top of page

Znaleziono 122 wyniki za pomocą pustego wyszukiwania

  • Szach, Mat, Schmidt, Święs, Frankiewicz

    Stańko był jednym z drogowskazów. Pokazał mi, gdzie szukać piękna w muzyce. A to jest naturalnie w ciszy. W przestrzeni pomiędzy. W niedomówieniu i w detalu. W mocy porozumienia. W skromności wypowiedzi i porażającej sile przekazu. To wszystko pokazał mi Stańko, ale także paru innych geniuszy. Dzięki nim jestem tu, gdzie jestem, i bardzo im za to dziękuję. Piotr Schmidt, 2019, rozmowa z red. Duszą dla "Audio". Współcześnie jazz jest znacznie bardziej pojemnym terminem niż w latach, kiedy kształtował się jako gatunek, gdy tworzył się właściwy mu język. Z tego powodu dla mnie jako basisty pojawia się obecnie dużo większy wachlarz możliwości, co traktuję jako pewnego rodzaju przywilej. Nasuwa mi się porównanie do przebywania i prowadzenia rozmów z wieloma ludźmi, w różnych środowiskach. Z jednej strony zawsze pozostaje się sobą, z drugiej zaś – wytwarza to bardzo dużą różnorodność sytuacji, każda z takich rozmów jest o czymś innym. Andrzej Święs, rozmowa z Rafałem Zbrzeskim z Radia Kraków, opublikowana przez Jazz Forum Album „Ether” został stworzony spontanicznie. Bez nut, bez aranżacji, bez wcześniejszych ustaleń. Spoiwem stały się etapy naszych twórczych poszukiwań, wrażliwość i wciąż pogłębiana muzykalność. Wyczucie przestrzeni i energii, w której się znaleźliśmy. W tej grze każdy detal ma wagę decyzji: krótki oddech trąbki, ziarnista krawędź struny kontrabasu, napędzający lub hamujący akcent talerza perkusji – drobne wektory, które razem wyznaczają trajektorię utworu. Słuchając się nawzajem, kalibrowaliśmy się na to, czego jeszcze nie było, na potencjał kolejnego kroku. Frazy zakrzywione grawitacją ciszy. Coś minimalnie „przed” lub „za” tworzy dynamikę muzycznych napięć. We wspólnym kreowaniu muzyki są momenty, w których kilka możliwych chwil istnieje naraz. Piotr Schmidt, 2025 Gdyby Piotr Schmidt przyszedł na świat 30 lat wcześniej, to dziś jego płyty stanowiłyby kanon polskiej muzyki jazzowej i jednym tchem wymienialibyśmy jego nazwisko obok Komedy, Stańki, Ptaszyna, Muniaka i Wojtasika. "Nieszczęśliwym szczęściem" tego muzyka jest rok jego urodzenia, rok 1985 - ten fakt wepchnął go w konkretny kontekst muzyczny, kulturowy i branżowy. Szczęściem, bo dziś chyba łatwiej spełniać marzenia i być profesjonalnym muzykiem, żyć z tego. Nieszczęściem, bo obecna ilość muzyki rozmywa akcenty i sprawia, że nie zauważamy nawet muzycznych kamieni milowych, grzęznąc po szyję w ruchomych piaskach decyzji , w której każdy z tysięcy albumów muzycznych, w myśl zasady "wyróżnij się albo zgiń" jest przedstawiany jako najlepszy, najdoskonalszy, ten właściwy, jeden jedyny, ponad i coś więcej niż... Bez względu na to ostatnie, od dawna zanosiło się na taką, a nie inną płytę z udziałem kończącego w tym roku 40 lat trębacza Piotra Schmidta. Heroldami jej były małe fragmenty jego albumów "Tribute to Tomasz Stańko", "Dark Forecast" i "Hearsay" - tamże wciąż jednak trębacz pochodzący ze śląskich Pyskowic tworzył materiał strukturalny, choć nader chętnie biegnący ku improwizacjom. Dziś, to jest 26.09.2025 do słuchaczy trafia jednak płyta całkowicie "wyimprowizowana", powstała ze wspólnego spotkania trzech doskonałych muzyków: wspomnianego Piotra Schmidta (trąbka), Andrzeja Święsa (kontrabas)  i Sebastiana Frankiewicza (perkusja) . Nie będę owijał w bawełnę: jest to jeden z najlepszych albumów, jakie słyszałem w życiu - materiał rezonuje w stu procentach zarówno z moimi oczekiwaniami muzycznymi, jak i brzmieniową estetyką. Znalazłem w nim rodzącą się, budzącą, powstającą na żywo muzykę, usłyszałem pełną symbiozę tria, które jest jak jeden - choć wciąż zmieniający się podczas gry - organizm, z pasującymi do siebie szczelnie elementami. Nie ma dobrej odpowiedzi na pytanie: dlaczego tak wysoko oceniam tę płytę? Każda skończy w ślepej uliczce subiektywizmu. Jeśli napiszę: album niezwykle subtelny, głęboko liryczny, spokojny - czy to odda jej całość? Oczywiście, że nie, bo choć zdecydowana większość jej fragmentów taka właśnie zdaje się być, to jednak w takim utworze "Ether Vol II", po spokojnych dźwiękowych obrazach Schmidta, zespół nagle robi uskok i pędzi w dół gnany kontrabasem i fenomenalną wręcz perkusją burząc gładką jak lustro dźwiękową taflę. Przyznaję: ja właśnie tego, niespokojnego fragmentu mogę słuchać (i słucham!) w nieskończoność. Zatem płyta jest delikatna, a miejscami nie bierze jeńców. Jeśli dodam: album nie ma formy, nie będzie to do końca prawda, bo jednak przecudnie całość klamruje się ciszą - zarówno pierwszy jak i ostatni utwór jest osadzony na swoim miejscu: pierwszy wita słuchacza bardzo subtelnymi dźwiękami i misterną budową dziejącą się "in statu nascenti", ostatni zaś żegna go żałosnym, gasnącym zawodzeniem trąbki, delikatnymi muśnięciami talerza, długimi pociągnięciami smyczkiem pana Święsa (gra tą techniką wspaniale wrasta w kalejdoskop albumu). Zatem "czuje się" jakiś koncept, nawet jeśli on urodził się w postprodukcji, w układaniu spójnego programu w Mag Records Studio No i ten przeklęty kontekst! Intelektualne, automatyczne porównanie z albumami Tomasza Stańki nachalnie depcze naturalny, emocjonalny odbiór, lecz pojawia się samoistnie, jak ogień św. Elma. Porównanie do ikony niczego jednak nie odbiera "Etherowi"- choć mnie złości, wszak jest to dzieło trzech równorzędnych artystów. Niemniej jako się rzekło to porównanie zdaje się naturalne. Ale i tu nie ma pełnej zgodności przecież Pana Piotra muzycznie kształtował w katowickiej AM inny mistrz: wspaniały Piotr Wojtasik, którego drogi bodaj nigdy nie przecięły się z Tomaszem Stańką na scenie, choć obaj darzyli się ogromnym szacunkiem (Stańko podobno nawet mawiał, że Wojtasik zdecydowanie lepiej od niego gra). W końcu trio wymaga uważności: ten album wielce się zrewanżuje, o ile mu ją podarujesz. O ile odłożysz ten przeklęty smartfon, na chwilę wypuścisz z głowy wszystkie wrogie drony, rozpakujesz mentalne ucieczkowe plecaki, podarujesz sobie i płycie zaangażowanie. To nie jest muzyka tła, do odkurzania, prowadzenia auta, mycia lodówki. Nie. Ten album to wymagający przyjaciel, ale słuchany uważnie nie ma porównania z niczym. Jednego więc jestem pewny: to nie jest płyta autorska Piotra Schmidta, choć z przyczyn naturalnych, ze względu na budowę instrumentalną składu, to on zdaje się go prowadzić. To jest wspólne dzieło dojrzałych ludzi, którzy stworzyli niepowtarzalną muzykę, dziejącą się w magicznym "tu i teraz", choć przecież kiedyś, w studio. Rzeczywiście jest tak, jak mówił Piotr Schmitd w materiałach prasowych każdy detal ma wagę decyzji i te detale tworzą jej ducha: artykulacja trąbki, pociągnięcia smyczka Święsa, delikatne stuki Frankiewicza. Pierwszy raz zatknąłem się z tą płytą w na klifie w Mechelinkach. Leżałem w trawie, patrzyłem w błękit nieboskłonu słuchając szumu morza poniżej i przypomniałem sobie wiadomość od New Talent Genaration z muzyką z "Ether". Puściłem ją sobie i... nagle wszystko znalazło się na swoim miejscu. Nie znoszę mistycznych porównań dla słuchanej muzyki, ale tu jednak zadziało się dokładnie to: lekkość muzyki sprawiła, że zatrzymałem się w czasie i przestrzeni. Było idealnie. Piotr Schmidt o powstawaniu tej muzyki: Artyści współpracujący ze sobą na zasadzie interferencji, tworzący coś, czego jeszcze przed chwilą nie było - współkomponują. Każda chwila ma własne częstotliwości, które „chcą” wybrzmieć – wystarczy zagrać ciszej, by usłyszeć więcej. Czas i przestrzeń wymieniają się rolami. Cisza nie jest tylko tłem. To w niej mierzymy odległość między intencją a rezultatem, bez ochronnej siatki aranżacyjnych pewników. W tej sytuacji porządkowanie harmonicznego pionu, czy nawiązanie do tej czy innej stylistycznej konwencji przestają mieć znaczenie. Pozostaje naturalna, szczera narracja…. „Ether” nie próbuje opisać przestrzeni w danym momencie – raczej bada jej ulotność razem z jej uczuciowymi kontekstami. Uczy słuchania tego co pomiędzy dźwiękami. Jeśli po zakończeniu utworu mamy wrażenie, że coś jeszcze krąży – to właśnie eter: nie substancja, tylko możliwość, z której układa się muzyka wtedy, gdy wydaje się, że już jej nie ma. Nie jest więc tak, że pisałem te słowa na setkę, improwizując do końca, bo choć rzeczywiście postanowiłem zamienić w logiczny (mam nadzieję) ciąg litery i pisać bez kombinowania, za jednym podejściem do komputera, to jednak obcowałem z "Etherem" od dwóch tygodni i czułem silnie, że jego duch, ether, od dawna był obecny w mojej głowie, lecz album trzech doskonałych artystów dokładnie go odkurzył. Od tego, między innymi, jest sztuka. Płyta do kupienia w SJ Records

  • Franz Von Chossy rusza w głąb duszy ludzkiej

    Napisałem list do Griega, bo dlaczego nie, i tak mnie mają już za wariata? Franz Von Chossy straszni mi go przypomina. Kto wie, może Grieg tak właśnie by dziś grał? Łódź, wrzesień 2025 Mój drogi Edvardzie, Fot. Elliott & Fry Chciałbym podzielić się z Tobą muzyką, która od kilku dni nie opuszcza moich myśli. Franz von Chossy wydał właśnie nową płytę – Mirror 9: The Enneagram in Nine Movements. Słuchając jej, miałem wrażenie, jakbyś siedział obok mnie i kiwał głową z uznaniem. To dziewięć muzycznych portretów ludzkiej duszy – każdy inny, każdy pełen emocji. Franz zaczyna od melodii, a potem pozwala jej oddychać, rozwijać się, czasem rozszczepia ją jak w minimalistycznym lustrze, czasem otula smyczkami niczym w kameralnej rozmowie. A jednak w tle pobrzmiewa coś, co przypomina mi Ciebie – ten smutek tonacji moll, który potrafi wzruszyć do łez. Franz mówi, że jazz daje mu wolność – wolność łamania zasad, by odkrywać nowe przestrzenie. I rzeczywiście, w tej muzyce jest i dyscyplina kompozytora, i odwaga improwizatora. To opowieść osobista, a zarazem uniwersalna – taka, która sprawia, że każdy słuchacz odnajduje w niej własne odbicie. Gdybyś mógł jej posłuchać, jestem pewien, że poczułbyś się jak w domu. Twój oddany przyjaciel, Robert W sumie jednak należy się kilka słów wyjaśnienia: Oto ono : Franz von Chossy od lat udowadnia, że potrafi łączyć dyscyplinę kompozytora klasycznego  z wolnością improwizatora jazzowego . Jego najnowszy projekt, Mirror 9: The Enneagram in Nine Movements , to dzieło wyjątkowe – dziewięcioczęściowa suita inspirowana enneagramem, psychologicznym modelem opisującym dziewięć typów osobowości. Muzyka jako portret psychologiczny Każdy z dziewięciu utworów jest próbą uchwycenia innego sposobu odczuwania i myślenia. Von Chossy nie ilustruje jednak schematów – raczej tworzy muzyczne portrety , które balansują między introspekcją a ekspresją. To muzyka, która nie tyle opisuje, co zaprasza do refleksji nad samym sobą . Zresztą posłuchajcie: Brzmienie i inspiracje Kompozytor czerpie z nowoczesnej muzyki klasycznej: minimalistycznego rozszczepienia tematów, sięga po kameralne, zwarte brzmienie smyczków, no i tak cudna melancholia w duchu wielkiego Edvarda Griega. Do tego dochodzi jednak jazzowa improwizacja – wolność, którą von Chossy określa jako „możliwość łamania zasad bez konsekwencji”. Ha! jak to pogodzić? Rezultatem są melodyjne i harmoniczne migawki , które prowadzą słuchacza jak za rączkę w niemal medytacyjną podróż. W jednym z wywiadów powiedział: - Co pociąga cię w jazzie? - Wolność. Możesz zrobić wszystko, jeśli jesteś temu oddany. Są zasady, ale zawsze można znaleźć sposób, żeby je złamać. W prawdziwym życiu trzeba by za to pójść do więzienia, ale w jazzie wolno! Ale ważna jest improwizacja. Zespół Skład projektu Mirror 9: Jose Soares (saksofon), George Dumitriu (skrzypce, gitara), Saartje van Camp (wiolonczela), Tijs Klaassen (kontrabas) i Jamie Peet (perkusja). Dzięki nim muzyka nabiera kameralnej głębi i jazzowej lekkości . Mirror 9: The Enneagram in Nine Movements  to... psychologiczna suita, próba muzycznej podróży w głąb ludzkiej natury . Von Chossy pokazuje znów, że jazz i muzyka klasyczna mogą doskonale się uzupełniać.

  • Grzech Piotrowski: Zapewniam, że będzie magicznie!

    Zbliżamy się do jednego z najciekawszych polskich wydarzeń muzycznych tej jesieni, specjalnego koncertu "Grzech plus" Grzegorza Piotrowskiego i jego niezwykłych gości zaplanowanego na 27 września w niezwykłej hali NOSPR w Katowicach. Mimo napiętego grafiku, udało nam się namówić Pana Grzegorza, autora i spiritus movens tego gigantycznego przedsięwzięcia na krótką rozmowę o koncercie i nie tylko. Robert Kozubal Jazzda.net : Proszę uchylić rąbka tajemnicy na temat zbliżającego się, wyjątkowego koncertu 27 września w NOSPR. Jakiej muzyki mogą spodziewać się słuchacze? Co zamierzacie Państwo zagrać? Grzech Piotrowski: Często na temat swojej muzyki słyszę, że brzmi tak, jakbym malował obrazy dźwiękiem i mówiąc szczerze dokładnie tak to czuję! Muzyką staram się zabrać słuchacza w podróż przez świat moich inspiracji, doświadczeń i emocji, ale ostatecznie każdy doświadcza jej w osobisty sposób. W koncertach kładę nacisk, by w pełni zaprezentować potencjał artystów, jakich zapraszam do współpracy. Daje im przestrzeń, aby mogli zaistnieć, bo tylko wtedy ten nasz wspólny „obraz” staje się pełny. Na pewno więc zagram mantrę na saksofon (solo), kompozycje niepublikowane, a także utwory znane z płyt Archipelago, Horizon, Serum, One World, Symfonia Lech, Czech i Rus. Oczywiście perełkami będą wybrane kompozycje z repertuarów Ewy Bem oraz Hanny Banaszak w zupełnie nowych aranżacjach na oktet smyczkowy. Zapewniam, że będzie magicznie! Jazzda: Czy był klucz tematyczny w doborze wykonawców lub programu? Ewa Bem Grzech Piotrowski: Postanowiłem zaprezentować wybitne solistki, z którymi mam zaszczyt pracować. Wspaniała Ewa Bem , królowa polskiej sceny jazzowej – z którą współtworzymy projekt „Ewa Bem „Loves The Beatles” & Grzech Piotrowski Band. Hanna Banaszak Hanna Banaszak , której wokal i wrażliwość cenią ponad wszystko, przyjęła wyjątkowo zaproszenie do projektu, bo raczej nie wchodzi w kooperację, a jednak udało się i jestem za to wdzięczny, bo szykujemy premierowe opracowania utworów "Spain", "Oblivion", "Stoję na Tobie Ziemio" i "Samba przed rozstaniem". Ruth Wilhelminę Meyer – to główna solistka World Orchestry , obecna we wszystkich odsłonach tego projektu, Posługuje się wielogłosową ekspresją – w jej śpiewie wybrzmiewają wpływy dźwięków etnicznych, norweskiej muzyki ludowej, klasycznej tradycji wokalnej oraz bardziej awangardowych technik. Zakres głosu Ruth to ponad 6 oktaw, i to robi wrażenie! Ruth   Wilhelmina Meyer Nie bez przypadku pojawi się na scenie artystka nowego pokolenia, Tamara Behler. Nasza współpraca trwa już od jakiegoś czasu, bardzo cenię jej talent wokalny, jest również uzdolniona wiolonczelistką i ta właśnie rzadka umiejętność łączenia głosu i wiolonczeli tworzy piękną artystyczną całość.   Tamara Behler Po raz pierwszy zagra z nami Dominik Wania na fortepianie, poza tym do składu orkiestry dołączą Atom String Quartet, Stanisław Słowińsk i – skrzypce, Piotr Schmidt – trąbka, Shachar Elnatan – gitara, Jan Wierzbicki – kontrabas, Matheus Jardim z Brazylii na perkusji oraz oktet smyczkowy. Jazzda: Czy granie w tak wyjątkowej sala jak NOSPR wpływa na układany repertuar? Grzech Piotrowski: Oczywiście, układając repertuar brałem pod uwagę wyjątkowe brzmienie sali, która ma najwyższe standardy akustyczne. W sali NOSPR grałem premierę mojej symfonii „LECH, CZECH i RUS w 2016 roku. Wtedy poczułem prawdziwy potencjał tej przestrzeni, która zapewnia doskonałe warunki dla orkiestry i słuchaczy. Dla takiego maniaka dźwięku, jak ja, to prawdziwa przyjemność! Jazzda: W jakim miejscu jest teraz pańska World Orchestra? Jakie są plany na przyszłość tego wspaniałego projektu. Na platformach streamingowych pojawił się utwór „Take Me There” – czy ma on coś wspólnego z GP/WO? Grzech Piotrowski: World Orchestra czeka na moją nową symfonię. Jesienią 2025 startują pracę przygotowawcze do nowej symfonii, której premierę zapowiadam wstępnie na lato 2026. Tym razem inspiracje czerpie z rdzennych brzmień Afryki. Szanuję ogromnie kulturę muzyczną tego kontynentu, jest autentyczna, wierna tradycji, ale otwarta na nowoczesne formy prezentacji. Utwór „Takę Me There” pochodzi z albumu One World – projektu minimalistycznego, alter ego World Orchestry, który powstał podczas moich podróży, gdzie byłam tylko ja i saksofon. Ten czas zainspirował mnie do pracy nad występami solo, które już realizuje w postaci „Silent Concert”, czyli koncerty na słuchawkach. Jazzda: Czego obecnie słucha Grzech Piotrowski? Grzech Piotrowski: W tym momencie zachwycam się ponownie Symfonią „The Planet” Gustava Holsta oraz jak wspominałem powyżej, artystami z Afryki, których odkryłem w kwietniu tego roku podczas Jazz Ahead w Bremen. A tak bardziej prywatnie to sentymentalnie często wracam do muzyki z lat 80. np. Steps Ahead , Yellowjackets, Kajagoogoo . Jazzda : Czekamy zatem na wspaniale zapowiadający się koncert w NOSPR. Bardzo dziękuję za rozmowę. PLAYLISTA KONCERTOWA Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Mino Cinelu: Podniesiemy was na duchu, będzie energia, ogień i groove!

    Człowiek, który nie rozpoznał Milesa Daviesa, ale ufają mu najwięksi artyści świata, Mino Cinelu, zagra jesienią 2025 w Polsce cztery wspólne koncerty z Motion Trio. Udało mi się go namówić na krótką rozmowę. Pytanie: Płyta Moravagine , jeden z Twoich pierwszych albumów z perkusją, zaczyna się od partii akordeonu w wykonaniu Jacquesa Ferchita. Czy ten instrument był obecny w Twoim życiu? MINO CINELU Mino Cinelu:  Tak, rzeczywiście to prawda, że ta płyta zaczyna się od dźwięków akordeonu. To była druga lub trzecia moja płyta. Wiesz, urodziłem się we Francji, więc dorastałem słuchając tego instrumentu, jednak tam  brzmi on inaczej aniżeli tu, gdzie słychać w nim w nim tę charakterystyczną słowiańska duszę. Za moich czasów w Paryżu można go było usłyszeć w metrze, na ulicy, jest częścią muzyki jazz manouche czy musette (w Polsce znanych jako gypsy jazz – przyp. Jazzda ) i w muzyce popowej. Akordeon to bardzo uduchowiony instrument. Ma w sobie oddech, ten specyficzny wiatr, który ogromnie pomaga muzyce. Wierzę, że właśnie dzięki temu  nasz projekt z Motion Trio jest wyjątkowy, bo łączy w sobie dużo "oddechu". Pytanie: No właśnie, połączenie instrumentów perkusyjnych i trzech akordeonów jest nieoczywiste. Czego mogą spodziewać się wasi widzowie, którzy przyjdą was posłuchać i zobaczyć? Czyje to będą kompozycje? Mino Cinelu:  Otóż zobaczycie, jak niezwykłe i zaskakujące jest to połączenie! Cóż mogę wam zdradzić? Wprawdzie polska publiczność zna Motion Trio, zna pewnie i moją muzykę, ale zapewniam, że to, co usłyszy na żywo, będzie czymś zupełnie innym, czego się nie spodziewacie. Będzie energia, ogień i groove, stworzymy połączenie wielce podnoszące na duchu. Nie mogę się doczekać, żeby podzielić scenę z tym niesamowitym trio. Pytanie: Grałeś z wieloma polskimi muzykami. Lubisz grać z nami i dla nas? Mino Cinelu:  Tak, to prawda, że gram z wieloma polskimi muzykami, takimi jak Anna Maria Jopek, Paweł Kaczmarczyk, Leszek Możdżer czy Robert Kubiszyn. Słuchaj przecież wystarczy przylecieć na lotnisko w Warszawie, które nosi imię Fryderyka Chopina, żeby wiedzieć, że wylądowałeś w kraju, z którego pochodzą doskonali muzycy, kraju, w którym muzyka jest bardzo ważna. Często przyjeżdżam do Polski i poznałem waszą wspaniałą kulturę. Wspomniani muzycy to dla mnie przyjaciele, a Leszek Możdżer jest dla mnie jak rodzina. Polska jest dla mnie niezwykle ważna. Pytanie: Pytanie banalne, ale ciekawi mnie czym dla Ciebie, profesjonalisty, który grał z najbardziej znanymi artystami na kuli ziemskiej jest muzyka? Mino Cinelu:  Jest dla mnie wszystkim. Poświęciłem jej całe życie. Kiedy byłem bardzo młody, zdałem sobie sprawę z tego, że to jedyna rzecz, dla której warto żyć. Muzyka sprawia, że czuję coś, co porusza mnie do głębi, i chcę słuchaczom odwzajemniać to samo uczucie, które otrzymałem. Pytanie: Domyślam się, że to pytanie słyszałeś setki razy, ale czy tamtego wieczoru w klubie Mykell's naprawdę nie rozpoznałeś Milesa Daviesa, kiedy podszedł do ciebie po koncercie i powiedział w swoim stylu: „Jesteś złym skurwysynem. Daj mi swój numer”? Mino Cinelu:  Tak, to prawda, nie rozpoznałem go! Byłem jedyną osobą w klubie, która go nie rozpoznała. Pamiętam dobrze ten wieczór, wtedy na scenie zamknąłem oczy i grałem po swojemu, z całą mocą, tak, jak zawsze, a on to poczuł. Siedział w pierwszym rzędzie i naprawdę intensywnie słuchał, był skupiony jak nikt w klubie. To nas właśnie połączyło, ta sama bezgraniczna pasja muzyczna. Podobnie jest w przypadku Pawła Rozkruta i jego projektu z Motion Trio pod nazwą The Happy Sounds Session — nas też łączy ta sama pasja. Dziękuję za rozmowę. Jeśli ci się podobało, proszę wesprzyj moje działania. Dziekuję! Mino Cinelu & Motion Trio 15 października g. 19.00 - Nowohuckie Centrum Kultury w Krakowie 18 października g. 19.00 - Studio S1 Polskiego Radia w Warszawie 19 października g. 19.00 - NOSPR w Katowicach BILETY LINK PONIŻEJ Motion Trio – polskie trio akordeonowe, łączące w swej twórczości ogień muzyki o korzeniach wschodnioeuropejskich z precyzją wielkich kompozytorów klasycznych. Pełna pasji i namiętności muzyka Motion Trio została doceniona przez współczesnych mistrzów, takich jak Michael Nyman, Wojciech Kilar, Krzysztof Penderecki, Jerzy Maksymiuk, Bobby McFerrin czy Joe Zawinul. Oryginalny repertuar Motion Trio zawdzięcza autorskim kompozycjom artystów tworzących zespół, w głównej mierze leadera - Janusza Wojtarowicza oraz Pawła Baranka i Marcina Gałażyna. Założony ponad dwadzieścia pięć lat temu zespół przeszedł swą artystyczną drogę od koncertów na ulicach Europy po największe koncertowe sale świata, m.in .: nowojorską Carnegie Hall, Barbican Center w Londynie czy wiedeński Konzerthaus. Znakiem rozpoznawczym jest niezwykle oryginalne brzmienie tria, osiągane, co najważniejsze, przy zachowaniu dźwięku akordeonu: bez przetwarzania, bez trików techniki. Artyści polegają jedynie na swojej doskonałej umiejętności gry na akordeonach, wyobraźni i talencie. Muzyka Motion Trio łączy w sobie minimal music, jazz, rock, folk czyli „motion music” definiowane przez Janusza Wojtarowicza jako „muzyka, która poszukuje nowych dźwięków, nowych możliwości gry na akordeonie, nowego spojrzenia na niewykorzystany dotąd fascynujący instrument”. Trzynaście albumów wydanych do tej pory przez zespół zdobyło szerokie uznanie, zbierając pochwały i nagrody zarówno krytyków muzyki jazzowej jak i klasycznej. Motion Trio wystąpiło w czterdziestu czterech krajach świata na wszystkich kontynentach. Zespól gra na instrumentach Pigini Sirius Millenium, uważanych za najlepsze akordeony na świecie .   🌟 Mino Cinelu Miles Davis, Sting, Weather Report, Herbie Hancock, Tracy Chapman, Peter Gabriel, Stevie Wonder, Lou Reed, Kate Bush, Tori Amos, Vicente Amigo, Dizzy Gillespie, Pat Metheny, Branford Marsalis, Pino Daniele, Earth, Wind & Fire i Salif Keita – to tylko mała część międzynarodowych gwiazd jazzu, muzyki świata i popu, z którymi Mino współpracował od końca lat 70. XX wieku. To odzwierciedla głęboką więź Mino z dziedzictwem dźwięku i przestrzeni, które nadal kształtują jego twórczość, pozostając jednocześnie świeżym i nowoczesnym. Urodzony w Paryżu Mino głównie uczył się samodzielnie – zaczynając od gitary i basu, a następnie przechodząc do perkusji i bębnów Jego profesjonalna kariera muzyczna rozpoczęła się w wieku 15 lat. Kiedy miał 24 lata, Cinélu mieszkał w Nowym Jorku od dwóch lat, grając z czołowymi muzykami jazzowymi, funkowymi i gospelowymi miasta, kiedy podszedł do niego ktoś, kto stał się kluczową postacią w jego życiu i karierze: Miles Davis. Zaczynając od koncertów, które zaowocowały docenionym albumem We Want Miles (1982), Cinélu dołączył do zespołu Davisa. W kolejnych latach Mino wydał albumy pod własnym nazwiskiem, pojawił się na niezliczonych nagraniach jako kompozytor, współlider, gość lub sideman oraz komponował muzykę do filmów, dokumentów i reklam. Za muzykę do filmu La Californie Mino został nominowany do grona 10 najlepszych kompozytorów filmowych na Festiwalu Filmowym w Cannes. Grając na perkusji, bębnach, gitarze, klawiszach czy śpiewając, Mino przekazuje swoją zaraźliwą osobowość pełną ciepła i radości życia, połączoną z dziesięcioletnim intensywnym studiowaniem szerokiej gamy międzynarodowych stylów – od ulic Paryża po Dakar, od Delty Missisipi po Japonię, a także od Karaibów po Bliski Wschód. Laureat prestiżowego tytułu Kawalera Orderu Sztuki i Literatury Francji.

  • Trąbka jest moim piórem

    …wyznał przed laty. Udowodnił to po raz kolejny, tym razem na dwóch albumach, które pojawiły się w niewielkim odstępie od siebie: w maju jako część skandynawskiej supergrupy jazzowej pt. „Arcanum”, oraz w marcu w solowym projekcie "War Index". Znów zachwyca tam swoją grą, a ściślej - antygrą. O kim mowa? O fenomenalnym norweskim trębaczu Arve Henriksenie. Album "Arcanum" Słowo arcanum pochodzi z łaciny i oznacza: tajemnicę, sekret, coś ukrytego, ezoterycznego, dostępnego tylko dla wtajemniczonych. W alchemii zaś arcanum to „substancja o ukrytej mocy” lub „mistyczna esencja”. Tytuł więc ma wielorakie znaczenie — zarówno symboliczne, jak i estetyczne. W kontekście muzyki — a szczególnie estetyki ECM, który wydał te płytę i od lat publikuje nagrania Arve — tytuł ten znamionuje muzykę jako przestrzeń kontemplacji i odkrywania, wskazuje na duchowy wymiar improwizacji, który nie daje się łatwo zdefiniować, na wielość znaczeń i warstw, które odsłaniają się dopiero przy uważnym słuchaniu. „Arcanum” nagrał zespół nie byle jaki, bo grupa złożona z Arve Henriksena, Trygve Seima, Andersa Jormina i Markku Ounaskariego. Album wydaje się bardzo świadomym powrotem do ducha ECM z lat 70., z bezpośrednimi odniesieniami do takich dzieł, jak Triptykon  Jana Garbarka. Utwór „Nokitpyrt” doskonale ten zamiar oddaje. Jest to swobodna improwizacja z równoległymi liniami trąbki i saksofonu, zaś tytuł czytany wspak oznacza „Triptykon” – zatem jest to nader czytelny hołd dla Garbarka, Vesali i Andersena, którzy nagrali tamtą płytę. Wykonawcy udanie balansują między kompozycją a improwizacją, dzięki czemu na płycie dominuje muzyka delikatna, chwilami tylko ekspresyjna z silnym wpływem skandynawskiego folkloru duchowości oraz free jazzu z lat 60. Zawiera utwory o głębokim znaczeniu symbolicznym, np. „Elegy” (napisany w dniu wybuchu wojny w Ukrainie) czy „Armon Lapset” (reinterpretacja tradycyjnego, fińskiego hymnu religijnego). - Ten stary hymn Læstadian był w przeszłości powszechnie używany w regionie Troms w Norwegii  – tłumaczy Arve Henriksen. - Pomógł zachować przy życiu język Kven, jako część dialektu Tornedal i fińskiego języka kościelnego od lat 60. XIX wieku. Wykorzystaliśmy ten psalm jako punkt wyjścia do bardzo swobodnej interpretacji, dość odległej od oryginalnego środowiska. Arve reaguje żywo na to co się wydarza na świecie. Powiada: Nie możemy udawać, że wszystko jest w porządku. Dla mnie ważne było poruszenie tematu wojny – tego, co dzieje się wokół nas. Nie obchodzi mnie, czy ECM będzie miało z tym problem – wspieram Ukrainę i Palestynę. W następującym potem utworze „Folkesong”, czyli „Pieśni lasu”, to głównie saksofon Seima prowadzi narrację, Henriksen zaś tworzy tło – również elektroniczne, używając elektroniki w sposób smakowity i niemal organiczny, który ma wzmacniać atmosferę utworu. Folklor i natura są dla Henriksena bardzo ważną inspiracją: - Dorastałem w małej wiosce między Bergen a Ålesund. Folklor był obecny – na weselach, w szkole. Grał skrzypek, ludzie tańczyli w kręgu. Potem grałem z Christianem Wallumrødem, Nilsem Øklandem, Trio Mediæval (śpiewa tam moja żona). Próbowałem wpleść trąbkę w ich muzykę. To długa lista muzyków, którzy wpłynęli na norweską scenę i na mnie. To może banał, ale natura ma ogromny wpływ na moją muzykę i życie. Góry, lodowce, fiordy – dorastałem wśród nich. Spacerowałem, inspirowałem się nastrojami przyrody. To pomaga mi trzymać kurs. Kolejny utwór, „Trofast” jest liryczną balladą w metrum 3/4, z delikatnym dialogiem trąbki i saksofonu. „Koto” zaś kompozycją Jormina inspirowana muzyką japońską. „What Reason Could I Give” to z kolei krótki hołd dla Ornette’a Colemana – „mój ulubiony z jego utworów” – jak podkreśla Jormin. "Arcanum" jak widać to muzyka pełna łagodnej siły i poetyckiej głębi, głęboko zakorzeniona w historii i tożsamości kulturowej — ale jednocześnie swobodnie przekształcona w jazzowym duchu. Zespół powstał z inicjatywy Seima, Jormina i Ounaskariego, którzy grali razem z fińską wokalistką Sinikką Langeland. Pomysł dołączenia Arve Henriksena wyszedł od Seima, który znał go z wcześniejszych nagrań. - Często graliśmy jako trio podczas prób dźwięku, co zawsze było bardzo przyjemne, więc zaproponowałem rezerwację kilku koncertów w Finlandii  – wspomina Markku Ounaskari. Członków zespołu Arcanum Trygve Seim (ur. 1971, Oslo) Norweski saksofonista i kompozytor, związany z ECM od 2000 roku. Studiował w Trondheim i inspirował się Janem Garbarkiem oraz Edwardem Vesalą. Znany z poetyckiego, lirycznego stylu i nietypowych składów instrumentalnych. Laureat niemieckiej nagrody krytyków fonograficznych za debiut Different Rivers . Anders Jormin (ur. 1957, Jönköping) Szwedzki kontrabasista i kompozytor. Współpracował z Charlesem Lloydem, Tomaszem Stańką, Bobo Stensonem i wieloma innymi. Łączy jazz z muzyką klasyczną i ludową. Profesor Akademii Muzycznej w Göteborgu, doktor honoris causa Sibelius Academy w Helsinkach. Markku Ounaskari (ur. 1967, Finlandia) Fiński perkusista, znany z pracy z Sinikką Langeland, Tomaszem Stańką, Nielsem Petterem Molværem i wieloma innymi. Laureat nagrody Emma (fiński odpowiednik Grammy) i prestiżowej nagrody Yrjö. Jego styl łączy jazz z muzyką ludową i sakralną. Nagrał sześć albumów dla ECM. Album War Index  To solowy projekt Arve Henrkisena, który ukazał się 22 marca 2025 roku – w dniu jego urodzin. To dzieło o wyraźnie mroczniejszym tonie niż jego wcześniejsze prace, będące reakcją na współczesne konflikty i napięcia społeczne. Henriksen porusza w nim temat wojny, stresu i granic ludzkiej wytrzymałości, łącząc intymność z politycznym zaangażowaniem. Muzyka na płycie jest pełna kontrastów – z jednej strony delikatna i medytacyjna, z drugiej – pełna niepokoju i gniewu. War Index  to manifest artystycznej szczerości i potrzeby wypowiedzi w obliczu chaosu świata. Henriksen i brzmienie ECM Rozpoczęcie współpracy Arve Henriksena z wytwórnią ECM miało ogromny wpływ na jego artystyczny rozwój i międzynarodowe uznanie. Jej początek datuje się na 1998 roku kiedy to pojawił się jako członek tria Christiana Wallumrøda na albumie No Birch , Jednak jako lider zadebiutował w ECM w 2010 roku albumem Cartography , który był przełomowym momentem w jego karierze. Cała płyta to s eria dźwiękowych pejzaży, ambientowo-eksperymentalna mapa nastrojów. Niektóre utwory zostały nagrane na żywo podczas koncertów, inne to dzieła studyjne. W dwóch utworach Wokalista David Sylvian czyta własną poezję. Henriksen, znany z eterycznego, niemal wokalnego brzmienia trąbki, zyskał reputację jednego z najbardziej rozpoznawalnych stylistycznie trębaczy ostatnich dekad. Jego muzyka łączy ambient, jazz i muzykę eksperymentalną, co doskonale wpisuje się w estetykę ECM. Współpraca z producentem Manfredem Eicherem i charakterystyczna produkcja ECM (cisza, przestrzeń, klarowność) pozwoliły Henriksenowi w pełni rozwinąć jego subtelne, kontemplacyjne podejście do muzyki. Trzy płyty Henriksena z ECM, które wziąłbym ze sobą na Księżyc - „Cartography” (2010) – jego pierwszy album jako lidera dla ECM, nagrany z udziałem m.in . Jana Banga, Eivinda Aarseta i Trio Mediaeval. Magazyn Down Beat opisał go jako „eteryczną muzykę ambientową stworzoną z malarską precyzją i wyczuciem melodii”. - „Atmosphères” (2016)* współpraca z pianistą Tigranem Hamasyanem, która przyniosła bardziej śpiewne i improwizowane brzmienie. - „Touch of Time” (2024) – duet z pianistą Harmenem Fraanje, ukazujący ich niezwykłą muzyczną wrażliwość i introspektywny dialog. Album został opisany jako „muzyczna medytacja” . Cztery płyty Henriksena wydane niezależnie, które wziąłbym ze sobą na Marsa „Sakuteiki” (2001)  – inspirowany japońską estetyką i brzmieniem shakuhachi, minimalistyczny i medytacyjny. „Places of Worship” (2013)  – duchowa podróż przez dźwięki sakralne i przestrzenne. „Chron” (2014)  i „The Nature of Connections” (2014)  – bardziej akustyczne, z udziałem norweskich muzyków folkowych. „The Timeless Nowhere” (2020)  – czteropłytowy zestaw ukazujący różne aspekty jego twórczości: od ambientu po free jazz. W jednym z wywiadów Henriksen wyjaśnia, że jego styl gry wywodzi się z fascynacji japońską estetyką, muzyką shakuhachi (tradycyjnego bambusowego fletu) oraz chęci wyrażenia emocji w sposób subtelny i introspektywny. Jego celem nie jest wirtuozeria, lecz tworzenie przestrzeni dźwiękowej, która przypomina malarstwo lub poezję dźwiękiem. Moim zdaniem Henriksen doskonale odnajduje balans między projektami komercyjnymi, a niezależnymi, w których nie musi godzin się na żadne kompromisy Tegoroczne płyty są tego doskonałym tego dowodem. Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • Jazzda na rogach

    Hildegunn Øiseth „Garden of the roof” Do rogatego diabła! Ależ wspaniała płyta! Ale o tym za moment, ponieważ wpierw rzućmy okiem na liderkę zespołu, Hildegunn Øiseth  i jej z przeproszeniem instrument. Wiecie co to bukkehorn? To wam powiem: najpierw trzeba mieć kozę, aby zdobyć jej róg! Po pięciu lub siedmiu latach, róg można zamienić w niepowtarzalny instrument zwany bukkehorn, czyli wykonać w nim otwory (np. pięć), którymi moduluje się dźwięk. Jak się gra? Normalnie, jak na rogu, z użyciem stroika lub bez niego. Jak brzmi? Ano właśnie! To wam pokaże Hildegunn Øiseth na omawianej płycie i to od razu, w pierwszym utworze. Bukkenhorn jest jednym z  najstarszych znanych na świecie instrumentów, są dowody archeologiczne mówiące, że rogiem, w celu wydobywania z niego dźwięków, posługiwano się w Norwegii już w epoce kamiennej. Rzecz jasna, nie miało to wówczas nic wspólnego z jazzem, nasi praprzodkowie, których duchy tu wywołujemy jeszcze nie jamowali. Zgodnie z norweską tradycją w setrze, letniej górskiej farmie, trzody doglądała budeia, dojarka, która doiła zwierzęta, wyrabiała masło i ser. Do pomocy w pracy używała dwóch instrumentów drewnianej, długiej lury i bukkenhornu. Do czego? Jedne służyły do straszenia drapieżników, drugie do wabienia trzody – zatem ich cele były czysto użytkowe. Dopiero z czasem, z rozwojem kultury ludzie zaczęli wykorzystywać kozi róg do grania. Prześmiewcy niechaj drżą, gdyż wpływ kóz i kozłów na kulturę jest olbrzymi.  Wszak to podczas Dionizji, czyli świąt ku czci boga płodności i wina, wystawiano tragedię co oznaczało dokładnie: pieśń kozła ( łac.   tragoedia , z  gr.  τραγῳδία  tragōdía , od wyrazów τράγος  tragos  „kozioł” i ᾠδή  ōdḗ  „pieśń).' Jeszcze słowo o niezwykłej artystce, ponieważ, by w pełni zrozumieć i poczuć przekaz płyty dobrze jest wiedzieć, co ją napędza. Urodzona w 1966 roku w Kongsvinger w Norwegii od lat prowadzi własne muzyczne badania. Po ukończeniu studiów muzycznych w latach dziewięćdziesiątych Hildegunn Øiseth dołączyła do szwedzkiego zespołu Bohuslän Big Band, gdzie grała na trąbce. Następnie wyjechała na dwa lata do Republiki Południowej Afryki, a pobyt w Kapsztadzie pozwolił jej dogłębnie poznać lokalną scenę jazzową i muzykę tradycyjną. Co ciekawe, w tym samym czasie zaczęła również interesować się muzyką rdzennych mieszkańców Laponii, położonej w północnej Skandynawii. Ku swojemu zaskoczeniu odkryła uderzające podobieństwa między muzyką lapońską, a tradycyjną muzyką z RPA. Podczas kilku podróży do Pakistanu Øiseth poszukiwała analogii między tamtejszymi ragami (tradycyjne formy melodyczne w muzyce indyjskiej) a skalami melodycznymi charakterystycznymi dla norweskiego folkloru. Podczas uczestnictwa w ceremonii sufickiej w Pakistanie dokonała jeszcze jednego fascynującego odkrycia, łączącego ten kraj z jej ojczyzną. Okazało się, że ten sam kozi róg, jest używany w ceremoniach sufickich, jak również tradycyjnym instrumentem norweskim, niegdyś wykorzystywanym przez pasterzy jako instrument sygnalizacyjny, czyli bukkenhorn. Øiseth z jednej strony, niejako „oswoiła” surowy, archaiczny dźwięk rogu, wprowadzając go do nowoczesnego jazzu. Z drugiej strony, wykorzystuje trąbkę jako współczesny odpowiednik koziego rogu, dążąc do tego, by dźwięk trąbki oddawał głębię emocjonalną koziego rogu. W tym celu, czasami używa efektów dźwiękowych, zazwyczaj stosowanych w gitarze elektrycznej, aby nadać trąbce bardziej ekspresyjne brzmienie. Inspiracją do założenia kwartetu przez Øiseth stała się sugestia norweskiego inżyniera dźwięku, Jana Erika Kongshauga. To on, zadając retoryczne pytanie o brak studyjnych nagrań artystki z kwartetem, otworzył jej oczy na potencjał tej formacji. Wówczas Øiseth nie do końca rozumiała, jak organicznie może współbrzmieć jej instrument z ciepłym, drzewnym brzmieniem fortepianu, kontrabasu i perkusji, ani jak bogaty dialog muzyczny można osiągnąć w tym składzie. Debiutancki album „Stillness” z 2011 roku okazał się przełomowy , a kwartet stał się dla Øiseth głównym medium artystycznym. W tym gronie trębaczka zrealizowała swoje estetyczne i stylistyczne wizje, swobodnie łącząc nowoczesny jazz z elementami muzyki świata oraz skandynawskim i norweskim folklorem. Współpraca z rodakiem, pianistą Espenem Bergiem, okazała się strzałem w dziesiątkę. Berg idealnie akcentuje mocne tematy Øiseth grane na trąbce i bukkehornie, a zarazem stanowi solidne harmoniczne tło dla jej dynamicznych i pełnych niuansów improwizacji. Przejdźmy do piątego albumu kwartetu Hildegunn Øiseth pt. "Garden on the Roof”. Już w otwierającym utworze "Prelude to Waking", w otwartym dialogu z pianistą Esperem Bergiem i perkusistą Perem Oddvarem Johansenem liderka udowadnia, że bukkenhorn jest integralnym instrumentem jej muzyki. Jeszcze mocniej to słychać w "Luringen", w którym najpierw intonuje pozbawioną tekstu wokalizę oscylującą pięknie harmonią przy figlarnym rytmie sekcji, po czym rozwija prostą i śpiewną melodię, najpierw na kozim rogu, a następnie na trąbce. Generalnie jest to płyta z melodiami i nic w tym dziwnego – wprawdzie Øiseth potrafi wydobywać bardzo szybkie frazy z rogu (pierwszy utwór to dla mnie mistrzowski popis grania na bukkenhornie), jednak prawdziwą jego moc słychać przy długich dźwiękach – wszak do nich został stworzony. We wprawdzie dość czytelnym, ale za to cudnym, pięknym, melodyjnym utworze zamykającym płytę, smutnym jak los emigranta „Reffugee Anthem” rzewne melodie zmuszają do przyjrzenia się tragicznym wyborom ludzi w strefach wojny. „About Peace” zachwyca wschodnimi zagrywkami na modulowanej trąbce, zaś kawałek tytułowy jest jednym z najpiękniejszych, jakie słyszałem w życiu, ale przyznać musze, że w jazzie lubię dziwactwa, więc mnie najbardziej wciągnął pomysłowy, pokręcony, zwariowany i awangardowy „Pubs and cubs” Øiseth chętnie wypowiada się w kwestiach politycznych, co w jazzie jest niecodzienne – w opisie płyty wskazuje "About Peace" jako wezwanie do zniuansowanego spojrzenia na każdy z wielu konfliktów zbrojnych na świecie i uznania wszystkich objętych konfliktami za ofiary, zaś w "Refugee Anthem" deklaruje oddanie głosu bezimiennym uchodźcom, którzy poświęcili swoje życie w drodze do lepszej przyszłości. Z pewnością jedna z najlepszych płyt 2024. Hildegunn Øiseth: Trumpet, Bukkehorn, Vocals Espen Berg: Piano  Magne Thormodsæter: Bass Per Oddvar Johansen: Drums  + Special Guest Nils-Olav Johansen: Guitar, Vocal Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, będę wdzięczny za wsparcie. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Wpadajcie jak najczęściej

  • Jazzowe Letnie Nowości 2025 - playlisty jazzda

    Przerwy w rutynach nie powinny trwać za długo, najwyżej tyle, by zorientować się jakim błogosławieństwem są nawyki - wbrew bredniom kolorowych czasopism. Wracam zatem po wakacjach do tworzenia i prezentowania Wam tłustych playlist ociekających jazzowymi nowościami. Strasznie to lubię. Mam nadzieję, że Wy też. Mam dla was blisko 400 premier z lipca i sierpnia. Ale na początek poczytajcie, o tych, które mnie przy sobie zatrzymały na nieco dłużej. Gwiżdżę na malkontentów narzekających, że tak strasznie dużo jest bylejakiej muzyki. No chyba nie jazzowej! Owszem, produkuje się ją w olbrzymich ilościach (to już chyba nieprzeliczalne, więc rzeczownik ilość jak najbardziej uzasadniony), ale jak dla mnie duża część z niej jest bardzo ciekawa. Mam poniżej dla Was kilka moich płyt-faworytów wydanych latem, ale na końcu tekstu lub w zakładce PLAYLISTY JAZZDA znajdziecie pełne playlisty. Cieszcie się bracia i siostry ta muzą, sięgajcie po płyty, ale kupujcie je, wspierajcie artystów, bo to dzięki nim uświadamiamy sobie, że życie jest cudowne i warte czegoś więcej aniżeli cząstka jakiegoś PKB. chcesz wykonać szybki skok do playlist bez czytania? Trudno, ale po prostu kliknij na ten napis Poliphonic Exophilia Norweska jazda bez trzymanki, z silnie zarysowanym rytmem i zapętlonymi partami saksofonu. Grupa składająca się z trzech anonimowych członków, którzy tworzenia muzyki opierają w dużej mierze na improwizacji. Jak sami piszą: nasza nazwa wskazuje na seksualne upodobanie do pozaziemskich, polifonicznych pejzaży dźwiękowych, co jest wyrazem zamiłowania członków zespołu do tego, co nowe, niezbadane i nieznane. MIŁOŚĆ! WOLNOŚĆ! OPÓR! - to moim zdaniem doskonała płyta, bez zbędnej nutki. Ciekawi zespołu? LINK DO ICH STRONY Ill Considered Zespół Ill Considered powstał w 2017 roku z inicjatywy Emrego Ramazanoglu i Idrisa Rahmana i od początku przypadł moi do gustu. Po wspólnych sesjach nagraniowych postanowili stworzyć nowy, w pełni improwizowany projekt, w którego skład wchodziły perkusja, bas, saksofon i okazjonalnie perkusjonalia. Pierwsze nagranie zostało zmiksowane i zmasterowane w ciągu 24 godzin przez Emrego, stając się debiutanckim albumem grupy. Zespół od samego początku przyjął filozofię DIY  (zrób to sam) – wszystko, co nagrali, wydawali na winylach i dystrybuowali pod własną etykietą. Takie podejście pozwoliło im wydać aż dziewięć albumów w ciągu trzech lat, nagranych zarówno na żywo, jak i w studiu. Zdobyli silną bazę fanów oraz uznanie kluczowych postaci brytyjskiej sceny jazzowej i nie tylko. W 2020 roku nawiązali współpracę z wytwórnią New Soil , aby udostępnić cały swój katalog na platformach streamingowych. W 2021 roku wydali album „Liminal Space” , w którym dołączył basista Liran Donin , a ich improwizacyjne podejście rozszerzyło się o gościnne występy, zachowując przy tym swój unikalny styl. Rok 2024 to premiera kolejnego albumu – „Precipice” . Zespół powrócił do minimalistycznego formatu trio. Wszystkie utwory zostały nagrane na żywo, w jednym podejściu. Zespół nieustannie przesuwa granice gatunkowe, pozostając wiernym swoim improwizacyjnym korzeniom i tworząc „telepatyczny groove”. Rok 2025 to wydanie niezwykłego albumu "Balm". Niezwykłego muzycznie i nie tylko. Każdy winylowy album "Balm" ma unikalną, ręcznie malowaną okładkę autorstwa Vincenta De Boera . Każda z nich stanowi część większego, 300-częściowego płótna - zbiorowego dzieła sztuki złożonego ze wszystkich pojedynczych okładek. Na stronie internetowej https://www.illconsideredmusic.com/ j est pełna cyfrowa wersja płótna, na którym każdy może dopasować swoją konkretną grafikę, zająć swoje miejsce w siatce i zostawić wiadomość dla społeczności Ill Considered. Jak? Po dostarczeniu płyty, na naklejce dostaniecie instrukcje. Te okładki to jednorazowe dzieła sztuki, malowane w atelier jako duży obraz ścienny. W związku z tym mogą mieć niewielkie ślady drabin i taśmy. To niepowtarzalny produkt. A muzyka? Mroczny, duszny jazz. Tenors in Chaos 8 tysięcy obserwujących zespół jazzowy na Spotify? To musi być zespół japoński! I tak w istocie jest. Akihiro Nishiguchi , Yu Kuga i mój faworyt Tomoaki Baba  (recenzja jego doskonałej ostatniej płyty solowej POD LINKIEM ) grają na saksofonach - razem. Jak to brzmi? Ano o dziwo nie jak kakofoniczna trąba jerychońska. Tworzą wspólnie fajny, subtelny, trochę zwariowany, japoński jazz z czytelnymi, nawet dla nieprawionego ucha, tęsknotami za Johnem Coltranem. Zwrócili moją uwagę wydając debiut "Chaos" w labelu aTak Records Takuya Kurody, trębacza, którego miejski, nowoczesny triphopowy styl bardzo mi odpowiada. Teraz wypuścili album "More Chaos" i każdy fan jazzu powinien posłuchać kawałka otwierającego pt. Blue Train (tak, tak to TEN utwór mistrza). Trzej japońscy tenorzy grają w towarzystwie sekcji rytmicznej. Wszystko tam gra i buczy jak w japońskim silniku. To jazzda obowiązkowa tego lata. ferenc Nemeth Zebrał bajeczny skład. Jak tylko przeczytałem, że gra na najnowszej płycie "UnStandard Too" z Markusem Stricklandem i Dayną Sthephensem (pomimo przereklamowanej płyty tego ostatniego), a przede wszystkim z Massimo Biolcatim na kontrabasie, chciałem jej posłuchać. To świetna muzyka na pograniczu jazzu, world music i fusion, z dużą przestrzenią dla improwizacji, ale też z wyraźnymi melodiami i rytmiczną energią. Najwspanialej prezentuje się tam Biolcati genialnie kierując doskonałymi, ale uciekającymi w swoje światy muzykami. Zna się na rzeczy, bo jest absolwentem prestiżowego Thelonious Monk Institute of Jazz oraz Berklee College of Music, gdzie poznał pianistę Ferenca Nemetha i gitarzystę Lionela Loueke. Właśnie z nimi stworzył trio Gilfema, z którym koncertuje i nagrywa od 2004 roku. No ale obecność Stricklanda i Stephensa da wam tyleż samo radości. Nie znacie Ferenca? Przyjął go do składu Herbie Hancock, Wayne Shorter, Christian McBride, John Patitucci, Terence Blanchard, Joshua Redman, Mark Turner, Lionel Loueke, Kenny Werner, Dhafer Youssef. Nieźle, prawda?! No to go posłuchajcie jak gra z kumplami! Alexa Tarantino ALEXA TARANTINO Pięć lat temu prze-mądrzały magazyn DownBeat  umieścił ją w gronie pięciu najlepszych saksofonistów/saksofonistek altowych na ziemskim padole, a sam brat starszy Marsalis pilnuje bacznie jej miejsca w bodaj najsłynniejszej orkiestrze jazzowej świata Jazz at Lincoln Center Orchestra. Najnowszy album, "The Roar and the Whisper" , wydany przez Blue Engine Records, to piąte studyjne wydawnictwo pod własnym szyldem. Płyta jest poetyckim badaniem dialektyki w jazzie, gdzie Tarantino fajnie łączy ekspresyjne, głośne pasaże (symbolizujące tytułowy "ryk", czyli "roar") z delikatnymi, intymnymi frazami   (symbolizującymi "szept", czyli "whisper"). Album to jej najbardziej dojrzała praca, z intuicyjną i wręcz telepatyczną współgrą kwartetu, w skład którego wchodzą: Steven Feifke na fortepianie, Philip Norris na kontrabasie oraz Mark Whitfield Jr. na perkusji. Co tam się dzieje, moi drodzy! Z góry na dół, z dołu w bok, szybko, wolno! Zresztą zagrajcie to sobie. A potem jeszcze raz i jeszcze raz i... tingvalL Trio Najnowsze dzieło z sierpnia nazywa się "Pax" i TU o nim raz napisałem. Piękna płyta. Dan RoseNboom Kolejny świetny album mojego ulubionego mistrza trąbki filmowej. Tym razem jest głośno, w tle dość mocne fusionowe jęki gitary, klimat początku lat osiemdziesiątych, widać, że Dan chciał nagrać zupełnie inną płytę od poprzedniej - tu o niej napisałem. Oddajmy mu głos, bo co ja tam będę plótł: „ Dla mnie niemożliwe jest dokładnie określić, skąd bierze się iskra twórcza – w zależności od projektu może to być zupełnie coś innego. Wiem jednak na pewno, że zaczyna się od uczucia, czegoś, co rozbudza moją ciekawość lub pobudza we mnie chęć zabawy.” (...)W przypadku mojego nowego albumu Coordinates iskra twórcza przybrała formę gry. Od dawna fascynują mnie wzory liczbowe i to, jak mogą kierować pewnymi aspektami mojego pisania. W tym wypadku postawiłem sobie wyzwanie: wykorzystać zestaw „znalezionych” współrzędnych do stworzenia kompozycji, które przesuną granice mojego podejścia do rytmu i groove’u (...) Efekt końcowy wymagał szerokiego połączenia różnych instrumentów, osobowości i estetycznych inspiracji, dlatego uznałem, że warto sięgnąć po kolegów z różnych stylistycznych światów. Relacje z muzykami zaproszonymi na płytę tchnęły nowe życie we wszystkie moje pomysły i podsuwały kolejne twórcze decyzje.” A jak to wyglądało w praktyce? Oto wymyślanie płyty "Coordinates" w trzech krokach: Rosenboom wybrał losowe współrzędne geograficzne – potraktował je jak punkty startowe dla kolejnych tematów. Każdy zestaw liczb rządził rytmem, metrum lub charakterem danej kompozycji. Ta zabawa formą stworzyła naturalny bodziec do improwizacji i poszukiwania nieznanych brzmień. Oto efekt: A teraz zebrane dla Was jazzowe nowości z lipca i sierpnia DZIĘKI! ENDŻOJ :) playlisty nowości jazzda.net lato lipiec siepień

  • Too Long; Didn’t Read, ale posłuchaj nie bądź Ghosted

    Choćbyście z całych sił silili się na oryginalność, to jednak jesteście zbudowani z repetycji, czy tego chcecie, czy nie. Mrugacie powiekami 15–20 razy na minutę, a zatem blisko tysiąc razy w ciągu dnia. Dwadzieścia tysięcy razy na dobę wdychacie i wydychacie powietrze. A jednak, o ironio, obecny świat z całych sił wypiera powtarzalność, podczas gdy to właśnie ona, a nie jej uszminkowany i ustrojony rewers, reguluje i wpływa na nasze życie. Są muzycy, którzy z mozolnej powtarzalności zrobili cnotę, oręż, wręcz niepowtarzalność. Ukochali ją The Necks, ale podczas wakacji poznałem dwie kapele, które wspięły się o szczebel wyżej. Uwielbiam gapić się na ludzkie tatuaże. Teraz na przykład stoję w kolejce i czytam, co ma napisane na musculus flexor carpi radialis śliczna młoda dziewczyna ściskająca w dłoni napój energetyczny i madżentowe żelki. Gdzie mogę, kontempluję więc naskórkowe motyle, gwiazdy, wilki i martwe natury. Wczepiam wzrok w łydki, ramiona, plecy, szyje, uda męskie i damskie, sprawiedliwie. Dlaczego? Bo to odezwy XXI wieku! Ponieważ tatuaż za mojego życia diametralnie zmienił znaczenie: ongiś charakteryzował półświatek, teraz stał się ozdobą, jak kolczyk czy ubranie. Nie ma chyba wyraźniejszego symbolu walki z rutyną i powtarzalnością niż wygrawerowanie czegoś na skórze! Co w tym świecie jest tak naprawdę nasze? Wszakże wszystko mogą nam zabrać w jednej chwili wrogowie, pandemie, rząd, zielone ludziki – ale nie skórę, ona jest nami! A że pragniemy jak nigdy w historii być inni niż wszyscy, chcemy się wyróżniać, czujemy, że sens dzisiejszego życia to jedna jedyna, niepowtarzalna niepowtarzalność, tworzymy na skórze wymyślne dzieła sztuki. Okładka albumu GHOSTED III Trójka artystów – Oren Ambarchi, Johan Berthling i Andreas Werliin – postanowiła wbić muzyczny klin w ten zindywidualizowany świat i w ten sposób go wysadzić w powietrze, sztuka przecież ma taką siłę, trzeba w to wierzyć. Oni wierzą, bo wynieśli na piedestał święte powtórzenia i wbrew wszystkiemu nagrali trzecią odsłonę swojego sztandarowego projektu, czyli Ghosted III . W ich materiale powolna, niespieszna repetycja jest cnotą, cechą nadrzędną, oni się nią chwalą. Muzyka tria się toczy jak wóz ciągnięty przez muła środkiem średniowiecznego gościńca – tyle tylko, że w naszym zabieganym świecie ten przejazd urasta do rangi slow manifestacji, slow protestu. Ten kontekst chaosu wokół jest tu ważny. Wprawdzie, jak dla mnie, muzyka broni się sama, ale zdaję sobie sprawę z tego, że znajdą się tacy, którzy przy którymś nawrocie zaczną ziewać i zadawać sobie pytanie: czy tutaj coś się zacznie dziać? Posłuchajcie jednak uważnie – nad rytmem, jak lekkie mgiełki, frunie całun elektroniki. Żeby go jednak dostrzec, a dosadniej: NIE PRZEGAPIĆ , słuchacz powinien się zatrzymać, stanąć, włączyć uważność. I o to właśnie chodzi. Artyści wołają tymi na pozór monotonnymi utworami o uważność w rozwrzeszczanej codzienności. Jest jeszcze drugi kontekst, podsuwany nam przez artystów pod muzyczny nos. Otóż termin „ghosted” oznacza całkowite, nagłe i niewytłumaczalne zerwanie kontaktu z inną osobą, bez żadnego ostrzeżenia, wyjaśnienia czy pożegnania. Osobą, która to robi, jest tzw. „ghoster”. Najczęściej termin ten odnosi się do relacji w świecie mediów społecznościowych. Zamiast otwarcie powiedzieć „nie jestem zainteresowany” lub „to już koniec”, osoba przestaje odpowiadać na wiadomości i telefony, a często nawet blokuje kontakt. Jest to forma unikania konfrontacji, uznawana za bardzo niegrzeczną i raniącą. Słowo „ghosted” pochodzi od angielskiego „ghost”, czyli „duch”, co idealnie oddaje uczucie, jakby osoba nagle rozpłynęła się w powietrzu. Ghosted III  jest najbardziej dynamiczną i swobodną częścią projektu – namawiam do wysłuchania wszystkich trzech, bo to muzyka wyjątkowa i, moim zdaniem, bardziej autentyczna niż dokonania The Necks. Zwłaszcza wtedy usłyszymy, że muzyka z trzeciej odsłony staje się luźniejsza i dzika, co jest zapewne wynikiem większej liczby wspólnych koncertów i spędzonego razem czasu w studiu – nagrywanie płyty trwało trzy dni. Ghosted III  poszerza stylistykę poprzednich albumów, wplatając elementy prog-rocka, a także post-krautrocka i minimalnego funku. Na płycie dominują wciąż jednak hipnotyczne, powolnie rozwijające się kompozycje, oparte na repetycji, przestrzeni i transowych rytmach. Kto za tym stoi? Oto muzycy: Oren Ambarchi  – australijski gitarzysta, kompozytor i multiinstrumentalista, znany z eksperymentalnej, dronowej i improwizowanej muzyki. Johan Berthling  – szwedzki basista, będący częścią skandynawskiej sceny jazzowej i improwizowanej. Andreas Werliin  – szwedzki perkusista, znany z różnorodnych projektów, od eksperymentalnych po bardziej rytmiczne formy. Kiedy byłem pewien, że znalazłem mistrzów świata repetycji, wówczas na Spotify włączyłem debiutancki album cyfrowy zespołu Too Long; Didn’t Read  – w skrócie TL;DR. Było to tak: leżałem sobie w trawie na klifie w Mechelinkach. Moje ciało ogrzewało sierpniowe słońce. Nade mną błękitne tło nieba, po którym posuwały się śnieżnobiałe obłoki – w tym swoim typowym, nienachalnym tempie. Obserwacja chmur daje mi jeszcze więcej radości niż czytanie tatuaży – zdają się żywe, poruszają się jak białe wieloryby po nieboskłonie. Niektóre chce się złapać i schować do kieszeni. Inne szepczą: rzuć to wszystko, chodź z nami. Okładka albumu TL;DR Wtedy w uszach zabrzmiały pierwsze akordy utworu Cumulus  i wszystko, łącznie ze mną w trawie, znalazło się we właściwym miejscu i czasie. Zwinięty w rulon temat przewodni powtarzał się jak zacięty patefon. Obok wił się dźwięk modulowanej elektronicznie trąbki. Poczułem, że nic mi więcej nie trzeba. Że jestem tu i teraz, a moim celem jest po prostu… bycie tu i teraz. Utwory TL;DR noszą łacińskie nazwy chmur. I jak chmury – płyną, suną, fruną. Zamiast standardowych, powtarzalnych sekcji rytmicznych, zespół wykorzystuje pętle dźwiękowe, które budują hipnotyczną, minimalistyczną atmosferę – i ona jest genialna. Żywa perkusja, flażolety, cichutkie wokalizy – tam nie ma melodii, jest tylko rytm i spowolniona, wydłużona improwizacja. Too Long; Didn’t Read (TL;DR) to australijski kwartet, który powstał z inicjatywy trębacza i kompozytora Petera Knighta, byłego dyrektora artystycznego Australian Art Orchestra. Grupa to miks doświadczenia starszego pokolenia z energią i świeżości młodych artystów z Melbourne. Skład zespołu Peter Knight  - trąbka, elektronika, przetwarzanie sygnału na żywo Helen Svoboda  - kontrabas, wokal Theo Carbo  - gitara, elektronika Quinn Knight  - perkusja Skrót TL;DR  pochodzi z języka angielskiego i oznacza „Too Long; Didn’t Read” , co w dosłownym tłumaczeniu znaczy: „Za długie; nie przeczytałem” Byłem wniebowzięty. Zaschło mi w gardle. Przełknąłem ślinę. Przypomniałem sobie, że robię to mimowolnie codziennie po 500–700 razy, oraz że moje serce kurczy się 100 tysięcy razy dziennie, oraz jeszcze że że wypowiadam kilkanaście tysięcy słów na dobę - jestem zbudowany z powtarzalności.  Wy też Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • The Happy Sounds Session – Mino Cinelu & Motion Trio w jesiennej trasie po Polsce

    Jazz, world music, minimalizm i klasyczna precyzja, czyli Mino Cinelu – legendarny perkusista i multiinstrumentalista, oraz Motion Trio – fenomenalny polski zespół akordeonowy - razem, na jednej trasie koncertowej. Ich wspólny wspólny projekt nosi nazwę "The Happy Sounds Session", a muzycy zapraszają na trzy koncerty w Krakowie, Warszawie i Katowicach. Ja skromnie dołączam się do tego zaproszenia. Fuzja mistrzów „ Magia perkusji ” – tak krótko i treściwie opisała jego styl Kate Bush . " Z Mino, każda muzyka swinguje ”  - to już opis wielkiego Milesa Daviesa , który zobaczywszy jego koncert w Mikell's, słynnym klubie jazzowym znajdującym się na rogu 97th Street i Columbus Avenue w Nowym Jorku podbiegł doń, złapał za ramię i powiedział „ Jesteś zajebisty. Daj mi swój numer ". " To geniusz instrumentów perkusyjnych. Przedmioty pod jego palcami żyją swoim życiem " - zachwala artystę Anna Maria Jopek . " Muzyka dosłownie uratowała mi życie. Bez muzyki prawdopodobnie nigdy bym sobie nie poradził " - to już on sam o sobie, czyli Mino Cinelu , multinstumentalista, ale przede wszystkim mistrz instrumentów perkusyjnych. Mino zaczynał muzykować bardzo wcześnie, bo w wieku 10 lat, a jego pierwszym instrumentem była... gitara. Na szczęście niedługo później wybrał inny. Pierwszą płytą, jaka nagrał na bębnach była "Moravagine" zapomnianego już dziś zespołu "Moravagine". Co ciekawe, album otwiera utwór "Funky Seven" rozpoczynający się partią... akordeonu w wykonaniu Jacquesa Ferchit a, francuskiego kompozytora i muzyka, znanego przede wszystkim z twórczości w stylu musette  – lekkiej, tanecznej muzyki akordeonowej, często kojarzonej z paryskimi kawiarenkami i balami. Dalsza kariera Mino Cinelu z dzisiejszej perspektywy przypomina gwieździsty sen, ale w istocie to efekt połączenia miłości do muzyki i twardej, konsekwentnej pracy mimo nie zawsze sprzyjających okoliczności (po latach Milo wyzna: Zostawiłem dla Paryża dom wyjeżdżając z moimi bębnami, bongosami i gitarą. Grałem na ulicach. Kradłem jedzenie. Nie zawsze spałem w łóżku. Wyrażałem całe moje jestestwo przez muzykę ) . Artysta współpracował w karierze z takimi gigantami muzyki jak Miles Davis ( " We Want Miles" , " Star People"  -1983 i " Decoy"  -1984), Sting , Weather Report, Herbie Hancock , Stevie Wonder czy Anna Maria Jopek (posłuchajcie fenomenalnego albumu "Ulotne" z jego oraz Brandforda Marsalisa udziałem). Jego twórczość łączy dziedzictwo dźwięku z nowoczesną wrażliwością, a energetyczne pełne są nieprzewidywalnych zwrotów. Mino postrzega muzykę jako coś znacznie więcej niż tylko nuty. Dąży do tego, by wyjść poza nie, rytm i akordy, szuka głębi i szczerości, która przemówi do serca i duszy słuchacza. Niech przemówi do waszych. Milo Cinelu Playlista „ Muzyka daje duszę wszechświatowi, skrzydła umysłowi, lot wyobraźni i życie wszystkiemu” pisał Platon. Jak ulał zdanie to pasuje do twórczości zespołu, jaki towarzyszyć będzie fancuskiemu arcymistrzowi, czyli wirtuozów z Motion Trio, polskiego eksportowego tria akordeonowego. Grupa bacznie zerka w stronę wielu gatunków muzycznych, bardzo chętnie grając jazz - co przecież nie jest oczywiste dla trójki akordeonistów. Jednak, co podkreśla lider i założyciel zespołu Janusz Wojtarowicz: „ Nie gramy muzyki klasycznej, nie gramy jazzu, nie gramy rocka – gramy muzykę Motion Trio.” Janusz Wojtarowicz współtworzy je obecnie z Pawłem Barankiem i Marcinem Gałażynem budując muzyczną markę o globalnej renomie i mistrzowskiej klasie. Dowód? Motion Trio wystąpiło w czterdziestu dwóch krajach świata na sześciu kontynentach. Ma na koncie czternaście albumów. Zdobyło szerokie uznanie, zbierając pochwały i nagrody zarówno krytyków muzyki jazzowej jak i klasycznej . Grali z jednym z najbardziej rozchwytywanych kompozytorów na świecie: Michaelem Nymanem . Ale to nie wszystko, bo zespół współpracował z m.in . Wojciechem Kilarem, Jerzym Maksymiukie, Janem A.P. Kaczmarkiem, Krzysztofem Pendereckim, Bobby McFerrinem, Joem Zawinulem, Leszkiem Możdżerem i Zoharem Fresco . Posłuchajcie jak czarują: Playlista Motion Trio "The Happy Sounds Session" Projekt "The Happy Sounds Session" to spotkanie improwizacji, rytmu i harmonii. To dynamiczne, niepowtarzalne widowisko, w którym jazz, world music, minimalizm i klasyczna precyzja spotykają się w jednym brzmieniu. Artyści stworzyli coś, co przekracza granice gatunków, oferując publiczności unikalną podróż muzyczną. To manifest wolności w muzyce – także wolności od gatunków, schematów i przewidywalności. Terminy koncertów Niepowtarzalna okazja, aby doświadczyć tej muzyki na żywo nadarzy się podczas trzech koncertów: 15 października, godz. 19:00 – Nowohuckie Centrum Kultury w Krakowie 18 października, godz. 19:00 – Studio S1 Polskiego Radia w Warszawie 19 października, godz. 19:00 – NOSPR w Katowicach Serdecznie zapraszamy na wszystkie trzy koncerty! BILETY

  • Jazzda Duchowa - koncertowa płyta kwintetu Wojciecha Mazolewskiego

    Gdyby Wojciecha Mazolewskiego nie było, należałoby go stworzyć. Ten facet robi dla jazzu stokroć więcej aniżeli armia znawców gatunku. Pokazuje uśmiechnięte oblicze tej muzyki, rozprasza ją kolorowo w internecie i w radio, podsuwając pod nos statystycznego Kowalskiego i przekonując, że wbrew obiegowym opiniom jest to muzyka dla wszystkich, że nie jest - jak mniema wielu - ponura czy przeintelektualizowana, a tym bardziej (fuj!) elitarna. W przerwach między swą dydaktyczną działalnością nagrywa zaś świetne płyty. Właśnie opublikował album koncertowy pt. "Live Spirit 1", który zarejestrowano podczas występu w Studiu Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego. Na koncercie wykonano cztery nowe kompozycje, ale w zdecydowanej większości czas wypełniają utwory doskonale znane z wcześniejszych studyjnych albumów m.in . "Exist", "Beautiful People", "We Love You" czy "Polka." Płytę zaś zapowiadał świetny klip nakręcony na chilijskiej pustyni Atacama na tle majestatycznie wyrastającej z ziemi 11-metrowej rzeźby przedstawiającej ludzką dłoń — Mano del Desierto  (Ręka Pustyni).  To "Air", czyli kawałek z ostatniego studyjnego albumu kwintetu pana Wojciecha pt. "Beautiful People". Co robi Wielka Dłoń z pustyni Atacama w teledysku Mazolewskiego? Na chilijskiej pustyni Atacama, gdzie ziemia jest tak sucha, że nie zna deszczu przez całe dekady, rozciąga się surowy, niemal pozaziemski pejzaż. Nazywana jednym z najbardziej jałowych miejsc na Ziemi, Atacama skrywa pośród żwiru, kamieni i palącego słońca coś niezwykłego — dzieło, które zdaje się poruszać wyobraźnię każdego, kto odważy się zejść z Panamerykańskiej Autostrady i podążyć żwirową drogą w głąb pustkowia. To tutaj, około 75 kilometrów na południe od miasta Antofagasta, majestatycznie wyrasta z ziemi 11-metrowa rzeźba przedstawiająca ludzką dłoń — Mano del Desierto  (Ręka Pustyni). Jej palce sięgają ku niebu, jakby próbowały dosięgnąć chmur, których tu prawie nigdy nie ma. Monumentalna i niepokojąca, dłoń zdaje się mówić coś ważnego: o ludzkiej obecności, samotności, nadziei albo rozpaczy. Może też stanowić doskonałe tło do świetnej muzyki. By Marcos Escalier from Antofagasta, Chile. - Flickr, CC BY-SA 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=513789 Stworzył ją w 1992 roku chilijski rzeźbiarz Mario Irarrázabal, znany ze swojej fascynacji przestrzenią i symboliką ludzkiej formy. Wykonana z żelaza i cementu, „ręka” została osadzona w pustynnym krajobrazie, ponad 1000 metrów nad poziomem morza. Nie otacza jej żadna infrastruktura turystyczna, nie prowadzą do niej żadne tablice informacyjne — tylko odwaga i ciekawość prowadzą podróżnych do tego mistycznego punktu. Dla turystów to swoisty test wytrwałości: ręka pojawia się i znika wśród pustynnych wzniesień, jak fatamorgana. Ci, którym uda się ją odnaleźć, doświadczają niemal surrealistycznego momentu spotkania ze sztuką w miejscu, które zdaje się być całkowicie obojętne wobec człowieka. Ale nie zawsze wygląd rzeźby zachwyca. Przez większość roku jej powierzchnię pokrywają napisy malowane sprayem i warstwa pyłu. Tylko dwa razy do roku jest oczyszczana i restaurowana przez wolontariuszy z organizacji La Corporación Pro Antofagasta — wtedy odzyskuje swój majestatyczny charakter. Irarrázabal nie po raz pierwszy stworzył dłoń jako symboliczny pomnik. Wcześniej, w Punta del Este w Urugwaju, umieścił rękę wynurzającą się z piasku plaży — tam widać jedynie opuszki palców. Ta nadmorska wersja szybko została ochrzczona przez lokalnych mieszkańców „Pomnikiem utopionych”, jako że zdaje się należeć do kogoś, kto zginął w morskiej otchłani. Chilijska rzeźba ma zgoła inny wydźwięk — jest bardziej dramatyczna, bardziej samotna. Mano del Desierto  to wizualny poemat osadzony w najbardziej bezlitosnym miejscu na Ziemi. Dłoń, która nie daje odpowiedzi, ale skłania do pytań. Kim jesteśmy? Co po sobie zostawiamy? I czy nawet w absolutnym pustkowiu może istnieć ślad ludzkiej obecności, który poruszy serca? Wojciech Mazolewski opisuje koncerty jako żywe laboratorium dźwięku, w którym testuje nowe pomysły i przełamuje granice kompozycji. Scena daje mu przestrzeń do eksperymentów: to tam, w bezpośredniej relacji z instrumentami i muzykami, powstają improwizacje, które najlepiej oddają wolnego ducha, jakim bez wątpienia jest ten legendarny współtwórca yassu i lider nieokiełznanego projektu Pink Freud. Koncerty to dla niego przede wszystkim dialog z publicznością. Energię słuchaczy nazywa „trzecim instrumentem” – ich reakcje, oklaski czy cisza budują napięcie, kształtują dynamikę występu i wpływają na to, jak przeprowadzi dany utwór lub jego część. Tym samym dla Mazolewskiego występ na żywo staje się kolejnym etapem procesu twórczego. Choć kompozycje rodzą się w głowie i dojrzewają w studio, to dopiero na scenie uzyskują pełnię barw i kształtów. To właśnie dzięki koncertom słuchacze poznają ostateczną formę jego muzyki i mogą z nią wejść w najgłębszą interakcję. Jest jeszcze drugi klucz to muzyki Wojciecha Mazolewskiego. Otóż praktykuje on buddyzm, o czym wielokrotnie mówił publicznie . Nic dziwnego, że duchowość buddyjska przenika więc jego twórczość – często mówi o muzyce jako formie medytacji, narzędziu do wyrażania wolności i łączenia przeciwieństw. Tytuł jednego z utworów, " Kalaczakra ", nawiązuje nawet bezposrednio do zaawansowanej, tantrycznej praktyki z kręgu buddyzmu tybetańskiego.   Buddyzm Mazolewskiego nie jest jednak ostentacyjny – raczej subtelnie obecny w jego podejściu do życia, oraz w relacji ze sztuką. Mimo to buddyzm kształtuje jednak światopogląd, staje się nierozerwalna częścią życia, a działa najlepiej, gdy jest każdego dnia sprawdzany w naturalnych sytuacjach. Nic więc dziwnego, że muzyka Wojciecha Mazolewskiego przyoblekła w ostatnich latach spirytualne oblicze. W jednym z wywiadów podkreślał, że jazz to dla niego muzyka wolności , a koncerty traktuje jako duchowe doświadczenie , które ma moc transformacji .   Słychać to wyraźnie w projektach takich jak " Spirit to All"  czy " Music for Peace" , które niosą przesłanie pokoju, harmonii i współczucia. Do tych trzech trzeba teraz dopisać " Live Spirit 1". Koncerty jazzowe to swoisty pleonazm - ale co podkreślają muzycy - spotkanie z życzliwą i wymagającą publicznością jest kompletnie innym doświadczeniem muzycznym, aniżeli granie tego samego materiału w studio. Niby nic nie różni tych wykonań, wszak to te same dźwięki ułożone w wybrany porządek, ale po pierwsze właśnie jazz pozwala na niepohamowane ucieczki improwizacyjne poszczególnych instrumentalistów, po drugie zaś towarzyszy mu ów niewidzialny element; atmosfera koncertu, energia przepływająca między muzykami, a słuchaczami. "Live Spirit 1"kwintetu  Wojciecha Mazolewskiego jest doskonałym tego dowodem. „ Jazz to dla mnie muzyka, która łączy przeciwieństwa – wolnego ducha i formalny rygor, subtelny liryzm i zmysłowe nieokiełznanie.. . ” – tako rzekł Mazolewski, zapowiadając pełną emocji, duchowości i energii muzykę z omawianej płyty. I " Live Spirit I " dokładnie taka jest. Pierwszy z utworów, tytułowy, zaprasza słuchacza w daleką mistyczną podróż dźwiękową - choć jest to raczej zaproszenie do wnętrza własnego "ja" (buddyści mawiają: umysłu) aniżeli podróż w przestrzeni. Koncert więc startuje z wolna, a kalimba wraz z wokalizami, wprowadza automatyczny element dźwiękowej egzotyki. "New Energy", drugi kawałek, to kapitalny - choć wciąż nieśpieszny - utwór koncertowy przypominający wczesnego Pharoaha Saundersa, czy uduchowioną muzykę Piotra Damasiewicza. Atmosferę buduje sekcja dęta, unosząc w przestworza słuchacza hymniastymi fragmentami, aby później otoczyć go szczelnie całunem nieokiełznanej improwizacji sekcji dętej. Następny: "Kalaczakra" rozpędza występ do prędkości autostradowych - to żwawy utwór z nagłą pauzą w połowie, po której ponownie gaz do dechy wciska ta sama sekcja dęta. Dalej jest tylko lepiej. Kiedy zwalnia "Exist" (Wojciech Mazolewski wspaniale "prowadzi" słuchacza przez ten numer popisem solowym), to po chwili przyspiesza niemal przebojowy "Sun" z genialnie melodyjnym motywem. Podczas grania "Polki" muzycy zaś przechodzą sami siebie, tworząc ponad 20 minutowe dzieło muzyki improwizowanej (na płycie 3'59"). Warto zwrócić uwagę na zakręty, przy użyciu których oblicze zmienia tak bardzo charakterystyczny utwór, jak "Beautiful People" czy nowoczesny, miejski puls, jakim bije "The Art Of Joy". Wojciech Mazolewski jest wizytówką grupy i jej odpowiedzialnym liderem. Nie przysłania jednak całości, stanowi raczej element żywej mozaiki, skupiając się w dużej mierze na tworzeniu rusztowania sekcji rytmicznej. Niemniej jego kompozycje mają chwytać słuchaczy w rytmiczne wnyki, więc nic dziwnego, że bas jest tam odpowiednio wyeksponowany. Musi być blisko pulsu. Płyta ani przez sekundę nie udaje studyjnej. Jest koncertowa do szpiku, zrealizowana tak, aby słuchacz miał wrażenie osobistego uczestnictwa w recitalu - jest tak zwłaszcza, gdy publika szaleje po kolejnych wykonaniach. Trwa ponad godzinę i dziesięć minut, a kończy go pogodna, radośnie uśmiechnięta, rytmiczna, pożegnalna i zaklaskana przez publiczność kompozycja "We Love You". My Was też Panie Wojciechu. Wprawdzie żałuję, że mnie nie było na tym koncercie, ale mam "Live Spirit I". I będę doń wracał bardzo często do czego i Państwa namawiam. Wojciech Mazolewski to niezwykle aktywny i wszechstronny muzyk, który występował w wielu formacjach, często o bardzo różnorodnym charakterze. Składy, w których występował Wojciech Mazolewski Pink Freud  – jeden z jego najbardziej znanych projektów, łączący jazz z elektroniką i punkową energią. Wojtek Mazolewski Quintet  – jego autorski zespół jazzowy, obecnie w składzie: Wojtek Mazolewski – kontrabas Marcel Baliński – fortepian Piotr Chęcki – saksofon Oscar Torok – trąbka Tymek Papior – perkusja Mazolewski González Quintet  – międzynarodowy projekt z amerykańskim trębaczem Dennisem Gonzálezem. Bassisters Orchestra  – eksperymentalna formacja łącząca jazz, elektronikę i performance. Tymański Yass Ensemble  – projekt związany z ruchem yassowym, który Mazolewski współtworzył. Baaba  – zespół łączący jazz z muzyką elektroniczną i alternatywną. Paralaksa  – mniej znany, ale ważny projekt w jego karierze. Jazzombie  – wspólny projekt z zespołem Lao Che, łączący jazz z rockiem i elektroniką. Me and That Man  – projekt Adama Nergala Darskiego, w którym Mazolewski grał na basie, łączący country, blues i rock gotycki. Oczi Cziorne  – zespół o bardziej etnicznym i alternatywnym brzmieniu. Kto pamięta ten ostatni, cudowny zespół? Wojciech Mazolewski grał w nim w 2000 roku, po reaktywacji, na gitarze basowej obok założycielek: Jowity Cieślikiewicz (fortepian), Anny Miądowicz (flet, śpiew), Mai Kisielińskiej oraz Marty Handschke (śpiew), grali Joanna Charchan (saksofon), Antoni „Ziut” Gralak (trąbka), Olo Walicki (kontrabas), Wojciech Mazolewski (gitara basowa) i Michał Gos (perkusja) Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

  • GRZECH + muzyczne gwiazdy: koncert pod patronatem JAZZDA.net

    Jeśli jazz byłby opowieścią, ten wieczór w NOSPR Katowice 27 września 2025 roku będzie jedną z najpiękniej opowiedzianych historii. Grzech Piotrowski zaprasza na wyjątkową muzyczną podróż, której alfabetem będą: piękna muzyka i emocje. Jeden koncert, jedna scena, wspaniali, wybitni artyści: Ewa Bem, Hanna Banaszak, Ruth Wilhelmine Meyer, Piotr Schmidt, Dominik Wania, Atom String Quartet i wielu innych. Jazzda z przyjemnością patronuje temu wydarzeniu. Wystąpią trzy kobiety – nie tylko głosy, lecz osobowości: Ewa Bem , która – jak mówi sam Grzech – „inspiruje mnie do zaprezentowania nowych kompozycji na oktet smyczkowy, które mogą być zapowiedzią kolejnego albumu, tym razem z orkiestrą.” Hanna Banaszak , której artystyczna obecność to „tu i teraz – życie jest zbyt ciekawe, żeby śpiewać w kółko to samo.” Ruth Wilhelmine Meyer , filar norweskiej sceny wokalnej – jej głos ma ponad sześciooktawowy zasięg, a koncert będzie kolejnym rozdziałem jej współpracy z World Orchestra. Towarzyszyć im będą: genialna Tamara Behler – śpiewająca wiolonczelistka, oraz wybitni muzycy: Atom String Quartet, Stanisław Słowiński, Dominik Wania, Piotr Schmidt, Shachar Elnatan, Jan Wierzbicki, Matheus Jardim. To prawdziwe muzyczne uniwersum. Grzech Piotrowski o EWIE BEM „Moja współpraca z Ewą Bem to historia dłuższa, mająca swój początek w produkcji jazzowo -funkowej wersji duetu „Hit The Road Jack” (2008) na album Borysa Szyca. Ewa Bem przyjęła następnie zaproszenie do współpracy z Alchemik Big Band (od 2021). Kolejnym etapem była re-produkcja koncertowa fantastycznego albumu z lat 80-tych „Ewa Bem Loves The Beatles” (2022), z tym projektem koncertujemy obecnie jako Ewa Bem & Grzech Piotrowski Band. Koncert w NOSPR to okazja do stworzenia czegoś nowego, specjalnie dla Ewy. Kameralność sali i jej niezwykle brzmienie inspiruje mnie do zaprezentowania nowych kompozycji na oktet smyczkowy, które mogą być zapowiedzią kolejnego albumu, tym razem z orkiestrą.” Grzech Piotrowski o Hannie Banaszak Poznaliśmy się około 20 lat temu w studio Osieckiej, grałem wówczas jako sideman. W roku 2022 zaprosiłem Hannę na Old Jazz Meeting, gdzie oczarowała publiczność. Rok później jej występ uświetnił mój autorski festiwal „Wschód Piękna.” Od tego czasu rozmawiamy, przypominam o sobie delikatnie, acz konsekwentnie. Ten mój upór zaowocuje gościnnym udziałem Hanny w koncercie na katowickiej scenie. Hanna jest tu i teraz, koncentruje swoją uwagę artystyczną na chwili obecnej, odcina się od repertuaru z przeszłości. Życie jest zbyt ciekawe, żeby śpiewać w kółko to samo mawia. Nowe aranżacje na oktet smyczkowy ubarwią wspólny występ. Grzech Piotrowski o RUTH WILHELMINE MEYER To zjawiskowa wokalistka, jeden z filarów norweskiej sceny wokalnej. Posługuje się wielogłosową ekspresję wokalną.W jej śpiewie wybrzmiewają wpływy dźwęków etnicznych, norweskiej muzyki ludowej, klasycznej tradycji wokalnej
oraz rozszerzone techniki głosowe zaczerpniętych z tradycji awangardowej, Meyer rozwinęła niewerbalną ekspresję wokalną w zakresie ponad 6 oktaw! Poprzez stosowane wieloekspresyjne dźwięki wokalne tworzy pejzaże pomiędzy tym, co realistyczne/nierealne i tym, co oczekiwane/niespodziewane, pozwalając, tym samym by dźwięk się stał autorem opowieści. Od 2009 roku współpracuje z World Orchestrą Grzecha Piotrowskiego jako główna solistka. Eksperymentuje z głosem, naśladuje dźwięki ptaków i przyrody. Łączy tradycję norweskie z joik i mongolskim śpiewem gardłowym A wszystko to pod przewodnictwem Grzecha Piotrowskiego – saksofonisty, kompozytora i producenta, który od ponad 30 lat przełamuje muzyczne granice, balansując między jazzem, muzyką filmową, klasyką, etno i improwizacją. Jest twórcą legendarnego projektu World Orchestra , trzykrotnie nominowanym do Fryderyków, laureatem Grand Prix wielu prestiżowych festiwali. Jego brzmienie saksofonu to nie tylko dźwięk – to emocja, przestrzeń i filozofia tworzenia. GRZECH+ to hołd dla wieloletnich artystycznych współprac, osobistych spotkań i najpiękniejszych „muzycznych pereł”, które ukształtowały jego artystyczne DNA. NOSPR Katowice    📅 27 września 2025 KUP BILETY (LINKI) Grzech Piotrowski: Wizjoner World Orchestry www.grzech.org www.worldorchestra.com Grzech Piotrowski  to wybitny polski saksofonista, kompozytor, producent muzyczny i twórca jedynego w swoim rodzaju projektu World Orchestra , która "wymyka się z ram i standardów". Jego muzyczna podróż to nieustanne poszukiwanie korzeni muzyki , prastarej improwizacji oraz łączenia różnorodnych kultur i brzmień. Początki i Marzenie: Idea powołania World Orchestry narodziła się w głowie Grzecha Piotrowskiego już w czasach licealnych, w 1989 roku . Było to odważne marzenie o zebraniu na jednej scenie "wirtuozów, alchemików dźwięku", reprezentujących różne kultury i grających na rzadkich instrumentach. Wyobrażał sobie ponadreligijną, wielokulturową orkiestrę, improwizującą wspólnie i tworzącą nową muzykę, łączącą ich korzenie z dziedzictwem przekazywanym z pokolenia na pokolenie. W tamtych czasach, w Polsce "praktycznie odciętej artystycznie od świata", było to marzenie wydawałoby się nieosiągalne. Droga do Realizacji (18 lat przygotowań): Urzeczywistnienie tego wizjonerskiego projektu zajęło Grzechowi Piotrowskiemu 18 lat tytanicznej pracy i muzycznych poszukiwań . W tym czasie koncertował na całym świecie, spotykał wybitnych artystów z odległych krajów, wzbogacał swoją wiedzę, zbierał kontakty i rozwijał umiejętności. Przegrzebał "wszystkie style jazzu", zgrywał koncerty i symfonie klasyków, zagłębiał się w światowe etno, elektronikę i nowe brzmienia. Założył również szereg własnych zespołów, takich jak Alchemik, Oxen, Emotronica, Archipelago, Dekonstrukcja Jazzu i Freedom Nation, które pomogły mu znaleźć własną ścieżkę muzyczną. Pracował jako producent muzyczny  (dla TVP2, TVN, CD dla EMI, SONY, UNIVERSAL, Polskiego Radia) i wydawca  (Alchemic Records), a także uczestniczył w ponad stu projektach artystycznych i komercyjnych jako sideman . Ostatecznie, w 2009 roku, rzucił wszystko, aby urzeczywistnić swoje marzenie, a World Orchestra stała się jego "sposobem na życie", wypełniając całą jego artystyczną przestrzeń. Narodziny World Orchestry: Bezpośrednim impulsem do powołania World Orchestry były obchody 600-lecia Bitwy pod Grunwaldem w 2010 roku  oraz koncert zagrany w Katedrze Olsztyńskiej. Wszystkie zebrane przez lata kontakty okazały się bezcenne. Latem 2010 roku, po sześciu miesiącach intensywnych prac nad muzyką, logistyką i koncertami, odbyła się pierwsza trasa koncertowa w Polsce i Rosji . Filozofia i Unikalność World Orchestry: World Orchestra Grzecha Piotrowskiego jest opisywana przez krytyków i słuchaczy jako "język duszy, który podświadomie wszyscy znamy, którego piękno jest w stanie poruszyć każdego, niezależnie od wieku, wyznawanej religii, kontynentu czy majętności". To projekt, który jest "muzyczną podróżą, pełną przestrzeni, subtelnych emocji i magii" , konsekwentną współpracą bogatych osobowości i pulsujących temperamentów, dialogiem między tradycją a nowoczesnością . WO to zderzenie korzeni muzyki świata z orkiestrą symfoniczną, jazzem, folklorem i muzyką filmową. Orkiestra wykorzystuje unikalne, często zapomniane instrumenty , takie jak ormiański duduk, bułgarski kaval, mołdawskie tsymbaly, baszkirski kurai, lira, harfa, fińskie kantele, cytra, tunezyjski oud czy udu. W orkiestrze pojawiają się również dawne techniki wokalne  z Bułgarii (śpiew otwarty), Laponii (joik), Tuwy, Mongolii, Japonii czy Norwegii (gardłowy śpiew), wykonywane przez artystów takich jak Ruth Wilhelmine Meyer, Bulgarian Voices Angelite, Sainkho Namtchylak czy Sinikka Langeland. Dodatkową ciekawostką są instrumenty norweskiego perkusisty Terje Isungseta , znany z gry na instrumentach z lodu, który w World Orchestrze używa ręcznie robionych instrumentów z drewna i kamieni. Nawet saksofon, na którym gra Grzech Piotrowski, jest rzadko spotykanym, "skręconym" sopranem z 1918 roku . Niezaprzeczalnym atutem projektu jest "wirtuozeria artystów i radość z grania muzyki" . Etapy Rozwoju World Orchestry: Pierwszy - Podróż (2009-2011):  Faza rekrutacji artystów, kulturalna wymiana, mniejsze koncerty i nagranie pierwszego albumu WO  w Studio PR w Olsztynie (wydawca Agora 2011). Drugi - Symfonicznie (2011-2015):  Rozbudowa orkiestry do formatu symfonicznego, spektakularne koncerty (np. dla 5000 osób na "Cracow Jazz Night" czy w Lublanie z okazji polskiej prezydencji UE). Nagrano również album CD/DVD "Live in Gdańsk"  podczas Solidarity Of Arts 2011 (Universal 2012), gdzie projekt zgromadził na jednej scenie 80 artystów z różnych krajów. Trzeci - World Orchestra Festivals / Exchange (od 2015):  Powołanie własnych festiwali ( m.in . "Wschód Piękna" na Warmii i Mazurach, WO Festival na Cabo Verde, WO Camp w Toskanii, WO Festival w Baszkirii), co zaowocowało międzykontynentalną wymianą kulturalną. Czwarty - Symfonie (od 2016):  Repertuar większych koncertów wypełniają autorskie Symfonie Grzecha Piotrowskiego . Odbyła się premiera I Symfonii "Lech Czech i Rus"  (9 lipca 2016 w NOSPR Katowice) oraz II Symfonii "Stu"  (3 marca 2018 w Operze Narodowej w Warszawie, z udziałem połączonych orkiestr i solistów z czterech kontynentów). Piąty - Kluby i Ekspedycje (od 2018):  Utworzenie pierwszego World Orchestra House na Cabo Verde (2018) oraz "SIX SEASONS - World Orchestra House"  w Warszawie (2019), łączącego restaurację i klub muzyczny. Grzech Piotrowski, ze swoim unikalnym podejściem do muzyki, kontynuuje podróż, która nieustannie łączy kultury i pokolenia, udowadniając, że muzyka jest "jedynym uniwersalnym językiem na planecie". KUP BILETY NA KONCERT NOSPR Katowice    📅 27 września 2025 linki:

  • PAX - Tingvall Trio

    "PAX", czyli "Pokój" - taki przewrotny jak na dzisiejsze czasy (Ukraina, Palestyna) tytuł nosi świeżutki, dziesiąty album Tingvall Trio, jednej z tych jazzowych grup, które chcą docierać do szerokiej publiczności. To międzynarodowe trio jazzowe założone w 2003 roku w Hamburgu przez szwedzkiego pianistę i kompozytora Martina Tingvalla, kubańskiego basistę Omara Rodrigueza Calvo oraz niemieckiego perkusistę Jürgena Spiegela. Zespół zasłynął melodyjnym, otwartym brzmieniem, które łączy jazz z elementami klasyki i muzyki folkowej. Obok GoGo Penguin jest chyba najjaśniejszym spadkobiercą szwedzkich geniuszy z E.S.T. Polityczna wymowa tytułu jest nieprzypadkowa. PAX odzwierciedla jasne oświadczenie pianisty i kompozytora Martina Tingvalla: wezwanie do pokoju w burzliwych czasach. Jak sam to ujął: "PAX ma pobudzić do spokojnej refleksji i stać się jasnym przesłaniem dla pokoju". Album wydany 1 sierpnia 2025 roku przez SKIP Records został nagrany w renomowanym włoskim studiu ARTE SUONO i jak zawsze niesie mieszankę surowej energii i delikatnych emocji - od wzruszających ballad, takich jak "A Promise", po dynamiczne hymny, takie jak "Cruisin'". Oto klip z tytułowy utworem, zapowiadający płytę. Wsłuchajcie się PAX i Jazz z Wami! Bardzo się cieszę jeśli się podobało. Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!

bottom of page