top of page

Znaleziono 106 wyników za pomocą pustego wyszukiwania

  • Jazzda po Płytach - Nowości Jazzowe Czerwiec 2025

    Święte Góry i Idylla, Guiliana i Redman, fenomenalne Signe Emmeluth i Soojung Lee, rozczarowujący Go Go Penguin, ale za to mnóstwo cudnego free i jedyny w swojej klasie Jacaszek. Jazzowe (i jak widać nie tylko jazzowe) nowości czerwcowe na jednej playliście, ale w trzech źródłach. Jest czego słuchać, ale najpierw poczytajcie. playlisty: spotify, tidal, youtube i youtube music na końcu tekstu Signe Emmeluth  to jedna z moich ulubionych saksofonistek, drobna istota, która potrafi wydobyć niepohamowany wrzask z trzewi swojego instrumentu. Zawsze balansuje między dziką improwizacją a precyzyjną kompozycją, nieustannie ucieka z utworów trzymających się jakichś tam wykreślonych wstępnie i umownie ram w świat niczym nieskrępowanej dzikości i wolności. Dla jazzowych kancelistów powiem zbyt krótko: free jazz. Rok temu słuchałem chętnie jej albumu „BANSHEE” (nie tylko ja, bo płyta była nominowana do Spellemannprisen, takiej norweskiej Grammy w kategorii Jazz 2024 oraz do Danish Music Awards Jazz 2024). Z wielką przyjemnością podziwiałem jej grę podczas występów International Jazz Platform w ramach łódzkiej Letniej Akademii Jazzu a tu pojawia się kolejna fantastyczna płyta, w której można usłyszeć dzikość serca Signe. Nagrało ją trio o nazwie Hyperboreal, które współtworzą fenomenalny basista Ingebrigt Håker Flaten oraz Axel Filip na perkusji. Signe i Ingebrigt Håker Flaten występowali w Trondheim Jazz Orchestra ,  spotykali się też od lat na rodzimej scenie improwizowanej ( m.in . podczas festiwalu Pøkk Series w Trondheim), a perkusista Axel Filip poznał każdego z nich podczas oddzielnych tras koncertowych. Nie wiem jakie były prawdziwe powody tego, że materiał Hyperboreal Trio czekał aż dwa lata na wydanie (nagrano go 7 maja 2023 w Trondheim), dla mnie jest jasne, że ktoś chciał się nasłuchać go do syta, zanim podzielił się tymi siedmioma utworami z resztą świata. Szanuję. Teraz i wy możecie słuchać go bez końca. Warto. To szalona, niepohamowana jak wodospad muzyka, dla ludzi nie lubiących struktur. Drugi czerwcowy album, jaki chcę zarekomendować nagrała niesamowita, młodziutka Soojung Lee . I jest to już jej druga tegoroczna świetna płyta. Po bardzo udanej, zanurzonej po uszy w klasycznym jazzie epce z marca pt. Swingsters ukazała się płyta pod tytułem „26”, czyli tyle, ile obecnie lat ma autorka.   Soojung Lee  to saksofonistka, kompozytorka i jedna z najciekawszych postaci młodej sceny jazzowej z Korei Południowej. Urodzona w 1999 roku, już jako nastolatka zdobywała nagrody w konkursach muzyki klasycznej i jazzowej, a dziś zachwyca publiczność na międzynarodowych scenach. Soojung jest absolwentką prestiżowego Berklee College of Music. Kształciła się pod okiem m.in . George Garzone’a, Jima Odgrena, Ralpha Petersona i Davida Santoro. Współpracowała m.in . Paquito D’Riverą i Bertą Rojas. Jej debiutancki pojawił się w 2018 roku, a „26” to już czwarte wydawnictwo w dorobku. Zawiera 9 w dużej mierze improwizowanych utworów, zagranych w nowoczesnym stylu, bez schematów i struktur. Jest bardzo żywiołowo i dość spontanicznie. Soojung może nie wyważa nowych jazzowych drzwi, ale cudownie operuje dźwiękiem kaligrafując na odsłoniętych oścież nicach już otwartych wrót. Słychać za to w jej muzyce ogrom emocjonalnego zaangażowania i tym mnie kupiła po raz kolejny. Spróbujcie koniecznie! Album "Holy Mountains"  to kolejne fascynujące dzieło Exploding Star Orchestra (ESO)  tworu pod wodzą wizjonerskiego trębacza i kompozytora Roba Mazurka . Płyta kontynuuje eksplorację kosmicznych i duchowych tematów, które wszakoż są znakiem rozpoznawczym Mazurka. To artysta, który nieustannie przekracza granice gatunków i form, tworzy muzykę, która jest jednocześnie duchowa, polityczna i głęboko osobista. Można?: Można! Tak jest i tym razem: posłuchacie więc kolejnych jego manifestów obleczonych w powtarzające się frazy, doprowadzające słuchacza do ekstatycznego transu. Solowe popisy trąbki i saksofonu przeniosą was do zamkniętych, eksperymentalnych komun z wczesnych lat 70. Mówię Wam: rewelacja. Teraz będzie ciszej. Albumem „questions (volume one)” Mark Giuliana zabiera nas w osobistą podróż do świata swych otwartych pytań i niedomkniętych myśli. Centralnym instrumentem płyty nie jest perkusja (Giuliana zaczynał wszak jako perkusista i to w projektach rockowych), a małe pianino, które w połączeniu z dyskretną elektroniką i przemyślaną postprodukcją tworzą intymną narracyjnie przestrzeń dźwiękową równoważącą ciepło akustyczne z chłodną, elektroniczną fakturą dźwięku. Mark Giuliana dokonał w życiu rzadko spotykanej wolty stylistycznej, jak sam mówi: Staram się chować głowę i po prostu iść przed siebie, bo gdy patrzysz w górę, świat może wydawać się straszny i zniechęcający, a gdy patrzysz wstecz, łatwo wrócić do tego, co było, tylko dlatego, że wtedy ludzie to lubili – to też jest niebezpieczne. Więc robię to, co w danym dniu czuję jako słuszne. Jeśli jest inspiracja, korzystam z niej i nie martwię się, dokąd mnie zaprowadzi. Odejście od zestawu perkusyjnego, z którym Guiliana jest kojarzony, wskazuje na jego ewolucję jako kompozytora oraz – o czym za chwilę - głębokiego muzycznego myśliciela. Tytuł każdego z 9 utworów na płycie „questions (volume one)”  jest pytaniem. Jak ci mogę pomóc? O co pytasz? Na co czekasz? To są z pozoru proste, niemal buddyjskie pytania, ale gdy zatrzymamy swój codzienny bieg, wsłuchamy się w liryczne i raczej skromne kompozycje Giuliany, urosną one do rozmiarów kwantyfikatorów i zaczną wiercić dziury w duszy. Przekonajcie się o tym osobiście. Działa. „Dream Manifest” to najnowszy album świetnego trębacza Theo Crokera , który ponownie postanawia redefiniować granice jazzu, splatając go z soulem, hip-hopem i R&B. Po serii docenionych wydawnictw – od Star People Nation (2019), przez BLK2LIFE // A FUTURE PAST (2021), aż po LOVE QUANTUM (2022) – Croker postanowił wznieść się się na kolejny poziom, tworząc płytę, która po części ma służyć kontemplacyjnemu umysłowi, po części zaś… rozgrzewać taneczny parkiet. W praktyce oznacza to krok w kierunku piosenek ze strukturą. Czapki z głów za odwagę! Na płycie Croker zebrał członków swoich poprzednich i obecnych formacji: Mike’a Kinga, Erica Wheelera, Michaela Shekwoaga Ode i Miguela Marcela Russella. Do tego dochodzi szereg gości, którzy wnoszą unikalne barwy: od głębokiego soulowego głosu Estelle, przez jazzową charyzmę Gary’ego Bartza, po futurystyczne beatmakingi Natureboya Flako. W efekcie „Dream Manifest” staje się międzypokoleniowym festiwalem stylów, a  Theo znów nie stoi, on wciąż się zmienia narażając się przy tym na odrzucenie przez tych, dla których do końca życia mógłby grać wspaniałe, rozbudowane, jazzowo – jazzowe, improwizowane utwory. Nic z tego. Crooker jest już gdzie indziej. Gdzie? Posłuchajcie sami. Jacaszek to mój absolutny top artysta dźwiękowy. Wprawdzie muzyka to nie jest sport, ale w tym wypadku, zaryzykuję stwierdzenie, że w swojej  kategorii muzyczno-lirycznych eksperymentalnych i muzykotronicznych pejzaży nie ma sobie równych na świecie. Jacaszek jest jeden i jest niepodrabialny. Gra duszą, emocjami, w jego muzyce to one wypełniają przestrzeń. Właśnie wydał kolejną, według mnie wspaniałą, płytę pt. „Idylla”. I znów mnie zachwycił wizją, muzyczną architekturą, amuzkalnością, dźwiękoczułością. Nie potrafię o nim napisać krótko. Jacaszek doskonale łączy bowiem   akustykę i elektronikę,a mówiąc wprost łączy nagrania instrumentów akustycznych (często historycznych, takich jak klawesyn, lutnia, dawne instrumenty smyczkowe), chórów, czy field recording z elektroniką, syntezatorami i przetworzonymi samplami. Nie ma tu wyraźnej dominacji jednego nad drugim – elementy te przenikają się, tworząc cichy monolit. W jego NieMuzyce dominuje subtelność, spokój, melancholia i kontemplacja , ale też charakterystyczna surowość. Jacaszek czerpie garściami z ambientu i drone music, budując gęste, jak burzowe chmury, rozbudowujące się powoli, ale w każdym kierunku, tekstury dźwiękowe. Często są to długie, płynące frazy, które hipnotyzują słuchacza. Wiele jego projektów odnosi się do historii, zwłaszcza tej związanej ze sztuką sakralną, dawną muzyką, liturgią. Czuć w niej echa średniowiecza, renesansu czy baroku, ale zawsze przetworzone przez nowoczesne środki wyrazu.  Muzyka Jacaszka jest sugestywna i filmowa. Często towarzyszą jej elementy wizualne (np. teledyski, wizualizacje do koncertów), a on sam tworzy ścieżki dźwiękowe do filmów (np. "Sala Samobójców", "Wilkołak"). Jego dźwiękowe pejzaże pobudzają wyobraźnię i tworzą konkretne obrazy w umyśle słuchacza. Jak to działa? Otóż mimo bogactwa faktur, w jego muzyce wyczuwa się najsilniej… minimalizm w strukturze i melodyce. Artysta skupia się bowiem na szczegółach i niuansach, miast na złożonych, wielowątkowych aranżacjach. Na koniec dwa projekty znanych artystów. Pierwszy z nich to kolejny w dorobku album, w którym gigant saksofonu, Joshua Redman jest liderem zespołu. Długo oczekiwana płyta zawiera 8 utworów , z których kilka powstało podczas pandemii i niosą refleksyjny, melancholijny nastrój. Album powstał z improwizacji podczas prób dźwięku  w trasie koncertowej 2024 roku. Redman stworzył nowy kwartet z młodymi muzykami, są nimi Paul Cornish (fortepian), Philip Norris (kontrabas), Nazir Ebo (perkusja). To niezły skład: Cornish właśnie podpisał umowę z Blue Note, które latem wyda jego debiutancki album. Norris zaś to spec, mimo młodego wieku stary wyga, skończył Juilliard School of Music, grał z większym Marsalisem, Dawidem Sanbornem, był członkiem słynnej Jazz At Lincoln Center Orchestra. Wreszcie Ebo pochodzi z muzycznej rodziny, jest multiinstrumentalistą, bandleaderem i pedagogiem z Filadelfii. Pracował pod okiem samego Jamaaladeena Tacumy. Ale to nie koniec, bo usłyszycie ekstra specjalnych gości. Są nimi Melissa Aldana (saksofon tenorowy), Skylar Tang (trąbka), Gabrielle Cavassa (wokal). Redman nazywa płytę przewrotnie: „Brak słów”, podczas gdy jego pomysł na muzykę, jego styl, jego nowa płyta wreszcie udowadniają, że jazz tzw. szerokiego nurtu nie jest martwą skamieliną, którą należy podziwiać w gablotach, ale żywym i żywiołowym muzycznym konceptem, doskonale rezonującym z odbiorcami. Świetna rzecz. Na koniec Go Go Penguin , z nowym albumem pt. Necessary Fictions. Bezdyskusyjni giganci, chyba najbardziej wybitni spadkobiercy Esbjörna Svenssona, zapowiadali płytę singlem, który mi się bardzo podobał. Atmosferę oczekiwania podgrzewały zapowiedzi, z których wynikało, ze zespół wraca do korzeni, świadomie cofa się do matecznika (na okładce płyty znalazł się słynny budynek z ich rodzimego Manchesteru,   kultowa modernistyczna bryła Toast Rack, dawniej znana jako Hollings Building). „ Necessary Fictions  oznacza decydujący kolejny krok w artystycznym odrodzeniu” – przekonuje informacja prasowa od zespołu. Fakt, że pod skrzydłami nowego producenta Joe Reisera, Chris Illingworth (fortepian), Nick Blacka (bas) i nowy perkusista Jon Scott tworzą muzykę, która pozostaje wierna brzmieniu GoGo Penguin: budują melancholijne, minimalistyczne nieomal popowe melodie, subtelnie niuansowane harmonie i pulsujące, elektroniczne tekstury. Po raz pierwszy w brzmienie zespołu wpleciono nowe barwy i instrumenty, dodając gitarę basową i syntezatory modularne. Album wzbogacają również utalentowani goście, tacy jak ugandyjski piosenkarz i autor tekstów Daudi Matsiko, którego głos nadaje głębi utworowi „  Forgive the Damages  ”. Zespół Manchester Collective, na czele którego stoi urodzona w Indiach skrzypaczka Rakhi Singh, odpowiada za nowe, brzmieniowe wymiary dzięki aranżacjom smyczkowym w utworach takich jak  „Luminous Giants”  i  „State of Flux”  .  Niestety, jak dla mnie, to za mało. Płyta razi mnie powtarzalną wtórnością. W zasadzie jest to wtórność wręcz idealna, doskonała, wtórność tip-top, i nawet zastanawiam się, czy można z niej robić zarzut, bo zespół gra „swoje”. To jest tak mi znany perfekcyjny i zmechanizowany Go Go Pengiun, że po kilkunastu odsłuchach albumu, mam ochotę zapytać: i to naprawdę już wszystko? Nic nowego nie będzie? Mam nadzieję, że Wasze odczucia będą zupełnie inne, bo Go Go Penguin to wielki zespół, na którego koncerty w Polsce z pewnością się wybiorę. SPIS ALBUMÓW I SINGLI, Z KTÓRYCH POCHODZĄ UTWORY NA PLAYLISTACH CZERWIEC 2025 Album Artysta Abstract Emotions OVERSÁEZ, Sandro Sáez,Jonas Westergaard, Nathan Ott Le grand Michel [A Journey With Michel Legrand] Giovanni Ceccarelli, Ferruccio Spinetti Liczby urojone Jacek Mielcarek, Silberman Holy Mountains Exploding Star Orchestra,Rob Mazurek The Surrounding Green Fred Hersch,Drew Gress,Joey Baron Trist Arpeggio + Venner i N Harald Lassen Heliocentric space travelers union Jeux Orchestre National De Jazz,Ensemble Intercontemporain,Julien Soro,Catherine Delaunay,Samuel Favre,Aurélien Gignoux The Happy Worrier Kasper Rietkerk,John Parricelli,Jonah Evans,Tom Herbert Mosaic Jacob Karlzon,Rhani Krija Between the Bars Brad Mehldau Johann Greve Quartett Johann Greve Quartett,Michaël Attias,Julius Gawlik Memories Dreams Reflections Nicole Glover 26 Soojung Lee Fellow Creatures: We Must Fight Jasper Høiby Fellow Creatures: We Must Fight Jasper Høiby 12 Houses Nicole Johänntgen Songs In Space Jane Ira Bloom,Mark Helias,Bobby Previte Trigger Sharon Mansur COSA DE NIÑOS Victor Valdebenito,Hernan hock Light Younes Benslimane,Armando Luongo,Alex Gilson,Hillel Salem Chamber Hein Westgaard,Mat Maneri Summer Night Copenhagen Jazzexperience,Claus Waidtløw,Jacob Christoffersen Yowzers Ben LaMar Gay Jazz at Berlin Philharmonic XVI: Piano Night II Michael Wollny,Iiro Rantala,Grégory Privat,Leszek Możdżer Jazz at Berlin Philharmonic XVII: Gnawa World Blues Majid Bekkas,Nguyên Lê,Hamid Drake The Last Drop The Blackbyrds,Jazztunes Lost Words Tim Barnes,Darin Gray,Glenn Kotche,Rob Mazurek,Jim O'Rourke Threads of Time Alan Broadbent Gvoon - Version 2-11 Holger Czukay,RAW2K,Jochen Arbeit,Thomas Wydler,Sonja Kosche,Yoyo Röhm,Ingo Krauss A Dream Come True (Instrumental) NOR.BE ,Steve Vai,Vinnie Colaiuta,Mohini Dey,Fawzi Chekili Meditation Natural Information Society Receive I Am An Instrument A Rock Somewhere / The Seed (For Greenpeace) Jacob Collier,AURORA Idylla M.Jacaszek,Jacaszek Summertime Blue Norah Jones,John Legend Helsinki for Two Make Like A Tree,Heli Hartikainen,Vaowave Passos CORBAAL,Erik Truffaz IBERIA - EP Traditional,Federico García Lorca,Enrike Solinís,Avi Avital,Between Worlds,Marina Heredia,José Quevedo Bolita,Paquito Escudero Infestis Igorrr Prophets & Profits Fil Caporali,Tom Bourgeois,Moanin' Birds Two Words Selen Gülün,Kaan Karadavut,Tamer Temel,Alper Yilmaz,Mehmet Ali Şimayli Cruisin' Tingvall Trio Trees on Wheels Samuel Ber,Jozef Dumoulin,Tony Malaby,Malaby / Dumoulin / Ber Words Fall Short Joshua Redman,Skylar Tang,Paul Cornish,Philip Norris,Nazir Ebo Necessary Fictions GoGo Penguin All The Quiet (Part II) Joe Armon-Jones,Hak Baker Marca Passo Azymuth Avoid The Drones & 9 Months Alfa Mist Exploration Calibro 35 PERPETUS Gniewomir Tomczyk,Mateusz Smoczyński,Krzysztof Lenczowski,Jan Smoczyński,Kuba Dworak Holotype Dan Weiss Dream Manifest Theo Croker About Ghosts Mary Halvorson All My Life Braxton Cook soda daoud,Julien Fillion Snakes & Ladders Littlefingers Morning Beiggja,Kjetil Mulelid,Kika Sprangers,Mats Eilertsen,Per Oddvar Johansen Grains Of Light David Binney Magpie: The Music of Joe Clark Entre Amigos,Roy McGrath,Hana Fujisaki,Kitt Lyles,Joe Clark,Gustavo Cortiñas Warrior Princess Matt Johnson,Triple H Horns,Jeff Lorber,Cory Wong Solo Ballads (In Memory of Aydın Balpınar) Baturay Yarkin questions (volume one) Mark Guiliana Insight Aldemar Valentín,Paquito Cruz,Alex Lozano City Life: Music of Gregg Hill Michael Dease,Linda May Han Oh,Jeff Tain Watts Cheaper Than Cheep: The Soundtrack (Live) Frank Zappa,The Mothers Of Invention Interior of an Edifice Under the Sea Pan-American,Kramer Fairyland Codex Tropical Fuck Storm HOPE Silent Poets,Tim Smith Jazz at Berlin Philharmonic XVII: Gnawa World Blues Majid Bekkas,Nguyên Lê,Hamid Drake Open Up Your Senses Tyreek McDole,Dylan Band,Logan Butler,Justin Faulkner How I Became a Madman Ami Taf Ra,Kamasi Washington In The Beginning Something Blue Paradise The Westerlies Armageddon Flower Ivo Perelman,Matthew Shipp Ramón VS Rubén Juande Robles,Daniel Andrades,Bori Albero,Ramón López Explorations (Piano Solo) Damien Groleau Hyperboreal Trio Signe Emmeluth,Ingebrigt Håker Flaten,Axel Filip A Slender Thread Sophie Tassignon See You When I Get There Amy Cimini Shamanism Jung-Jae Kim Exhaust Camila Nebbia,Kit Downes,Andrew Lisle Raki Daniel Wilfred,Paul Grabowsky,Peter Knight Speedo Dana and Alden playlisty youtube + youtube music Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Aga Derlak neurodivergent - mazur v2

    Aga Derlak, pianistka, kompozytorka i edukatorka, z werwą zapowiada nowy album! Jej świetne ostatnie wydawnictwo "Pararell" przyniosło słusznie Fryderyka (2024), ona sama dwukrotnie została uhonorowana tym tytułem za najlepszy debiut (2016) oraz jako Artystę oku (2024). A tu znienacka na wjechał wspaniały klip " mazur v2", który anonsuje album o tytule " neurodivergent". Album ukaże się 24 lipca 2025 roku  nakładem Agencji Muzycznej Polskiego Radia . Płyta będzię osobistą, emocjonalną i eksperymentalną podróżą przez zawiłości ludzkiego umysłu i neuroatypowości. Tytuł „neurodivergent”  odnosi się do neuroatypowości – artystka przyznaje, że inspiracją była jej własna diagnoza ADHD, ale projekt nie jest o diagnozie, lecz o tworzeniu muzyki dostosowanej do wewnętrznego chaosu . Album ma łamać konwencje  – nie podlegać żadnym zasadom, które Derlak wcześniej stosowała. Improwizacja, transowość, rytmiczna dynamika  i powtarzalność motywów  tworzą dźwiękowy obraz złożoności psychicznej i emocjonalnej. „mazur v2”, to połączenie groove’u, linii basu nawiązującej do „Orbits” Wayne’a Shortera oraz przekształconego motywu mazurka Szymanowskiego – wszystko w krzywym zwierciadle. Skład: Aga Derlak  – fortepian Maciej Szczyciński  – kontrabas Miłosz Berdzik  – perkusja Z gościnnym udziałem Kacpra Malisza  na skrzypcach No i jest pięknie! Zasłuchajcie się w tych dźwiękach. Jazz z Wami!

  • Białe w niebieskim, czyli kwartet japoński Cezariusza Gadziny rządzi

    Japoński silnik z turbo dopalaniem sterowany polską technologią i pomysłem – tak w mechanicznym skrócie można podsumować album „white in blue”, najnowszy projekt saksofonisty, dyrygenta, kompozytora Cezariusza Gadziny oraz jego młodych muzycznych przyjaciół z Japonii. I napiszę to od razu, na wstępie i bez ogródek: płyta wgniotła mnie w fotel. Uwielbiam japońskie granie jazzu. Oni niemal zawsze go wykonują tak, jakby za chwilę miał skończyć się świat, z wielką przesadą, pędząc na maksa, na złamanie karku, dają z siebie wszystko, wypruwają flaki. Mam wrażenie, że nie tylko mnie urzeka ten „japan jazz style”. Dość wspomnieć Tokyo Spirit Band - założony rok temu międzynarodowy kwartet, w którym obok Wojciecha Mazolewskiego grają japońscy i polscy muzycy, regularnie koncertujący w Japonii i nagrywający wspólne utwory. Z drugiej strony w Japonii gorąco przyjmowani byli i są nasi wspaniali muzycy jazzowi: Leszek Możdżer, Marcin Wasilewski Trio, Piotr Damasiewicz z Aleksandrą Kryńską, Lemańczyk/Golicki/Sarnecki Trio i wielu, wielu innych w tym także Cazariusz Gadzina. Pora na lidera, pomysłodawcę i autora. O panu Cezariuszu można pisać bez końca: jego biografia, współpracownicy klasyczni i jazzowi, lista wspaniałych i niezwykłych projektów jest wielce obszerna -  zobaczcie koniecznie sami: https://www.gadzina.com/pl/o-mnie/ . Jego „jazzowe oblicze” przejawiało się m.in . współpracą z Piotrem Wojtasikiem, Nigelem Kennedym, Alexi Tuomarilą, Jarosławem Śmietaną i wieloma innymi. Ma na koncie bardzo udane albumy jako lider np. zrealizowane przed  ośmioma laty „Mosty” są doskonałą, żywiołową płytą, do której bardzo często wracam. A teraz czas na Danię, ona lubi polskich artystów jazzowych, przynosi im szczęście. Otóż spotkanie Gadziny z japońskimi muzykami, które było początkiem „white in blue”, miało miejsce  podczas Copenhagen Jazz Festival – tam właśnie Yuta Omino, aktywny na japońskej scenie kontrabasista , zaprosił Cezariusza Gadzinę do Tokio. Zespół uzupełnili młodzi, wybitni instrumentaliści: Sota Seta na fortepianie i Ryo Noritake na perkusji. Od lewej: Sota Seta (fortepian), Cezariusz Gadzina (saksofony) Yuta Omino (kontrabas) Ryo Noritake (perkusja) Po cyklu klubowych koncertów i festiwalowych występów w Japonii, artyści zdecydowali się uwiecznić wspólną wizję w studiu, ale „na setkę”, czyli bez cięć i poprawek. I tak zrobili. W jedno popołudnie. Łatwo powiedzieć! Gadzina jednak świetnie wiedział co robi, bo po trasie koncertowej znał możliwości swoich japońskich muzycznych towarzyszy. Niemniej podkreślmy, że tego typu rejestracje wymagają odwagi od wszystkich: lidera, muzyków i realizatorów, ale – jeśli emocje nie wezmą góry nad techniką lub odwrotnie - to efekt końcowy bywa wprost  poruszający w swej szczerości. I tak jest w tym przypadku. Płytę otwiera doskonały, zagrany z werwą utwór „Bye, bye”, który jak gdyby na wstępie żegna wątpliwości związane z odsłuchem. Popisy: na fortepianie Sota Seta, czy pana Cezariusza na saksofonie pokazują świetne wspólne ogranie i wzajemne wyczucie, ale przede wszystkim jest to maksymalny muzycznie czad. Podobny feeling ma swingujący kawałek „Attencion Please”, a jest to – zapewniam was - krystaliczna klasyka jazzu: bujający, improwizowany w dużej części kawał pięknej muzyki gnającej gdzieś w odmęty świata. Nie dość na tym: ciekawym zabiegiem artystycznym są aż trzy utwory Chopina (dwa preludia, jeden mazurek), które dzięki jazzowej transformacji nabierają absolutnie nowego wymiaru (ach, jak cudownie obudowany jest temat z Prelude in C Minor op. 28 nr 20 F. Chopina) . Gadzina i Seta kreują dialog między klasyczną formą a wolnością improwizacji, wprowadzając przestrzeń oraz wyciszenie. Interpretacja „Rosemary’s Baby” Krzysztofa Komedy to hołd dla polskiego jazzu, zarysowany minimalnym duetem saksofon–fortepian, gdzie wyjątkowym instrumentem jest właśnie wymowna cisza pauz. Cezariusz Gadzina Każdy z muzyków wniósł do sesji unikalną osobowość: Gadzina błyszczy finezyjnymi frazami na saksofonach, bo gra na poziomie światowym, Seta buduje harmoniczne mosty,  ale także, kiedy trzeba, szaleje na maksa, Omino zapewnia stabilne oparcie, a Noritake gra z kapitalnym wręcz wyczuciem reszty składu. Podobna wrażliwość pozwala na ryzykowne zwroty, które zdają się wynikać z głębokiego zrozumienia wspólnej wizji. Kwartet pokazuje też, jak ważne jest ogranie, zaufanie i otwartość w improwizowanym dialogu. Surowe, jednorazowe nagranie i przemyślane aranżacje tworzą niepowtarzalny kolaż brzmień. Płyta stanowi znakomity przykład fuzji kultur i dowód na to, że w jazzowej spontaniczności tkwią megatony magii i jest to napęd nie do zajechania, jak silnik Mercedesa "beczki". „white in blue” to - jestem przekonany - będzie pozycja obowiązkowa dla miłośników współczesnego jazzu. Płyta ukaże się w sierpniu i zaklinam Was, nie możecie jej pominąć w swojej płytotece. Obiecuję, że dam Wam znać skąd będziecie mogli go kupić lub wysłuchać. Skład kwartetu Cezariusza Gadziny na płycie „white in blue”: - Cezariusz Gadzina – saksofon altowy i sopranowy  - Sota Seta – fortepian  - Yuta Omino – kontrabas  - Ryo Noritake – perkusja  Program płyty łączy autorskie kompozycje Gadziny z jazzowymi reinterpretacjami klasyki i jedną komedowską perełką 1. Bye Bye  2. Prelude in E Minor op. 28 nr 4 (F. Chopin)  3. Prelude in C Minor op. 28 nr 20 (F. Chopin)  4. Mazurka in A Minor op. 17 nr 4 (F. Chopin)  5. Attention Please  6. Let Her Play  7. Obertask  8. Rosemary’s Baby (K. Komeda)

  • Trąbka jest moim piórem

    …wyznał przed laty. Udowodnił to po raz kolejny, tym razem na dwóch albumach, które pojawiły się w niewielkim odstępie od siebie: w maju jako część skandynawskiej supergrupy jazzowej pt. „Arcanum”, oraz w marcu w solowym projekcie "War Index". Znów zachwyca tam swoją grą, a ściślej - antygrą. O kim mowa? O fenomenalnym norweskim trębaczu Arve Henriksenie. Album "Arcanum" Słowo arcanum pochodzi z łaciny i oznacza: tajemnicę, sekret, coś ukrytego, ezoterycznego, dostępnego tylko dla wtajemniczonych. W alchemii zaś arcanum to „substancja o ukrytej mocy” lub „mistyczna esencja”. Tytuł więc ma wielorakie znaczenie — zarówno symboliczne, jak i estetyczne. W kontekście muzyki — a szczególnie estetyki ECM, który wydał te płytę i od lat publikuje nagrania Arve — tytuł ten znamionuje muzykę jako przestrzeń kontemplacji i odkrywania, wskazuje na duchowy wymiar improwizacji, który nie daje się łatwo zdefiniować, na wielość znaczeń i warstw, które odsłaniają się dopiero przy uważnym słuchaniu. „Arcanum” nagrał zespół nie byle jaki, bo grupa złożona z Arve Henriksena, Trygve Seima, Andersa Jormina i Markku Ounaskariego. Album wydaje się bardzo świadomym powrotem do ducha ECM z lat 70., z bezpośrednimi odniesieniami do takich dzieł, jak Triptykon  Jana Garbarka. Utwór „Nokitpyrt” doskonale ten zamiar oddaje. Jest to swobodna improwizacja z równoległymi liniami trąbki i saksofonu, zaś tytuł czytany wspak oznacza „Triptykon” – zatem jest to nader czytelny hołd dla Garbarka, Vesali i Andersena, którzy nagrali tamtą płytę. Wykonawcy udanie balansują między kompozycją a improwizacją, dzięki czemu na płycie dominuje muzyka delikatna, chwilami tylko ekspresyjna z silnym wpływem skandynawskiego folkloru duchowości oraz free jazzu z lat 60. Zawiera utwory o głębokim znaczeniu symbolicznym, np. „Elegy” (napisany w dniu wybuchu wojny w Ukrainie) czy „Armon Lapset” (reinterpretacja tradycyjnego, fińskiego hymnu religijnego). - Ten stary hymn Læstadian był w przeszłości powszechnie używany w regionie Troms w Norwegii  – tłumaczy Arve Henriksen. - Pomógł zachować przy życiu język Kven, jako część dialektu Tornedal i fińskiego języka kościelnego od lat 60. XIX wieku. Wykorzystaliśmy ten psalm jako punkt wyjścia do bardzo swobodnej interpretacji, dość odległej od oryginalnego środowiska. Arve reaguje żywo na to co się wydarza na świecie. Powiada: Nie możemy udawać, że wszystko jest w porządku. Dla mnie ważne było poruszenie tematu wojny – tego, co dzieje się wokół nas. Nie obchodzi mnie, czy ECM będzie miało z tym problem – wspieram Ukrainę i Palestynę. W następującym potem utworze „Folkesong”, czyli „Pieśni lasu”, to głównie saksofon Seima prowadzi narrację, Henriksen zaś tworzy tło – również elektroniczne, używając elektroniki w sposób smakowity i niemal organiczny, który ma wzmacniać atmosferę utworu. Folklor i natura są dla Henriksena bardzo ważną inspiracją: - Dorastałem w małej wiosce między Bergen a Ålesund. Folklor był obecny – na weselach, w szkole. Grał skrzypek, ludzie tańczyli w kręgu. Potem grałem z Christianem Wallumrødem, Nilsem Øklandem, Trio Mediæval (śpiewa tam moja żona). Próbowałem wpleść trąbkę w ich muzykę. To długa lista muzyków, którzy wpłynęli na norweską scenę i na mnie. To może banał, ale natura ma ogromny wpływ na moją muzykę i życie. Góry, lodowce, fiordy – dorastałem wśród nich. Spacerowałem, inspirowałem się nastrojami przyrody. To pomaga mi trzymać kurs. Kolejny utwór, „Trofast” jest liryczną balladą w metrum 3/4, z delikatnym dialogiem trąbki i saksofonu. „Koto” zaś kompozycją Jormina inspirowana muzyką japońską. „What Reason Could I Give” to z kolei krótki hołd dla Ornette’a Colemana – „mój ulubiony z jego utworów” – jak podkreśla Jormin. "Arcanum" jak widać to muzyka pełna łagodnej siły i poetyckiej głębi, głęboko zakorzeniona w historii i tożsamości kulturowej — ale jednocześnie swobodnie przekształcona w jazzowym duchu. Zespół powstał z inicjatywy Seima, Jormina i Ounaskariego, którzy grali razem z fińską wokalistką Sinikką Langeland. Pomysł dołączenia Arve Henriksena wyszedł od Seima, który znał go z wcześniejszych nagrań. - Często graliśmy jako trio podczas prób dźwięku, co zawsze było bardzo przyjemne, więc zaproponowałem rezerwację kilku koncertów w Finlandii  – wspomina Markku Ounaskari. Członków zespołu Arcanum Trygve Seim (ur. 1971, Oslo) Norweski saksofonista i kompozytor, związany z ECM od 2000 roku. Studiował w Trondheim i inspirował się Janem Garbarkiem oraz Edwardem Vesalą. Znany z poetyckiego, lirycznego stylu i nietypowych składów instrumentalnych. Laureat niemieckiej nagrody krytyków fonograficznych za debiut Different Rivers . Anders Jormin (ur. 1957, Jönköping) Szwedzki kontrabasista i kompozytor. Współpracował z Charlesem Lloydem, Tomaszem Stańką, Bobo Stensonem i wieloma innymi. Łączy jazz z muzyką klasyczną i ludową. Profesor Akademii Muzycznej w Göteborgu, doktor honoris causa Sibelius Academy w Helsinkach. Markku Ounaskari (ur. 1967, Finlandia) Fiński perkusista, znany z pracy z Sinikką Langeland, Tomaszem Stańką, Nielsem Petterem Molværem i wieloma innymi. Laureat nagrody Emma (fiński odpowiednik Grammy) i prestiżowej nagrody Yrjö. Jego styl łączy jazz z muzyką ludową i sakralną. Nagrał sześć albumów dla ECM. Album War Index  To solowy projekt Arve Henrkisena, który ukazał się 22 marca 2025 roku – w dniu jego urodzin. To dzieło o wyraźnie mroczniejszym tonie niż jego wcześniejsze prace, będące reakcją na współczesne konflikty i napięcia społeczne. Henriksen porusza w nim temat wojny, stresu i granic ludzkiej wytrzymałości, łącząc intymność z politycznym zaangażowaniem. Muzyka na płycie jest pełna kontrastów – z jednej strony delikatna i medytacyjna, z drugiej – pełna niepokoju i gniewu. War Index  to manifest artystycznej szczerości i potrzeby wypowiedzi w obliczu chaosu świata. Henriksen i brzmienie ECM Rozpoczęcie współpracy Arve Henriksena z wytwórnią ECM miało ogromny wpływ na jego artystyczny rozwój i międzynarodowe uznanie. Jej początek datuje się na 1998 roku kiedy to pojawił się jako członek tria Christiana Wallumrøda na albumie No Birch , Jednak jako lider zadebiutował w ECM w 2010 roku albumem Cartography , który był przełomowym momentem w jego karierze. Cała płyta to s eria dźwiękowych pejzaży, ambientowo-eksperymentalna mapa nastrojów. Niektóre utwory zostały nagrane na żywo podczas koncertów, inne to dzieła studyjne. W dwóch utworach Wokalista David Sylvian czyta własną poezję. Henriksen, znany z eterycznego, niemal wokalnego brzmienia trąbki, zyskał reputację jednego z najbardziej rozpoznawalnych stylistycznie trębaczy ostatnich dekad. Jego muzyka łączy ambient, jazz i muzykę eksperymentalną, co doskonale wpisuje się w estetykę ECM. Współpraca z producentem Manfredem Eicherem i charakterystyczna produkcja ECM (cisza, przestrzeń, klarowność) pozwoliły Henriksenowi w pełni rozwinąć jego subtelne, kontemplacyjne podejście do muzyki. Trzy płyty Henriksena z ECM, które wziąłbym ze sobą na Księżyc - „Cartography” (2010) – jego pierwszy album jako lidera dla ECM, nagrany z udziałem m.in . Jana Banga, Eivinda Aarseta i Trio Mediaeval. Magazyn Down Beat opisał go jako „eteryczną muzykę ambientową stworzoną z malarską precyzją i wyczuciem melodii”. - „Atmosphères” (2016)* współpraca z pianistą Tigranem Hamasyanem, która przyniosła bardziej śpiewne i improwizowane brzmienie. - „Touch of Time” (2024) – duet z pianistą Harmenem Fraanje, ukazujący ich niezwykłą muzyczną wrażliwość i introspektywny dialog. Album został opisany jako „muzyczna medytacja” . Cztery płyty Henriksena wydane niezależnie, które wziąłbym ze sobą na Marsa „Sakuteiki” (2001)  – inspirowany japońską estetyką i brzmieniem shakuhachi, minimalistyczny i medytacyjny. „Places of Worship” (2013)  – duchowa podróż przez dźwięki sakralne i przestrzenne. „Chron” (2014)  i „The Nature of Connections” (2014)  – bardziej akustyczne, z udziałem norweskich muzyków folkowych. „The Timeless Nowhere” (2020)  – czteropłytowy zestaw ukazujący różne aspekty jego twórczości: od ambientu po free jazz. W jednym z wywiadów Henriksen wyjaśnia, że jego styl gry wywodzi się z fascynacji japońską estetyką, muzyką shakuhachi (tradycyjnego bambusowego fletu) oraz chęci wyrażenia emocji w sposób subtelny i introspektywny. Jego celem nie jest wirtuozeria, lecz tworzenie przestrzeni dźwiękowej, która przypomina malarstwo lub poezję dźwiękiem. Moim zdaniem Henriksen doskonale odnajduje balans między projektami komercyjnymi, a niezależnymi, w których nie musi godzin się na żadne kompromisy Tegoroczne płyty są tego doskonałym tego dowodem. Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Playlista jazzda, 200 na jednego, czyli Majóweczka jazzóweczka

    Niemal 200 utworów z płyt jazzowych nagranych w maju, zatem cała galaktyka premier - oto playlista jazzda. Wprawdzie zabrakło totalnych petard olśnieniowych, które wywracają jelita to jest kilka albumów, które koniecznie trzeba zapamiętać i mnóstwo fajnie bujającego jazzu. Zapraszam, poczytajcie, a potem koniecznie posłuchajcie! Na początek wyga: saksofonista Gorka Benitez i jego wolta. Jaka wolta? Po pierwsze Gorka dobrał nowy skład ( Moisés Sánchez - piano, Michael Formanek - bass, Jeff Ballard - drums), po drugie nagrał z nim płytę za jednym podejściem. Ot - jak opisuje to lider - spotkaliśmy się, zjedliśmy razem kolację, weszliśmy wieczorem do studia i nagraliśmy płytę. Jak pstryknięcie palcami. "Nie chcieliśmy przegadanego materiału, żeby nam te piękne rzeczy nie prześlizgnęły si nam przez palce. Żadnego drugiego podejścia. Po prostu odpuszczamy i dzielimy się światem tą ulotną, niezapomnianą chwilą. Benitez wyjaśnił, że chciał aby każdy utwór brzmiał jasno, krótko i sucho . Czy się udało? Posłuchajcie O liderze : Gorka Benítez (ur. 1966 w Bilbao) – hiszpański saksofonista jazzowy, kompozytor i pedagog. Studiował saksofon na Konserwatorium w Bilbao i w Barcelonie, a dzięki stypendium doskonalił warsztat w Harbor Performing Arts Center oraz Mannes School of Music w Nowym Jorku. Od 1995 roku mieszka w Barcelonie, gdzie zdobył kilkanaście nagród Stowarzyszenia Muzyków Jazz i Muzyki Nowoczesnej Katalonii (m.in. dla najlepszego solisty i najlepszego albumu) oraz reprezentował Kraj Basków na MIDEM w Cannes z własnym kwartetem “Bilbao”. Współpracował m.in. z Shojim Kojimą, Omara Portuondo, Martirio i Guillermo Klein, a w 2002 roku założył festiwal Simbiotiz-Art, koncertując na czołowych festiwalach jazzowych w Europie i Ameryce. Belgowie maja nie tylko najlepsze piwa na świecie! Mają także doskonały jazzowy skład o nazwie AZMARI . To nie jest taki typowy dżezzowy jazz, ponieważ panowie z grupy od samego początku istnienia czerpali wielką inspiracyjną chochlą z etnicznych wpływów tureckich oraz głębokiej psychodelicznej psychodelii. Po trzech świetnych albumach nadszedł czas na czwarty: przebojowy, melodyjny, pełen bliskowschodniej ornamentyki muzycznej, tych jedynych w swoim rodzaju zakrętasów, zawijasów, oraz pełznących w górę, ku słońcu, melodii. Azmari stworzył niepowtarzalne brzmienie i konsekwentnie się go trzyma, zresztą nic dziwnego zważywszy, że na początku w ogóle nie chcieli grać jazzu. Połączył ich Alexis Nootens, pierwszy gitarzysta zespołu. Jego ambicją było stworzenie grupy... reggae. Z zapleczem ska perkusisty Arthura Anciona i doświadczeniem bluesowym jego przyjaciela saksofonisty Mattéo Badeta uważał, że już wita się z belgijską, tłustą gąską, że uzyskał idealne połączenie. Jednak projekt szybko odszedł od reggae, ponieważ muzycy chcieli koniecznie zbadać inne rejony. Badali, badali dotąd, aż odkryli przenikliwe, melancholijne brzmienie ethio-jazzu. Wpływy Azmari sięgają więc eklektycznego wachlarza artystów, w tym Okay Temiz, Heliocentrics, Whitefield Brothers, Surprise Chef, Antibalas i Sons of Kemet. Płyta jest żywa, energetyczna, z mnóstwem elektroniki, niebanalna. Album "CODE Red"  to drugie wydawnictwo kanadyjskiego zespołu Code Quartet , kolektywu czterech czołowych improwizatorów i kompozytorów jazzowych z Montrealu - kwartetu bez instrumentów harmonicznych. Płyta ukazała się 30 maja 2025 roku  nakładem Justin Time Records / Nettwerk Music Group Inc. Założony w 2017 roku CODE Quartet (wcześniej DJVF) to kolektyw czterech kanadyjskich kompozytorów i improwizatorów jazzowych. W jego skład wchodzą Jim Doxas na perkusji, saksofonistka altowa i sopranowa Christine Jensen , Adrian Vedady na basie oraz trębacz Lex French . Materiał na “CODE Red” powstał podczas zimowej rezydencji w Laurencians w 2022 roku, dofinansowanej przez Canada Council for the Arts. Może to ten zimowy anturaż i mroźna izolacja spowodowały, że materiał jest taki krystaliczny, przejrzysty, uporządkowany i spójny brzmieniowo, trochę nawet nazbyt monolityczny, bo bez ani jednej ryski, jak smartfon prosto z taśmy produkcyjnej - ale dla wielu to ogromna zaleta (ja wprawdzie wolę większą chropowatość). Jest to kawał świetnego jazzu! Dla muzycznych intelektualistów i konceptualistów - wybór wprost idealny. a teraz rarytas Kevin Sun to nowojorski saksofonista tenorowy, kompozytor i lider zespołów jazzowych, który od debiutu w 2018 roku wydał już siedem pełnych albumów, w tym trzy imponujące podwójne płyty. Jego wcześniejsze wydawnictwa zbierały entuzjastyczne recenzje na przykład w „The NYC Jazz Record” i „DownBeat”, gdzie chwalono jego „lekką, a jednocześnie błyskotliwą” grę oraz zróżnicowanie nastrojów i rytmów. Jego EP, „lofi at lowlands ”, miało premierę 9 maja 2025 roku. To dziewięcioutworowy zestaw ( m.in . „banshees”, „gorgonry” czy „time-warped blues”), trwający w sumie ok. 23 minuty, nagrany w trio z Walterem Stinsonem (kontrabas) i Kayvonem Gordonem (perkusja). Sesje odbyły się podczas rezydencji w „Lowlands Bar” na Brooklynie (16, 23 i 30 kwietnia 2024), a materiał wzbogacono o overdubbing i dodatkowe partie w legendarnym Sear Sound Studio w Nowym Jorku (2–3 maja 2024). Produkcją zajął się sam Sun, miksowali Andres Abenante i Michael Perez-Cisneros, a mastering wyszedł spod ręki Brenta Lamberta w The Kitchen Mastering. Co najważniejsze „lofi at lowlands 一” to radykalne przedefiniowanie formatu akustycznego tria jazzowego – Sun eksperymentuje tu z samplingiem, wielowarstwowymi nakładkami i reorganizacją nagrań, tworząc kalejdoskop dźwiękowy, w którym improwizowane fragmenty z różnych dni łączą się w zaskakujący, niemal oniryczny ciąg. Artyście przyświecało dość radykalnie turpistyczne motto: „muzyka jest grzybem wyrastający z trupa swojego nagrania”, co oddaje podejście do post-produkcji jako organicznego procesu twórczego. fenomenalna płyta! Tytuł albumu "Nostalgia Blitz" można tłumaczyć wielorako. Gdy jednak płytę tak tytułuje postrzelony saksofonista Benjamin Herman to prawdopodobnie ma na myśli walec kryzysu wieku średniego, który zgniata ludzi metrykalnie do niego podobnych. To nie jest wprawdzie nowa płyta, to jest wydanie DeLuxe albumu sprzed dwóch lat, ale każdy powód, żeby zarekomendować komukolwiek (hej, hej czyta to kto? ) gościa. No bo to jest kozak. Benjamin Herman  urodził się 9 maja 1968 roku w Londynie, ale już jako ośmiolatek przeniósł się z rodziną do Holandii. Saksofon chwycił w wieku dwunastu lat, a rok później grał na profesjonalnych scenach klubowych. To nie był żaden dziecięcy wybryk — ten gość naprawdę miał ciąg do grania i szaleńczy groove. Jest najbardziej znany jako lider zespołu New Cool Collective , który łączy jazz z soulem, muzyką latynoską i tanecznym sznytem. Gra głównie na saksofonie altowym, ale sięga też po flet. Jego solowe projekty to mieszanka wszystkiego: od punk-jazzu, przez klasyczne standardy, po współprace z poetami i raperami. Występował z takimi tuzami jak Candy Dulfer czy Han Bennink. A do tego prowadzi audycję radiową i był dwukrotnie uznany za najlepiej ubranego Holendra przez magazyn Esquire. Wystarczy? A muzyka? To jest punk jazz. Ale serio, serio. Bez metafor. Nie chodzi o to, że facet filozofuje na temat związku jazzu z punkiem. Nie. On gra punk na jazzowych instrumentach. Jest to znakomite, głośne, szybkie, garażowe, rozbestwione, gnające. Uwielbiam. Posłuchajcie jak wiele Siekiery jest w utworze "Capitain Zorg"? Czy Public Image Ltd zagraliby "Bambaruushan Boogie"? No jasne! W pytę do kroścet płyta ta jest! NO DOBRA, TERAZ PLALISTA Z NOWOŚCIAMI JAZZOWYMI Z MAJA 2025 Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Jak Kocioł Bigosu grał Milesa Autumn Leaves, czyli Jednorożec i elastyczność

    Każdej jesieni, gdy Halny zaczynał drzeć kosówkę z korzeni, a świstaki zamykały swoje górskie interesy na cztery spusty, w pewnej chacie na Bachledówce działo się coś dziwnego. Tylko najstarsi gazdowie o tym wiedzieli, a i oni mówili szeptem – bo to nie jest coś, o czym się opowiada byle komu przy herbacie z sokiem malinowym podlanej elementem baśniowym. Do takich opowieści herbata się nie nadaje, bo mąci narrację siorbaniem, tu trzeba dobrze destylowanego elementu baśniowego, najlepiej ze śliwek, który wlewa się w jamochłon szybko, energicznie i jak najczęściej się da! O czym była ta gazdowa opowieść?  Otóż we wspomnianej chacie stał na kuchni legendarny kocioł bigosu – tak wielki, że raz widziano w nim odbicie pełni księżyca. Ale nie rozmiar był najdziwniejszy. Gdy tylko zbliżał się Halny, kocioł zaczynał... grać. I to nie byle co – pierwsze takty zawsze przypominały „Autumn Leaves” – jakby dusza Milesa Davisa zamieszkała między kapustą a dziczyzną . Dzięki mediom społecznościowym o kotle zrobiło się głośno. W tym wirtualnym maglu, jak to w maglu realnym, jedna widziała, ale nie słyszała, druga z kolei zna kogoś kto słyszał, ale nie widział. Wszystko zaś słyszała i widziała Strużniakowa ze Zęba, ale ona żyje wyłącznie dzięki elementowi baśniowemu w codziennej nadpodaży, wobec czego jest mało wiarygodna, a konkretniej, w tym przypadku wiatrygodna.  Niemniej wieść o kotle dotarła do kół oświeconych, choć tutaj, przez góralski  lud dumny jako elita mało szanowanych. I słusznie. Razu pewnego ci naukowcy z Krakowa zjechali taszcząc oscyloskopy i mikrofony kontaktowo-kierunkowe, ale jak się okazało ich pogodowy prognostyk pomylił się, gdyż siódmy dzień oblewał narodziny pewnego chłopca z sąsiadem ojca dziecka, więc w końcu przyjechali za późno, gdy garnek dawno skończył nucić „Autumn Leaves“, a i halny w sumie ich wszystkich porwał, nim zdążyli nagrać choćby nutę. Jeden z nich ponoć oszalał i do dziś nuci „Take Five” słoikowi kiszonek. Bez odzewu. I teraz najciekawsze. Muzycy jazzowi z Podhala zaczęli nazywać to garnkowe zjawisko akustyczne „górskim standardem wiatropędnym”. Nie dość na tym! Pewnej nocy, w środku listopada, odbył się gdzieś w okolicy tajny koncert pod tematycznym hasłem: „Hej amigos zmień mnie ten bigos”. Wystąpili: kocioł (wokale i tło atmosferyczne), boginka-dziwożona  (bębny na tarkach do ziemniaków), i Władek z Poronina, który grał na harmonijce ustnej zrobionej ręcznie z blachy do pieczenia oscypków sąsiada. Oto jednak porzućmy piękne polskie góry, gdyż stawiam przed wami nową, majową płytę trzech równie arcyoryginalnych muzyków ze Starego Kontynentu, jak wspomniany kocioł z bigosem: Sylvaina Darrifourcq na perkusji, Manuela Hermii na saksofonie tenorowym ora Valentina Ceccaldiego na wiolonczeli. Nic na tej płycie nie jest jednoznaczne. Nic nie jest oczywiste. Wszystko jest zwariowane i przesadzone. Zacznijmy od tytułu: Unicorn and Flexability , czyli Jednorożec i elastyczność. Taaaaa Tytuł zachęca do nieskończonych interpretacji. Kroczmy tą drogą, a ty ogniu krocz ze mną. Pierwszy utwór pod tytułem " Wąsy i lakier, bez peleryny i rajstop " (oryginalnie: Moustache et vernis, sans cape et sans collants ) rozwiewa wątpliwości: CICHO JUŻ BYŁO CICHO ZNACZY NUDNO W tym siedmiominutowym utworze-kolosie, pełnym zwrotów, zawijasów i przewrotów w bok, wiolonczela staje się instrumentem nachalnie szarpanym. Na czele trio staje saksofon, który został tu złapany w jakaś zwariowaną, powichrowaną pętlę, zaś nad tym wszystkim czuwa ostra perkusja. Darrifourcq jest mistrzem dziwacznego grania, jakiś wplecionych w tło odgłosów mechanicznych, zgrzytów, stuków, puków, diabli widzą czego. I słychać je mniej więcej od trzeciej minuty utworu. To one, choć najmniej ważne, stają się najistotniejszym, najbardziej przykuwającym uwagę elementem muzycznym - co samo w sobie jest wybornym żartem ze słuchacza, zwłaszcza słuchacza audiofila. Pamiętajmy, że mamy do czynienia z BRUTAL JAZZEM , więc w ogóle jest brudno, nieczysto, głośno. Momentami ma się wrażenie, jakby odżyła Morphine'a, ale wciąż jeszcze nie wytrzeźwiała. Utwór tytułowy to jest prawdziwie szalona jazda głową w dół. Darrifourcq mdleje z szybkości, Ceccaldi wszystko szarpie, a Hermi kończy się litość dla instrumentu. Zmian kierunku podążania bez liku. Jakbym miał do czegoś go przyrównać, to do uciekającej w każdym kierunku stonogi, albo poszukiwania piłki przez polską reprezentację na stadionie w Bukareszcie. No bo sobie z uwagą posłuchajcie perkusji w trzecim utworze pod tytułem "Kebab kognitywny". Darrifourcq gra w nim seriami, jakby pociągał za cyngiel CKM-u, a nie wali w w taraban, ani razu nie rozpoznacie dźwięku wiolonczeli, a saksofon tworzy swoistą stromą ścianę horyzontu. "Homo Narrans" to utwór jakby z repertuaru Kraftwerk: mechanicznie zapętlony, zakręcony jak lody włoskie z chorym saksofonem w finale. To jest doskonale dziwaczna płyta. Dzięki tej dziwaczności nie powinna się nudzić - zwłaszcza, że obrany przez trio styl to czysta thrash demolka, tyle tylko, że na nie thrashowe instrumenty. Polecam. Trio istnieje od 13 lat. Ma na koncie trzy (łącznie z omawianą) albumy. Pozostałe nosiły tytuły "Bóg w Kasynie", "Kaiju je Cheeseburgera". Fajnie Każdy z muzyków ma swój własny świat, swoje własne projekty. Spośród nich najbardziej mi odpowiadają muzyczne wizje Darrifourcq'a, który stworzył osobisty język na perkusji, zbudowany wokół pojęć „poli-prędkości”, „jakości fizycznej” i mechanizacji gestu dźwiękowego. Z budowanego tak rytmu zrodziły się projekty IN LOVE WITH i TENDIMITE . Kilka lat temu, podczas Letniej Akademii Jazzu w Łodzi, miałem wielką przyjemność obejrzeć i wysłuchać recitalu In Love With i od tamtej pory bacznie i z rosnącym zachwytem obserwuję to, co produkuje Sylvain. Bo Sylvaina można nie cierpieć. Ale znać jego muzykę wypada. A co ma to tego KOCIOŁ BIGOSU grający Milesa Davisa? Jak to co? To przecież niebywałe osobliwości! Niebawem wraz z ekipami Polish Jazz Blog i Kind Of Jazz organizujemy wspólną ekspedycję paranaukowo-dźwiękową w poszukiwaniu legendarnego kotła. Dotrzemy do niego, poczekamy na halny, aby zarejestrować na magnetofon szpulowy Unitra ZK 120 T i udostepnić przez popularne serwisy streamingowe. Możesz nas wesprzeć finansowo, ale po co ... kiedy możesz wesprzeć mnie. Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo! 0

  • LUNAMË "Weles"

    Ależ mocne wejście! I jaki skład! Maciej Kądziela , nasz świetny saksofonista stworzył właśnie grupę LUNAMË , a to jeden z trzech pierwszych jego publicznych przejawów i od razu w obrazku: energetyczny, mistyczny, elektroniczny, zakręcony, rozimprowizowany utwór " Weles". Kawałek wchodzi w krwiobieg i układ nerwowy bez zapowiedzi, gdyż od razu, z kopa rusza go z miejsca Stanisław Szmigiero , młody, świetny łódzki pianista, doskonale Wam znany z grupy Kosmos i to on, wraz z Maciejem Sojką (to z kolei student samego Krzysztofa Gradziuka , brał udział w projekcie Wano Wejta , który mi strasznie przypadł do gustu) podają szybki, wartki rytm. Z każdą sekundą robi się coraz ciekawiej, a transowy, pulsujący bas Katarzyny Schmidt-Przeździeckiej po prostu odebrał mi mowę. O Matulu i wszyscy dżazzowi święci, jak to fantastycznie buja! Lepiej od obu razem wziętych kandydatów na prezia RP w szczycie kampanii wyborczej. I gdy utwór gna już jak szalony w przestworza, pod sam nieboskłon, wtedy zjawiają się ONI: Maciej Kądziela szef składu, kompozytor i saksofonista, wykładowca łódzkiej Akademii Muzycznej, człowiek niezwykle utalentowany i zapracowany (wesprzyjmy się doskonałą informacją ze strony NOSPR na temat tego artysty, którą przeczytacie klikając w LINK , ) oraz Natalia Kordiak , fenomenalna wokalistka, jedna czwarta wspaniałego składu Voice Act . Dalej to już szkoda języka strzępić. Jest pięknie! Zasłuchajcie się w tym, bo zapowiada się wspaniale. Ja już chcę więcej, wy też będziecie chcieli. A teraz uwaga: na żywo usłyszycie i zobaczycie LUNAMË 29 czerwca w Radio Łódź. I nie może Was tam zabraknąć. Zatem kawa w dłoń i ruszajcie w tę podróż. Jazz z Wami!

  • Jazz freelaksacyjny, czyli Expanding to one Zespołu Phi-Psonics

    „ Żyjemy w coraz mroczniejszych czasach więc chcę, aby chociaż nasza muzyka była balsamem dla tych, którzy się z nią utożsamiają, pragnę również, aby kontekst naszych muzycznych rozmów obejmował zarówno nasz świat zewnętrzny, jak i wewnętrzny ” - tymi słowy Seth Ford-Young, basista, który w 2016 roku powołał do życia Phi-Psonics, opisuje ostatni, niezwykły projekt muzyczny wydany na płycie pod nazwą "Expanding To One". To już trzecia płyta grupy. Oto wydarzyła się rzecz niezwykła: otóż w ciągu kilkunastu dni, w sklepie płytowym Healing Force Of The Universe w Pasadenie, spotykali się ludzie, którzy chcieli zagrać wspólnie pieśni ukojenia, pieśni spokoju, pieśni życia, ale również pieśni niesprawiedliwości i tragedii. I zrobili to, zmieniając się na żywo, współtworząc bezpośrednio 14 cudownych utworów.   Każdego wieczoru publiczność siedząca na workach sako, z zamkniętymi oczami, dryfowała z łagodnymi falami muzyki, a realizując materiał Seth Ford-Young wyznaje, że chciałby bardzo , aby słuchacze d oświadczając „Expanding To One” w zaciszu własnego domu, mogli zanurzyć się w łagodnym pięknie muzycznego świata Phi-Psonics. I wyszło cudownie! To jest kochani magia, ta muzyka jest jak powrót do domu, jak przyjacielski uścisk ukojenia, jak obietnica: wszystko będzie dobrze i niezależnie od tego, czy to życzenie ma szansę realizacji, poddajemy się mu, płyniemy wraz z niespiesznym rytmem, bajecznymi, melodyjnymi pasażami, błogą aranżacją. Improwizacje saksofonów wsparte są wurlitzerami, meandrują spokojnym nurtem wytyczonym rytmem perkusjonaliów, zaś obok unoszą się jak piórka podniebne zagrywki fletu, muśnięcia harfy czy gitary. Daj ę wam słowo, że niczego piękniejszego dziś nie usłyszycie. Ta muzyka jest jak słoneczne niebo z płynącymi w dal obłokami. Jeszcze raz oddajmy głos Ford-Youngowi: "W Expanding To One zastosowaliśmy inne, nowe podejście do tworzenia albumu Phi-Psonics. Wiedziałem, że chcę rozszerzyć paletę dźwięków, emocji i osobowości. Wiedziałem również, że chcę stworzyć swobodne, improwizacyjne podejście, co moim zdaniem ma sens zwłaszcza przy nagrywaniu na żywo z publicznością." PHI-SONICS Źródło zdjęcia: strona zespołu, https://phi-psonics.com/ Jeśli jeszcze was nie przekonałem to dodam na koniec: płytę wydała Gondwana Records, Mateusza Halsalla, specjaliści od łączenia muzyki improwizowanej z duchowością, wydawcy m.in . Jasmine Myra. Skład jest ogromny, występuje aż 15 muzyków. Sam i zobaczcie: Seth Ford-Young - bas akustyczny, perkusja Sylvain Carton - saksofon tenorowy, saksofon barytonowy, flet, flet altowy, flet bambusowy, perkusja Randal Fisher - saksofon tenorowy, flet Mitchell Yoshida - pianino elektryczne Wurlitzer 140b Zach Tenorio - pianino elektryczne Wurlitzer 200a Gary Fukushima - pianino elektryczne Wurlitzer 140b Dylan Day - gitara Dave Harrington - gitara Rocco DeLuca - pedal steel guitar Minta Spencer - harfa Sheila Govindarajan - głos Spencer Zahn - bas akustyczny Josh Collazo - perkusja Jay Bellerose - perkusja, instrumenty perkusyjne Mathias Künzli - perkusja Zajrzyjcie na stronę artystów: https://phi-psonics.com/ Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Premiera Płyty Tubis Trio Live 25.05.2025

    To był doskonały koncert, jeden z najlepszych, które dane mi było przeżywać. Tubis Trio wróciło po przerwie, w składzie pierwotnym i wystąpiło w Łodzi na dwóch marcowych występach. Pierwszy z nich został zarejestrowany i pójdzie jutro w świat zaklęty na wieczność w płytę. Musicie mieć ten album! Zespół zagrał "po bandzie", bardzo energetyczny, nowoczesny europejski jazz, który nie wstydzi się skandynawskich wzorców. Byłem, widziałem, słyszałem i opisałem TUTAJ Tubis Trio jest formacją łódzkiego pianisty Macieja Tubisa, którą współtworzą Marcin Lamch na kontrabasie i Przemysław Pacan na perkusji, która ma na końcie trzy albumy studyjne, jeden live. Od 25.05.2025 będzie miała drugi. I jak zapowiada lider: to nie koniec! Wspaniale. TUBIS TRIO podczas drugiego z koncertów łodzkich Grupa na opisywanym koncercie zagrała znane utwory oraz 6 nowych kawałków. Jeden z nich porwał widownię. Nazywał się SHISA KANKO i teraz, za chwilę możecie go wysłuchać i obejrzeć. Co oznacza tytuł? Odpowiedź nie jest łatwa: jest to japońska metoda skupienia uwagi od stu lat wykorzystywana przez pracowników kolei tokijskiej. Kto był w Japonii, to z pewnością widział ich charakterystyczne gesty: mówienie na głos, wskazywanie palcem nazw pociągu, stacji, kierunku jazdy itp. Dla Europejczyka wygląda to dziwacznie, ale po chwili bacznej obserwacji widzimy, że to doskonała metoda zarówno dla osoby, która wykonuje tę czynność, jak i pasażerów. Opiszmy przykład takiego gestu za "The Japan Times". "(...) powiedzmy, że Twoim zadaniem jest upewnienie się, że zawór jest otwarty. Patrzysz bezpośrednio na zawór i potwierdzasz, że jest otwarty. Krzyczysz wyraźnym głosem: „Zawór otwarty!” Następnie, wciąż patrząc na zawór, cofasz prawą rękę, wskazujesz zawór w przesadny sposób i krzyczysz: „OK!” Teoria głosi, że słyszenie własnego głosu i angażowanie mięśni ust i ramienia stymuluje mózg, dzięki czemu jesteś bardziej czujny. (...) Pracownicy kolei japońskich stosują tę technikę od ponad 100 lat, ale jej dokładne pochodzenie jest nieco niejasne. Jedna z historii wiąże ją z początkiem lat 1900. i maszynistą parowozowym o nazwisku Yasoichi Hori, który rzekomo zaczynał tracić wzrok. Obawiając się, że przez pomyłkę przejdzie przez sygnał, Hori zaczął wykrzykiwać status sygnału jadącemu z nim palaczowi. Palacz potwierdzał to, wykrzykując. Obserwator uznał, że jest to doskonały sposób na zmniejszenie błędów i w 1913 r. zakodowano to w podręczniku kolejowym jako kanko oto („wywołanie i odpowiedź”). Wskazywanie pojawiło się później, prawdopodobnie po 1925 r . " Cały artykuł LINK Świetny koncert, świetny utwór i zapewne doskonała płyta, którą z pewnością będę mieć i wracać do niej bardzo często. Zamówicie ją sobie tutaj: LINK Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Koń kocha jazz - Efraim Trujillo IV - Heroes

    Septym (lat 8) rzucił picie rok temu, również nie pali, ale za to chętnie słucha muzyki. Nie jest na sprzedaż. - Ale ta ostatnia płyta Trujillo, to ci powiem głowę urywa – rzekł biały koń Maurycy Strzebiński, zwany przez ludzi Septymem, sekundę po tym, gdy Kamiński Maciej, syn Ignacego obudziwszy się w swoim łóżku otworzył szeroko najpierw prawe, a potem, lewe oko, gdyż będąc z Podlasia był rasowym prawakiem, który lewego oka nigdy pierwszego rankiem nie otworzy. Biały koń stał pośrodku pokoju ze zwieszonym łbem i gapił się w niego mrugając dwójką brązowych jak klejnoty oczu. Trochę śmierdział koniem, jak to koń. Zapytasz czytelniku: co to znaczy, że śmierdział koniem? A powąchaj sobie świeżo zaparzoną herbatę Pu-Ehr dobrej jakości, to wówczas będziesz wiedział. – Dobrze, żeś się w końcu obudził, masz jedną fajkę na zbyciu? Maciej gwałtownie uniósł się na łóżku. - Ty palisz? – spytał zaskoczony Septyma. - Nieeee, ale Jadźka zaczęła, pociąga w sekrecie, kiedy zostawiasz zapaloną przy robocie fajkę na pieńku – odpowiedział Septym. – Wstydziła się przyjść i poprosić osobiście, to ja przyszedłem. A przy okazji, se myślę, posłuchamy jazzu. Ten Efraim mi strasznie się podoba… Koza Jadźka, która jara szlugasy swego właściciela. Też nie jest na sprzedaż. Jadźka jest kozą Macieja. Generalnie bezużyteczna, ale to nic nie szkodzi. W życiu użyteczność nie jest najważniejsza, a koza z zasady ekonomicznie mości się bardzo chętnie w bilansie ujemnym. Co więc świat czerpie z kozy Jadźki najbardziej? Radość, miłość, czasem mleko – każdy to wie w Puchłach i nikt nie zadaje sobie pytań o zasadność jadźkowego żywota. Maciej gapił się w Septyma, bo jeszcze nigdy nie rozmawiał ze swoim koniem, w sumie to z żadnym koniem jeszcze nie gaworzył. Do teraz w istocie nie wiedział, że konie gadają. Gdyby wiedział, to co innego, mogliby już dawno podyskutować o polityce czy muzyce. Septym mówił czysto, normalnie, nie śledzikował ani nie zaciągał, jak tutejsi, a głos miał donośny, jak górnik przodowy. Z przepony. – Czy konie mają przeponę ? – zadał drugie tego ranka pytanie Maciej swemu koniowi. Septym przewrócił brązowymi oczami, przestąpił z kopyta na kopyto. - No jak nie, jak tak  – i zaczął deklamować - Przepona konia jest nie tylko kluczowym mięśniem oddechowym, ale również ważnym elementem wspierającym funkcje innych narządów wewnętrznych. Jej budowa, funkcje i zmieniające się napięcia mają istotne znaczenie dla zdrowia i wydolności konia. Zrozumienie tych aspektów może pomóc w lepszej opiece nad końmi, zarówno w kontekście zdrowia, jak i wydolności fizycznej. - Pierdolisz… - powiedział z niedowierzaniem Maciej. - W dupie tam z przeponą, weź puść „Gato” z tej nowej płyty Efraïma Trujillo, bo to świetny kawałek – odpowiedział koń, kierując po raz kolejny rozmowę na tory krytyczne. – Przecie mówiłem, że przyszedłem właściwie to dla niej przyszedłem, a fajkę wezmę Jadźce przy okazji. Dajesz! Maciej powoli i bez entuzjazmu zwlókł się z wyra wciąż nieco zaskoczony poranną i pierwszą wizytą konia w domu, ale spełnił prośbę Septyma, odpalił swojego NADA C 700 V2, na tajdalu nie było, ale znalazł na spotyfaju „Gato” i puścił muzykę. Przez jego Beolaby osiemnastki popłynął cudny dźwięk saksofonu Efraima. Maciej pomyślał, że NAD i Beolaby zajebiście dają radę bez przewodów. - Bez przewodów? – Zapytał wówczas koń, bo konie od czasu do czasu nieświadomie czytają w ludzkich myślach. - Taaa, zajebiście dają radę – rzekł człowiek, bo ludzie od czasu do czasu nieświadomie czytają we własnych myślach. Zastygli w zasłuchaniu: Maciej siedząc na łóżku, koń Septym stojąc pośrodku pokoju lekko kiwał szyją i głową w takt. W tle Efraim Trujillo z zespołem szaleli w utworze „Gato”, pierwszym, otwierającym album „Heroes”. Nie ma żadnych wątpliwości, że tym razem Efraim popłynął w klasyczną, jazzową nutę. Płyta lśni od mistrzowskiego bebopu, od bezpośrednich i  nieskrywanych nawiązań do starych, klasycznych czasów. Całość w dodatku jest utrzymana w energetycznej formule: na siedem, tylko  jeden - „Dolphins” - daje słuchaczowi miejsce na wolniejszy oddech. Pozostałe sześć to szalona ekspresja, czysta przyjemność z poddania się strumieniowi muzyki. Słuchając tego chcesz człowieku dokądś gnać bez celu, przed siebie, albo unosić swe największe życiowe ciężary jak smukłe prostokąciki ptasiego mleczka z pudełka do ust. Efraim Trujillo kłania się swoim tytułowym bohaterom: genialnym saksofonistom tenorowym. W siedmiu swych własnych, oryginalnych kompozycjach celebruje mistrzów, takich jak Sonny Rollins, John Coltrane, Stan Getz czy Dexter Gordon. I zdawałoby się, że w tym zacnym gronie nic świeżego  nie da się już muzycznie opowiedzieć. Tymczasem Efraim zblazowanym jazzowym malkontentom mówi stanowcze: fuck you! I dodaje: grajmy koledzy, grajmy do utraty sił, jak za dawnych dni, gdy świat cały kochał jazz, kiedy słychać go było niemal na każdym rogu amerykańskiej ulicy. Słuchając numerów z dynamitem: „Training sessions” czy genialny „Dexterocity” wskoczysz słuchaczu w czasoprzestrzenny tunel - i  do kroćset diabłów – nie zawiedziesz się! Tylko jeden utwór, pod tytułem „Slow You Roll” nie dźwiga poziomu reszty, brzmi jak kantyczka na potańcówce. Reszta to jazzowe diamenty. Kto je zagrał? Efraimowi towarzyszy solidny skład: Sjoerd van Eijck odpowiadający za harmonizowanie całości fortepianem, Jeroen Vierdag na kontrabasie oraz Dirk de Nijs naparzający z impetem na perkusji. Pomyślisz może: ot plagiator. Furda tam! Artystyczne podejście Trujillo nie ogranicza się do kopiowania stylów swoich idoli – to reinterpretacja, w której tradycja spotyka się z jego własnym, unikalnym alfabetem muzycznym. Ekspresyjna gra na saksofonie, pełna zarówno energetycznej siły, jak i subtelnych, lirycznych momentów, nabiera nowego wymiaru dzięki doskonałej współpracy z resztą zespołu. Każda nuta, każdy rytmiczny akcent jest dowodem nie tylko na głęboką znajomość historii jazzu, ale także na umiejętność wprowadzenia świeżości do klasycznych form. Doskonała, wspaniała płyta! Mimo, że wybrzmiał ostatni takt „Heroes” obaj: Maciej i jego koń Septym trwali zastygnięci z oczami wbitymi w niewidoczną dal, ich wzrok przeszywał ściany i biegł w nieskończoność. Tak właśnie działają na ludzi i konie najlepsi jazzmani świata. W końcu Maciej przerwał ciszę: - Czemu nie siadasz? - Bo nie da się leżeć – rzekł koń. Widząc zaskoczone spojrzenie swojego właściciela dodał: - Koń nie pies, niechętnie siada na zadzie. Maciej zapalił papierosa. Zwrócił się do Septyma proponując papierosa: - A ty od dawna umiesz mówić? – Dociekał Maciej. - Od zawsze. - To czemu nic nie mówiłeś, że mówisz. - A bo nie pytałeś - No tak, rzeczywiście – przyznał Maciej i zaproponował. – To co, może tera po kielichu i posłuchamy se jeszcze jazzu? Koń Septym pobujał łbem. – Dzięki, od roku jestem suchy, nie piję, browar bezalko czasem strzelę, ale teraz już lecę Maciej, bo słyszę, że koza Jaźdźka już drze mordę. Wciągnęła się. Ssie ją głód nikotynowy. - Ona też gada? - Też, ale po arabsku. Nie chcę wiedzieć dlaczego... - I  ty to rozumiesz? - Coś tam ogarniam, bo jest we mnie trochę Araba, tak piąte przez dziesiąte. Maciej wsadził do pyska swemu konia zapalonego papierosa, ten rzekł przez zęby „Dżekuje, siemandero” i stukając podkowami ospale sobie poszedł. Maciej chciał wysnuć jakiś sensowny wniosek na koniec tej (anty)recenzji, ale przypomniał sobie, że jeszcze dziś nie pił kawy, więc szybko zapomniał, że chciał coś wysnuć i to olał. Chwilę potem w Puchłach panowała letnia cisza pachnąca świeżą kawą. Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • "Balm" - Syndyba

    Dziś wybory. Zachowajcie spokój i zdrowy rozsądek. Pomoże Wam w tym wspaniały, bujający, utwór "Balm" zespołu Syndyba. Syndyba to duet Miłosz Bazarnik na klawiszach i Łukasz Giergiel na bębnach, zaś "Balm" to mój ulubiony kawałek z ich debiutanckiej płyty pod tytułem "Syndyba". Klip na końcu. Płyta jest urocza, melodyjna, refleksyjna, w spokojnych tempach. Brakuje mi takich rzeczy na polskim rynku. Maciej Tubis z Radkiem Bolewskim stworzyli wcześniej podobny projekt, podobnie zerkali ochoczo w stronę szerokiej widowni muzyki pop, jednak myślę, że oba zespoły to wciąż kropla w morzu potrzeb, że jest większa publiczność takich utworów. Już to raz pisałem, ale przypomnę, że tytuł „Syndyba” wziął się od słowa wykrzykiwanego przez 2 letniego synka, Stanisława „jako wyraz niepohamowanej radości i szczęścia”. Kochani, drodzy - posłuchajcie teraz "Balm", wyluzujcie, głosujcie i nie dajcie się dzielić! Wszyscy jesteście wspaniali. Zostawcie w sobie kawałek miejsca na bycie, jak Staś, który dzieli się światem szczęściem wołając "Syndyba". Jazz z Wami! A plytę weźmiecie stąd: https://adm.ffm.to/syndyba

  • Playlisty Jazzda po Płytach - Jazzowe NOWOŚCI - kwiecień 2025

    Jazzowe nowości płytowe z kwietnia – w zasadzie każdy znajdzie coś dla siebie w tym oceanie muzyki. Zebrałem 115 najciekawszych wedle mnie utworów z płyt nagranych w kwietniu jak świat długi i szeroki. Bierzcie i słuchajcie tego wszyscy. Wyjątek stanowi świetny singiel Joshuy Redmana, bo wielbię grę gościa. Jego nowa płyta w czerwcu. Najpierw tekst, a na jego końcu PLAYLISTA na Spotify, Tidal, Apple Music oraz YouTube. A co było najciekawsze w kwietniu? Jamie Cullum w BBC Radio 3 o jednym z jego utworów: "przepięknie intensywny, wysyłający w podróż do tak wielu różnych miejsc i to w nim najbardziej uwielbiam".  Z kolei China Moses w Jazz FM wieszczy mu długą karierę:  „ zobaczycie – powiada - jego muzyczna podróż będzie absolutnie piękna".  Komu gwiazdy ścielą takie jazzowo-bordowe dywany u stóp? Otóż Nadavowi Schneersonowi,  który z kumplami, w dwa dni w Fish Factory Studio w Londynie nagrał płytę-petardę. Nadav Schneerson Jej tytuł „Sheva” oznacza siedem  w języku hebrajskim, bo album po prostu zawiera siedem utworów. Został wydany przez wytwórnię Nadeva, czyli Kavana Records . Nadav Schneerson to perkusista, kompozytor i producent jazzowy, który na stałe mieszka w Londynie. Łączy współczesny, przesiąknięty londyńskim stylem jazz  z różnorodnymi wpływami muzycznymi z Bliskiego Wschodu . Wśród inspiracji wymienia muzykę diaspory żydowskiej i świata arabskiego , a także takich artystów jak Omer Avital, Avishai Cohen i Don Cherry . Jako perkusista podziwia również legendy hip-hopu, takie jak Madlib, Wu-Tang Clan i A Tribe Called Quest , co tłumaczy otwarte podejście do rytmu i aranżacji. Znakomita, dynamiczna, a na dodatek orientalna płyta. Skoro w schneersonowych inspiracjach padło nazwisko mego ukochanego jazzmana, to nie mogę wspomnieć, że Omer Avital wylądował w kwietniu z koncertówką. Album „New York Now&Then”  zawiera 6 utworów z występów w Wilson Live w Bushwick na Brooklynie, czyli po prostu z jazz-klubu Avitala. Poszczególne utwory pochodzą z okresów pandemii i po pandemii i pewnie stąd nazwa "Nowy Jork Teraz i Wtedy". I jak się można przekonać z tego albumu, wszystko się zmienia, ale dobry jazz brzmi zawsze idealnie. Nowości wprawdzie nie ma, ale muza jest cudna, a saksofonowe szaleństwo w kawałku tytułowym, brzmi jak za najlepszych bebopowych czasów! Posłuchajcie koniecznie. Mówi Omer: Ta płyta jest listem miłosnym do dźwięków i rytmów naszego miasta, z udziałem niesamowitego składu muzyków z naszej tętniącej życiem społeczności Nowego Jorku. Każdy utwór niesie ze sobą energię, spontaniczność i duszę tych intymnych nocy... To migawka chwili w czasie, odbicie Teraz i wtedy... Ślę wiele miłości do wszystkich, którzy pomogli ożywić ten album! Inna kwietniowa bomba to jazzrockowy budapesztański New Fossils , który nagrał trzeci album pt. „Ecosphere”. Jest na nim głośno, ale w zamkniętych muzycznych strukturach, bardzo piękna sekcja rytmiczna, szalony improwizujący saksofon w stylu lat 70-tych i chórki jak z Woodstock. Czasem pachnie klimatem bydgoskich szaleństw, czasem muza pobrzmiewa zimną Nową Falą z polskich scen lat 80-tych. Tak czy inaczej Jest to światowy poziom. Bardzo polecam. A teraz płyniemy dalej w oceanie kwietniowych nowości. Uważam, że Szymon Mika jest jednym z najlepszych jazzowych gitarzystów na świecie, co udowadnia na nowiutkim albumie „Agma”  (nie byłbym sobą gdybym nie dodał, że o niebo ciekawszym od przecenionego Frisella). Napisze o nie niebawem kilka słów więcej, ale już teraz wspomnę, że absolutnie warta jest waszej uwagi. Mistrz onirycznej gitary w wysokiej twórczo formie. W życiu nie odważę się recenzować tego, co robi Pan Piotr Wojtasik , bo tu chyba powinni raczej muzycy i muzykolodzy się wypowiadać. Zatem tylko o tym, że ukazała się nowa płyta tego arcykonsekwentnego w budowaniu własnego stylu trębacza. To, że została zarejestrowana w legendarnym Van Gelder Studio w New Jersey, to jedno. Drugie, że towarzyszy mu niezły, międzynarodowy skład: Mark Shim na saksofonie tenorowym, Greg Murphy na fortepianie, Joris Teepe na kontrabasie oraz Alvester Garnett na perkusji. Wreszcie trzecie, że muzyka z niej emanuje doświadczeniem, dojrzałością i wyrafinowaniem. "Inscape" to sześć autorskich kompozycji. Wszystkie oscylują wokół jazzu modalnego, nie stroniąc przy tym od współczesnych rytmicznych niuansów. Master class. Jeśli już jesteśmy przy, nazwijmy to, jazzowym jazzie niekombinowanym, warto zatrzymać się na wydanych w kwietniu na albumach: „Steep Steps”  - Carl Winther, Richard Andersson Jeff "Tain" Watts; „Puls” -  Oriol Vallès – trąbka; Lluc Casares – saksofon tenorowy; Pau Sala – kontrabas; Joan Casares – perkusja; David Kikoski (gość specjalny) – fortepian; „HARMONYOne” – Ken Stubbs. Miłośników ładnych i rytmicznych melodii, a przy okazji łagodnych harmonii z pewnością zadowolą albumy: „Poems for traveller” – Emil Brandqvist Trio; „Life score”- Nils Kugelman; „East by Midwest” – Charlie Ballantine. A to moim freejazzowi ulubieńcy z kwietnia to: „Free Four” – Serge Lazarevitch „The crisis knows no borders” - Gustavo Cortiñas „Who are you sending is this time” - Uli Kempendorff’s Field „Dream suites vol1” = Samo Salommon, Ra Kalam, Bob Moses Swoje nowe płyty wydały też jazzowe gwiazdy: Kamasi Washington (ścieżka do serialu), Yaron Herman i Daniel Herskedal, ale przede wszystkim Hiromi. Ta kobieta przekracza własne granice, jej muzyka jest drapieżna, rozedrgana, drażniąca, wybuchowa. Ona łoi swój instrument, jakby chciała go za coś ukarać! Znowu zostawiła kawał duszy zapisanej dźwiękami – sprawdźcie koniecznie czy do was przemawia ten styl. Ja przy niektórych kawałkach fruwałem jak przy Slayerze. A kto doczytał do końca ten się dowie, że pani Krystyna Prońko wydała reedycję swej najpopularniejszej płyty „Jesteś lekiem na całe zło” na winylu i CD i jest ona dostępna na oficjalnej stronie artystki https://www.pronko.pl/ PLAYLISTY KWIECIEŃ 2025

bottom of page