Czym w końcu jest kłamstwo? Prawdą w masce! George Byron
Będzie o muzyce, słowo. Ale zacznę od początku.
Inge. Jak dobrze, że czytasz ten list, więc jednak nie odchodzę bez słowa. Uciekam Inge, pryskam stąd razem z Matrem, Ivanką i Pyzatym, przez Berlin, do naszych, do normalności, do wolności. Wiem, że skreślam nasze plany, nasz ślub, bo twoi rodzice teraz mnie znienawidzą, skreślam nasze wspólne życie, moje studia, kasuję wszystko, ale Inge, ja tego zasranego kraju tak bardzo nienawidzę! Twoi zaślepieni komunizmem rodzice nigdy mojej ucieczki nie zrozumieją i nigdy mi nie wybaczą, a ja chcę normalnie żyć, oddychać, nie bać się każdego zdania, przestać gryźć się w język, bo szpicle usłyszą. Przepraszam Inge, zbyt długo dla ciebie udawałem kogoś, kim nie jestem. Teraz kiedy wszyscy gnają na zachód ja też tam spływam. Żegnaj. Wybacz mi. Borys.
Ta opowieść zaczyna się 30 lat później, w sklepie z używaną odzieżą na Rzgowskiej w Łodzi, w którym kupiłem niespotykaną, oliwkową kurtkę wojskową.
Krój munduru - dziwny, nieznany, nie widziałem takiego wcześniej. Zachwycił mnie socrealistyczną naszywką na rękawie: była tam dłoń trzymająca dumnie czerwony sztandar.
Czerwony sztandar to dla mnie symbol wiary w człowieka, stempel solidarności międzyludzkiej. Demoludy zdeptały tę symbolikę, skompromitowały ją do dna, lecz dla mnie wciąż ona wiele znaczy i nie zamierzam się z tego tłumaczyć.
W internecie sprawdziłem znaczek z rękawa. Okazało się, że była to bluza wschodnioniemiecka, element munduru oficjalnej NRD-owskiej partyjnej bojówki paramilitarnej o nazwie Kampfgruppen der Arbeiterklasse, czyli Bojówki Klasy Robotniczej, tamtejszego ORMO, ale - jak to u Niemców - doskonale zorganizowanego, umundurowanego, uzbrojonego, od czasu do czasu skoszarowanego, no i co tu dużo mówić zaślepionego ideologicznie. Wstępując do KfA kandydat ślubował dobrowolnie: Jako bojownik klasy robotniczej jestem gotowy wypełnić instrukcje partii, chronić w każdej chwili Niemiecką Republikę Demokratyczną i jej socjalistyczne osiągnięcia z bronią w ręku i ryzykować dla nich życie. Nie miałem pojęcia o istnieniu Kampfgruppen der Arbeiterklasse. Z czasem wiele się o tej armii dowiedziałem: że liczyła blisko 200 tysięcy, że jej żołnierze budowali mur berliński, trzymali za twarz zbuntowanych rodaków, że pomagali w ujarzmianiu węgierskiego zrywu z 1956 roku., w końcu, że komunistyczny reżim powołał tę organizację do życia po 1953 roku, gdy niemieccy robotnicy okazali słuszny gniew wobec stalinizmu w DDR.
Ale wcale nie to było najciekawsze. Otóż w mojej kurtce znalazłem byle jak wszytą kieszeń, kawałek zaszytego materiał, który się w niej uchował przez 30 lat. A w nim cytowany wyżej w całości nienaruszony, pożółkły lekko list Borysa do Inge, czyli Ingeborg.
Ależ to było uczucie! Moje serce waliło jak dzwon pokoju odlany z broni KfA (jest taki w Dressau), oczy biegały bezradnie po niemieckich słowach, wszak nie znałem języka. Kiedy odszyfrowałem znaczenie i sens literek i zdań czułem się, jak właściciel skarbu, jakbym dostał wiadomość od innej cywilizacji, informację z przeszłości.
Bardzo często myślałem potem o Borysie i Ingeborg, o ich niespełnionej miłości. jakby powiedział Emil Cioran “zmiażdżonej historią”. Namiętnie tworzyłem w wyobraźni narracje i opowieści. Ich historia stała się moją obsesją, więc w końcu zacząłem szukać Borysa. Wykorzystałem wszystko: internet, znajomych w Niemczech, instytucje, gazety, blogi - sięgnąłem po co się tylko dało. Jednak po trzech latach nie zbliżyłem się nawet o krok do celu. I wtedy pomógł mi jazz. Jak? Jak zwykle ;)
Napisałem krótko o płycie, którą podsunął mi z youtuba kumpel Kacper. Tekst wrzuciłem w internet, Oto on:
Markus Holkko ma zaledwie trzystu słuchaczy na Spotify, a moim zdaniem powinien mieć ich sto tysięcy. Spojrzałem okiem jego wszechświata i wysłuchawszy płyty sygnowanej jego imieniem i nazwiskiem pt. “Eye of the universe” zadałem sobie pytanie, jakie zapewne zadaje sobie każdy, kto raz zetknął się z jego muzyką: kim do cholery jest Markus Holkko?
Jest to tymczasem młody, zdolny, doskonały fiński saksofonista. A jego płyta “Eye of the Universe” nagrana została wespół z Juuso Rintą na kontrabasie, Samuli Rautianenem na elektronicznym pianinie i syntezatorach analogowych, Teemu Mustonenem na perkusji i instrumentach perkusyjnych oraz Teemu Åkerbloma (nie wiem do cholery czy to się odmienia), który zagrał na gitarze i sitarze.
Ech. Jest to płyta-zelig. Wiecie kim był tytułowy Zelig w filmie Woody Allena? Otóż gość miał kameleoniczną osobowość - był maxi oportunistą, upodabniał się do każdego rozmówcy. Gdy gadał z profesorem historii rzucał datami i cytatami, a rozmawiając z hydraulikiem klął jak hydraulik i narzekał na robotę oraz przeciekające krany. Zmieniał się w mgnieniu oka. Co ma do tego Holkko?
No właśnie. Płyty Holkko słucha się świetnie w każdych okolicznościach: w aucie, nad rzeką, w pracy, przez głośniki i słuchawki, przy romantycznej kolacji oraz na zumbie. Wiecie, jak jest z płytami: pasują tu, a nie pasują tam. Wieczorem, przed snem muza wchodzi, a już podczas jazdy samochodem, ta sama muza odrzuca i zadajesz sobie pytanie: dlaczego ja to chwaliłem przed kolegami, wyjdę na debila!
POLECANE UTWORY Z PŁYTY klikasz - słuchasz :)
Z płytą Markusa Holkko macie luz, ponieważ fińskiemu muzykowi i jego towarzyszom udało się przekroczyć tę granicę - Markus użył w tym celu dość prostej, rzekłbym instynktownej, wpisanej w dźwiękowy obraz całości, siłowej gry, wykorzystującej krótkie zagrywki melodyczne, otoczone klubowym i spiritualistycznym tłem. I to działa jak piorun!
Przez cały czas jego saksofon jest bezapelacyjnie najważniejszy w zespole, słuchacz nie ma wątpliwości, kto tu jest liderem i kto wypłaca gaże reszcie kapeli, tak jak na albumach z lat 60-tych - o dziwo jednak nie znajdziesz wciskanej w uszy ściany dźwięków czy szalonych solówek - mamy raczej do czynienia z upartym, żmudnym szukaniem harmonii z resztą zespołu, harmonii czerpiącej chętnie z brzmień lat 60. czy 70. Całość brzmi naprawdę świetnie i zgodnie z założeniem troszkę trąci klimatami hipisowskimi. Może i jest to gruba przesada, ale myślę, że gdyby Coltrane urodził się kilkadziesiąt lat później nagrałby dokładnie taką płytę, zanim by pogrążył się w odmętach nieposkromionego, nieograniczonego, fantastycznego free.
Markus Holkko “Eye of the Universe”. Szczerze polecam
Dwa dni potem pod wpisem na facebooku pojawiła się wypowiedź po niemiecku: ooooo, widzę, że oprócz mnie, ktoś jeszcze zna Markusa Holkko. Rzeczywiście piękna płyta. Kupiłem ją na wakacjach w Finlandii i bardzo często słucham. Pozdrawiam.
Pisał to niejaki Borys Erfunden.
Przyjrzałem się fejsbukowej fotografii na ekranie laptopa. Z twarzy niepodobny do nikogo, łysiejący, niemłody już gość bez znaków szczególnych. Okrągłe oblicze spokojnego, zrównoważonego człowieka, ale w tym (również moim) wieku raczej większość wygląda na poczciwców. Natychmiast pomyślałem obsesyjnie: może to "mój" Borys?
Zagaiłem : fajne imię Borys, znałem kiedyś parę Borysa i jego dziewczynę Ingeborg.
Odpisał po kilku dniach lakonicznie: to bardzo popularne imiona w Niemczech.
Postanowiłem więc docisnąć sprawę i odpowiedziałem: znałem też Matrego, Pyzatego i Ivankę.
Cisza. Minął ponad miesiąc. Zapomniałem więc o tej, widać przypadkowej, wymianie zdań z przygodnym zapewne Borysem Niemcem, fanem fińskiego jazzu. Moje prywatne, pełne niepowodzeń śledztwo w sprawie Borysa i Ingeborg trwało ponad trzy lata, nic dziwnego, że straciłem wszelką nadzieję na ich odnalezienie. Po prostu uznałem wtedy, że sprawdziłem jeszcze jeden fałszywy trop. Znów w mojej głowie rodziły się więc pytania bez odpowiedzi: Dlaczego list był wszyty w kurtkę KfA? Jak Borys uciekł z Niemiec? Czy przed, czy też w trakcie obalania muru berlińskiego, o czym świadczyłoby jedno z ostatnich zdań listu o tym, że wszyscy uciekają na Zachód? Czy Inge na niego czekała, skoro nie czytała listu, a jeśli tak to jak długo? Czy jednak zaczęła go szukać, a może się z czasem miłość wygrała, i po zjednoczeniu Niemiec, para się odnalazła? Czy wobec tego przetrwali próbę czasu, czy może już są po rozwodzie? Jak wyglądały ich losy?
Bezgłośnie mnożyłem te pytania w myślach, pęczniały jak na drożdżach. Myślałem nawet o napisaniu książki w oparciu o nie, ponieważ była to niesamowita historia.
I tak omal przegapiłbym, że po moim zagajeniu o Matrego, Pyzatego i Ivankę przyszła w prywatnej wiadomości napisana tym razem po polsku przez Borysa Erfundena odpowiedź: kim ty do cholery jesteś i czego chcesz?
Trafiłem.
Comments