plakatów, warsztatów i spotkań, tworząc unikalne doświadczenie artystyczne i społeczne. Promując młodych, utalentowanych muzyków i grafików, Jazz w Ruinach stał się ważnym punktem na mapie europejskich festiwali jazzowych. Poniżej prezentujemy program tegorocznej edycji, skupiając się na artystycznych aspektach poszczególnych wystąpień. PLAYLISTA NA FESTIWAL JAZZ W RIUNACH 2025 1 sierpnia 2025 – Maciej Fortuna Trio & New Bone Koncert godz. 19 otwarcie hali godz. 18:30 Pierwszy dzień festiwalu otworzy koncert Macieja Fortuny Trio . Maciej Fortuna, postać wszechstronna – trębacz, kompozytor, a także dyrektor Filharmonii w Opolu – zaprezentuje program zatytułowany „Baltic” . Album ten jest owocem muzycznych poszukiwań, w których dominują akustyczne brzmienia europejskiej sceny improwizowanej oraz inspiracje polskim jazzem. Po występie tria Macieja Fortuny, na scenie pojawi się znakomity skład New Bone , promujący swój najnowszy album „Sorrow” . Album „Sorrow” to mieszanka emocji i wrażliwości, które w połączeniu z pełną kolorystyką brzmienia tworzą niezapomniane wrażenia. Koncert New Bone stanowi niepowtarzalną okazję, aby usłyszeć najnowsze kompozycje zespołu i przekonać się o ich niezwykłej energii scenicznej. Maciej Fortuna Trio / New Bone 2 sierpnia 2025 – Kajetan Galas Organ Spot & Marta Król & Paweł Tomaszewski Group Koncert godz. 19 otwarcie hali godz. 18:30 Drugiego dnia festiwalu publiczność będzie miała okazję doświadczyć najnowszego projektu Kajetana Galasa – Organ Spot – Oitago . Jest to koncert pełen energii, improwizacji i harmonii, stanowiący połączenie tradycji organów Hammonda z nowoczesnym jazzowym brzmieniem. Po występie Kajetana Galasa na scenie pojawi się zjawiskowa Marta Król  z akompaniamentem wybitnych muzyków, w tym Pawła Tomaszewskiego  na fortepianie. Artyści przedstawią swój hołd złożony zespołowi The Police. 8 sierpnia 2025 – Alpha Trianguli & Irek Głyk Quintet ft. Kinga Głyk Koncert godz. 19 otwarcie hali godz. 18:30 Dnia 8 sierpnia festiwal zaoferuje publiczności możliwość zanurzenia się w nieziemskich brzmieniach zespołu Alpha Trianguli (AT) . Ten wyjątkowy austriacki kwartet, którego muzyka inspirowana jest pięknem i ogromem wszechświata, zabierze słuchaczy w nieskończoną podróż przez światy dźwięków. Bezpośrednio po nich wystąpi niezwykły duet ojciec-córka – Irek Głyk Quintet ft. Kinga Głyk . Towarzyszyć im będą znakomici muzycy: Joaquin Sosa na klarnecie i saksofonie, Jakub Mizeracki na gitarze, Peter Somos na perkusji oraz gościnnie w kilku utworach – genialny Piotr Schmidt na trąbce. 9 sierpnia 2025 – Grażyna Auguścik & Jorgos Skolias & Skalpel Koncert godz. 19 otwarcie hali godz. 18:30 Ostatniego dnia festiwalu, 9 sierpnia o godzinie 19:00 , scena zostanie opanowana przez wyjątkowy projekt „Piosenki miłosne wczesnej postkomuny i późnego kapitalizmu” . Ten niezwykły koncert łączy w sobie poezję, przestrzenny klimat oraz dynamiczne brzmienie nowoczesnego jazzu. Wystąpią: Grażyna Auguścik  i Jorgos Skolias , artyści, którzy swoją charyzmą i wrażliwością tworzą muzyczne spektakle pełne emocji i głębi. Grażyna Auguścik, uhonorowana m.in . orderem Gloria Artis, jest jedną z najwybitniejszych wokalistek jazzowych na świecie. Z kolei Jorgos Skolias to ikona polskiego bluesa, jazzu i muzyki etnicznej, wirtuoz technik wokalnych. „Piosenki miłosne wczesnej postkomuny i późnego kapitalizmu” to autorski projekt Roberta Świstelnickiego, kompozytora i filozofa, który przekształca poezję w muzyczną opowieść o przemianach duchowych i społecznych ostatnich dekad. Muzyka projektu łączy jazz północnoeuropejski z bluesowym „brudem” i liryzmem poetyckiej piosenki. Na zakończenie festiwalu, usłyszymy wyjątkowy występ legendarnego duetu Skalpel , który na scenie wystąpi w kwintecie. Marcin Cichy i Igor Pudło, tworzący Skalpel, to absolutna klasyka europejskiego nu jazzu. Ich muzyka to esencja współczesnej elektroniki spleciona z dziedzictwem polskiego jazzu lat 60. i 70., co nadaje ich brzmieniu wyrafinowany charakter i głębię emocjonalną. Koncert Skalpela w kwintecie to niepowtarzalna okazja, by zanurzyć się w elektronicznych pejzażach wzbogaconych jazzowym duchem. Jeśli jest na tym świecie osoba, która nie kojarzy tej grupy to laureaci Paszportu Polityki, nagrody Człowiek ze Złotym Uchem oraz Wrocławskiej Nagrody Artystycznej. Nominowani do Fryderyka oraz BBC Gilles Peterson Award, zespół zdobył serca krytyków i melomanów zarówno w Polsce, jak i za granicą. Najlepsze źródło wiedzy o tegorocznej edycji festiwalu Jazz w Ruinach: https://jazzwruinach.pl/ BILETY https://bilety.sjc.pl/ Podcast Chilli ZET o festiwalu na Spotify: PLAYLISTA NA FESTIWAL JAZZ W RIUNACH 2025

  • MACIEJ TUBIS | ALL YOUR FEARS, ALL YOUR HOPES

    To się nazywa zapowiedź trasy koncertowej! Doskonały łódzki pianista, Maciej Tubis, astrologiczny Rak, doskonale - jak widać - czuje się w środowisku wodnym. Właśnie wyprodukował klip do przepięknej ballady "ALL YOUR FEARS, ALL YOUR HOPES" zamykającej jego świetny solowy album "Into the night". Pan Maciej gra w nim w towarzystwie rekinów i płaszczek, w niezwykłych pomieszczenia łódzkiego Orientarium. Efekt jest piorunujący. Przydałoby się więcej tak pięknych klipów w polskim jazzie. Nie ma co dużo pleść o klipie. Zrealizowano go świetnie i "gra" w nim wszystko - koniecznie popatrzcie i posłuchajcie, potem zaś skoczcie na stronę https://www.maciejtubis.com/#bilety i zobaczcie, czy macie blisko na koncert w ramach jesiennej trasy koncertowej, podczas której usłyszycie ten i inne utwory Macieja Tubisa - warto jednak przypomnieć, że Pan Maciej na ostatnim albumie wzbogacił brzmienie fortepianu o analogowe syntezatory, co zdecydowanie "poszerzyło" jego brzmienie podczas recitali. Perfekcja i pełne emocjonalne zaangażowanie, jego koncerty są zawsze zagrane tak, jakby jutra miało nie być, na 1000 procent. Trasa startuje 14 września w Gorzowie Wielkopolskim i wiedzie m.in. przez Poznań, Kraków, Toruń, Gdynię czy Łódź, ale odwiedzi mniejsze miejscowości np. Elbląg, Wrześnię czy Podkowę Leśną, których mieszkańcy również łakną solidnego, melodyjnego, klimatycznego jazzu. A zatem rozsiądźcie się wygodnie, popatrzcie na piękne obrazki i posłuchajcie przyjemnej muzyki Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

bottom of page