Rafał Jackiewicz Quartet – Sea Poetry: neptun, wino, gorączka i sól
- ROBERT KOZUBAL

- 8 godzin temu
- 4 minut(y) czytania
Wszystko zaczęło się od gorączki. Tej nocy, gdy temperatura ciała postanowiła rzucić wyzwanie rozsądkowi, a rzeczywistość zaczęła pękać na krawędziach, przyszedł sen. Nagły, wyraźny, niemal namacalny.

Znalazłem się na pięknej plaży, prawdopodobnie na jednej z tych małych, zapomnianych wysepek Morza Egejskiego. Było lato, słońce stało wysoko, a powietrze drżało od gorąca i zapachu soli. Na piasku stał okrągły stolik, przykryty białą, zwiewną tkaniną i przezroczystym obrusem, na którym spoczywała kamienna karafka – pachnąca ciężkim, greckim winem. Przy stole siedział on: brodaty gość, którego powierzchowność budziła respekt, wręcz grozę, jednocześnie jednak jego lekki uśmiech i zapraszający gest dłoni uspokajały.
Obok stołu, wbity w piasek, lśnił trójząb. Nie było wątpliwości – piłem wino z Neptunem.

Władca mórz, posługując się nienaganną, nowoczesną polszczyzną, wyznał, że musiał włamać się do mojego snu, bo nie może już patrzeć na to, co kultura masowa zrobiła z jego kolegą po fachu – Mikołajem. Ruchem dłoni, niczym na gigantycznym ekranie kinowym, wywołał przed moimi oczami rozedrgane widma zatłoczonych galerii handlowych, które na chwilę przesłoniły błękit nieba. Mówił o nadaktywnym krasnalu napędzającym zakupoholizm, podczas gdy prawdziwy Mikołaj był niezłym łobuzem.
Bóstwo sięgnęło pod stół po „Słownik mitów i tradycji kultury” Kopalińskiego i z ironicznym uśmiechem przeczytało legendę o spoliczkowaniu Ariusza na Soborze Nicejskim w 325 roku.
Neptun przyznał, że dopóki dawny obyczaj obdarowywania rodził w dzieciach dobre nawyki i budował więź z niewidzialnym, siedział cicho w swoich głębinach. Jednak teraz, gdy wszystko przerodziło się w szaleńczy pęd ku pustce duchowej i logistykę niedosytu, świat potrzebuje przeciwwagi. Potrzebuje zatrzymania. I wtedy podał mi płytę: Rafał Jackiewicz Kwartet – Sea Poetry.
Kiedy ocknąłem się z gorączki, muzyka z mojego snu wciąż brzmiała mi w uszach. To nie był tylko omam, ale spotkanie z artystą, w którego grze słychać unikalne zetknięcie dwóch światów. Rafał Jackiewicz pochodzi z Niemenczyna na Litwie – urokliwego miasteczka nad Wilią, zaledwie 20 km od Wilna, będącego jednym z najważniejszych bastionów polskiej kultury w tym regionie. Można przypuszczać, że kształtując swoją wrażliwość, nieuchronnie nasiąkał estetyką litewskiej szkoły saksofonowej, której filarem jest choćby Petras Vyšniauskas. Szczególne znaczenie może mieć tu postać Jana Maksimowicza – najwybitniejszego polskiego saksofonisty na Litwie, który dla młodego muzyka z Niemenczyna mógł stanowić naturalny punkt odniesienia w łączeniu duchowości z jazzową formą. Prawdopodobnie to z tego środowiska Jackiewicz wyniósł charakterystyczną dla wileńskiej sceny wolność emocjonalną i odwagę w operowaniu liryczną plamą dźwięku.

Z tym bagażem intucji trafił później do klasy dr. hab. Macieja Sikały w bydgoskiej Akademii Muzycznej. To właśnie tam duch Wileńszczyzny spotkał polski perfekcjonizm. Sikała, wzór skromności i jeden z najwybitniejszych saksofonistów świata, zaszczepił w uczniu szacunek do każdego dźwięku i unikanie zbędnego efekciarstwa. W Sea Poetry wyraźnie słychać tę rękę mistrza – saksofon altowy Jackiewicza nie krzyczy, lecz śpiewa. Technika, za którą artysta zbierał laury od Moskwy po Padwę, staje się tu tylko narzędziem do budowania morskiej przestrzeni.
Sam autor definiuje ten projekt jako próbę uchwycenia chwili i oddania przestrzeni emocjonalnej. Według Jackiewicza muzyka na tej płycie ma stać się jak oddech morza – powolny, głęboki i pełen spokoju. I rzeczywiście, w dobie przedświątecznego zgiełku ta płyta działa jak kojący kompres. Słychać tu specyficzny rodzaj perfekcjonizmu, który nie boi się ciszy, oraz międzynarodowe zgranie całego kwartetu, w którym fortepian i sekcja rytmiczna współoddychają z saksofonem altowym lidera.
Co ciekawe, odnoszę wrażenie, że lider skomponował materiał jeszcze bardziej analogowy, akustyczny i surowy, sięgając po skromniejsze instrumentarium niż na debiucie „Sometimes” z 2021 roku. Tam, obok klimatycznych kompozycji, znalazła się prawdziwa petarda pod postacią utworu „Odmęt” (który gorąco polecam tym, którzy go jeszcze nie znają). Na najnowszej płycie króluje natomiast europejski jazz szerokiego nurtu. Prościej mówiąc, na tym albumie Jackiewicz świadomie podnosi sobie poprzeczkę: skromniejszymi środkami buduje szersze harmonie, a jednocześnie jeszcze bardziej przykuwa uwagę środkami, dla których w tym hałaśliwym świecie zazwyczaj nie ma miejsca.
I w tym jest właśnie pies pogrzebany, albowiem nie sądziłem, aby mainstreamowy jazz mógł mnie jeszcze czymś zaskoczyć – aż do odsłuchu tej właśnie płyty. Dowodzi to trzech rzeczy: po pierwsze, album kwartetu Jackiewicza subiektywnie trafił w mój gust; po drugie, mainstreamowy jazz nigdy nie przestanie nas zaskakiwać; i po trzecie – Jackiewicz doskonale wie, jak poruszyć struny wrażliwości w słuchaczu. Jego harmonie płyną pełne dumnego spokoju, niczym okręt „Victoria”, który wrócił do Hiszpanii 6 września 1522 roku dowodzony przez Juana Sebastiána Elcano.

To spokój ocalałych, którzy po trzech latach zmagań z nieznanym, zostawiwszy za rufą sztormy dwóch oceanów i śmierć towarzyszy, wchodzą do portu nie z okrzykiem triumfu, lecz w uroczystym, niemal nabożnym milczeniu. Taka właśnie jest ta płyta – niesie w sobie ciężar doświadczenia, który nie musi już niczego udowadniać, a jedynie pozwala wybrzmieć prawdzie o przebytej drodze.
To dzieło jest antytezą współczesnego hałasu i komercyjnego łobuzerstwa. Jeśli czujecie się przytłoczeni grudniowym szałem i pędzicie w stronę duchowej próżni, o której wspomniał mój senny rozmówca, ta muzyka staje się wezwaniem do opamiętania. Sea Poetry po prostu jest – piękna i autentyczna, podparta autorytetem mistrza Sikały i talentem zrodzonym nad brzegami Wilii. Neptun wiedział, co robi, kładąc przede mną tę płytę. To najlepsze lekarstwo na przedświąteczną gorączkę i jedyny sposób, by nie dać się spoliczkować wszechobecnej pustce. Brawo.
Jeśli ta podróż w głąb morskiej poezji Rafała Jackiewicza stała się dla Was chwilą oddechu w codziennym zgiełku, zapraszam do wsparcia Jazzdy. Każda „kawa” postawiona na buycoffee.to/jazzda to dla nas jak łyk dobrego wina na egejskiej plaży – pozwala nam dalej płynąć pod prąd komercyjnej pustki i dzielić się z Wami muzyką, która ma znaczenie.





Komentarze