1989. Kto pamięta ten rok oraz sąsiadujące z nim lata jest zaiste szczęściarzem. Był to czas wielkich masowych nadziei wywołujących rewolucyjne ale bezkrwawe przemiany. Przez wschodnią i środkową Europę przetoczył się gromki głos sprzeciwu całych społeczeństw, który tym razem nie skończył się - jak niemal wszystkie inne rewolucje ludowe - krwawą łaźnią, hekatombą, po której zostają niezliczone pomniki ofiar. Był to czas podniosły i wyjątkowy: czas radości i solidarności, tej pisanej przez duże i małe S. Taki rok, jak 1989, nie powtórzył się do dziś.
Nie chcesz znać historii :-( ? Od razu recenzja? KLIKNIJ
Wschodnioniemiec Borys Erfunden wraz z pchaną falą pokojowych zmian trójką przyjaciół przekroczył granicę wschodnich i zachodnich Niemiec w Berlinie zimnego ale słonecznego piątku 10 listopada 1989 na Moście Glienicke, tym samym, który przynajmniej trzykrotnie służył wywiadom USA i sowieckiemu do wymiany szpiegów. Tamtego dnia kolorowy korowód posuwał się jednak tylko w jedną stronę: na Zachód. Wokół zapanowało prawdziwe święto. Niemcy zebrani na moście klaskali, grały spontaniczne orkiestry, obcy ludzie wpadali sobie w objęcia, bogaci, dobrze ubrani Wessi dosłownie wciskali w kieszeń Ossim forsę, banki dawały 100 marek zachodnich (jeśli komuś chciało się stać w długiej kolejce, a oni mieli mnóstwo czasu), sklepy zaś sprzedawały wszystko za bezcen, jeśli tylko byłeś ze wschodnich landów. Większość ludzi wracała, ale nie Borys. On nie planował powrotu i tak jak zdecydował, tak zrobił, a wraz nim Pyzaty i Ivanka. Po prostu rozpłynęli się w Niemczech Zachodnich, które wkrótce, po zjednoczeniu były po prostu Niemcami, jak przed 1945.
W tym czasie, jego pozostawiona bez żadnej informacji dziewczyna, Ingeborg wpatrywała się udręczona w doniesienia telewizyjne z Berlina, usychała z tęsknoty, dopóki nie dowiedziała się od jego rodziców, że Borys jest gdzieś na Zachodzie, ale nie wiedzą dokładnie gdzie i też strasznie się martwią, bo nie wiadomo “co to dalej będzie się działo”. Rodzice Ingeborg, lokalni komunistyczni kacykowie podsycali lęki, reagowali na przemiany źle, a ojciec-komunista po prostu bał się ludzkiej zemsty, więc teraz pił mnóstwo alkoholu i pomstował na obecne, zbyt miękkie jego zdaniem władze NRD. - Powinno się do nich strzelać, a nie polewać wodą - bełkotał w fotelu naprzeciwko telewizora, obserwując tłumy szturmujące dzień w dzień Mur Berliński i bezradnie próbujących ich zatrzymać pograniczników wschodnich przy pomocy armatek wodnych.
Skąd to wiem? Z opowieści samego Borysa. Spotkałem się z nim po wymianie zdań przez internet, w Hotelu Kaiserhof w Fürstenwalde, brandenburskiej miejscowości, do której przyjechałem obejrzeć wystawę na temat Maxa Bahra, przedwojennego przemysłowca i filantropa z Landsbergu - Gorzowa Wielkopolskiego. Między nami leżał na stole stary, żółty list, który Borys zaszył w kurtce Kampfgruppen der Arbeiterklasse, czyli Bojówki Klasy Robotniczej. Tę kurtkę, 30 lat później, kupiłem wraz z nienaruszonym listem w lumpeksie . Oto przede mną siedział jego nadawca, a ja liczyłem na to, że w końcu poznam jego tajemnicę: dlaczego Ingeborg go nie odpruła, nie odczytała?
To jest piękny hotel, więc puściłem w pokoju wysmakowaną płytę Adama Forkelida “Turning Point”, czyli “Punkt zwrotny”, bo miałem nadzieję, że stoję u progu prawdziwego zwrotu w moim trzyletnim śledztwie, że poznam tę historię w całości. Uznałem, że ten ufryzowany, wymyślny, intelektualny europejski jazz znakomicie wpisze się w tę podniosłą okazję. Wszak czekałem na ten moment 3 lata.
Adam Forkelid to Szwed, czołowa postać w tamtejszym jazzie, pianista i kompozytor, ale także zapalony perkusista, członek wielu doskonałych szwedzkich składów, mieszający w gatunkach, najchętniej jednakże czerpiący z jazzu.
Trudno mi uwierzyć, że “Turning point” nagrano w trakcie jednego dnia, po zaledwie kilku próbach. Zespół brzmi tak, jakby materiał z płyty był ograny wielokrotnie, niemal na pamięć, jak hymn państwowy albo “Biały Miś dla dziewczyny, aaaa”. To jest takie “granie z suwmiarką”, gdzie każdy dźwięk ma uzasadnienie i przypis, gdzie nikt sobie nie przeszkadza, a wyobrażam sobie wręcz, jak uprzejmym skinieniem głowy muzycy zapraszają się do poszczególnych partii czy solówek. Muzyczny Wersal.
POLECANE UTWORY
Z PŁYTY (klikasz - odtwarzasz)
Pierwszy, tytułowy utwór i bum, bum, bum! od razu grupa przystępuje do muzycznej kanonady, aby rozwinąć sztandary i z miejsca przekonać słuchacza, że jej członkowie są wyśmienitymi profesjonalistami. Jest więc szybko, jest głośno, jest milion zmian rytmu i tempa, Forkelid jakby mógł, zagrałby na trzech fortepianach jednocześnie, a gitarzysta Carl Mörner Ringström ściga się ze swoją lewą ręką. Nic dziwnego, że kiedy wybrzmiewa ostatnia nutka “Turning Piont” oczekujemy, że za chwilę będzie jeszcze głośniej i szybciej, a wówczas kompozytor - Forkelid - pokazuje nam figę i odsłania liryczną duszę. Odtąd, do ostatniego, ósmego utworu, tempo zwalnia, atmosfera płyty staje się bardzo miła, przytulna, ciepła oraz a dźwięk instrumentów staje się przejrzysty jak obraz w kosmosie, słychać wyraźnie każdy jeden dźwięk, czuć wręcz ich kanty (trochę popłynałem, ale tak to, dotykalnie słyszę), bo dla każdego instrumentu przeznaczono odpowiedni kawałek muzycznej przestrzeni, a każdy z muzyków ma jasno określone zadanie do wykonania.
Zaaranżowane, zagrane i zrealizowane jest to wyjątkowo dobrze. Partie solowe fortepianu i gitary są wyeksponowane najsilniej, w dużej mierze improwizowane (w końcu to jazz). Sekcja - jak to w europejskim nurcie - jest raczej wycofana, podąża raczej “za”, a nie “przed” zespołem, swingująco trzymając rytm, chociaż Daniel Fredriksson, perkusista, doskonale wykorzystuje zestaw talerzy i akcentuje nimi wybitnie niewiązaną mowę instrumentów.
Generalnie, gdy słuchałem tego składu pierwszy raz byłem pewien, że perfekcyjna równowaga muzyków i wysublimowane brzmienie bez jednej plamki doprowadzi mnie w trzecim utworze do skrajnego ataku ziewania z nudów, a tymczasem co rusz zwiększałem głośność zestawu odsłuchowego, coraz bardziej podobało mi się to co robi kwartet Adama Forkelida na płycie “Turning Point”. Zatem nie czekajcie i Sprawdźcie to koniecznie. Dajcie szansę tym akademikom i perfekcjonistom, a myślę, że nie pożałujecie.
Niestety. Podkład muzyczny nie pomógł. To nie był mój “punkt zwrotny”. Borys łgał jak najęty co czułem od początku. Przyznał, że tak, jest obecnie z Ingeborg. Tak, wrócili do siebie i to rzekomo dość szybko. Tak, są szczęśliwi. Skąd pomysł z listem w kurtce? Ot, taka młodzieńcza fantazja, chciał przejść przez tę sytuację bosą stopą, jak najmniej martwić Inge. Ble, ble, ble.
Rozstaliśmy się po czterech godzinach rozmów. Kiedy z ukrycia patrzyłem, jak wsiada do nowoczesnego, elektrycznego SUV-a czułem się jak tolkienowski Gollum, oddający dobrowolnie swój umiłowany pierścień, sens życia. W zamian otrzymałem stek bzdur, o czym miałem się przekonać później.
Bo jest “później” w tej historii. Mój odnaleziony rozmówca z jakiegoś powodu opowiadał mi banialuki, więc po powrocie znów zacząłem szukać odpowiedzi na pytania, ale tym razem uzbrojony w wiedzę kim jest/był Borys, co w dzisiejszym świecie cyfrowym jest prawdziwą przepustką. Trzeba tylko znać odpowiednie bramki, w których zadziała. I zadziałała.
Szybko jednak przekonałem się, że tym razem nie warto drążyć, szukać prawdy. Docierając do ludzkich tajemnic skazujemy się ostatecznie na własne domysły i interpretacje, a tymczasem mrok ponurej historii zaczyna ogarniać duszę. Nie warto.
Co więc znalazłem w ich opowieści? Na przykład niezbyt piękną, ale uzdolnioną chemiczkę Ivankę, z którą Borys uciekał ze wschodu, a dwa lata później wziął ślub. Dogrzebałem się jej ogromnych pieniędzy zarobionych na chemicznych patentach dla BASF. Odszukałem także ludzką sprawiedliwość dziejową, która szybko, tuż po 1989 dosięgnęła rodziny Ingeborg. Jej ojciec słusznie od samego początku zawieruchy bał się nowych porządków, bo jako zasłużony działacz SED, byłej komunistycznej partii władzy, musiał odpokutować wraz z rodziną wszystkie swoje świństwa (a było ich niemało, co potwierdził Urząd Gaucka), w sumie więc w imię uzasadnionej sprawiedliwości dziejowej i słusznej, acz zbędnej, bo nic nie zmieniającej zemście zaszczuto go, tak jak on szczuł kiedyś innych, z czego nigdy się nie podniósł, i jak to często bywa, został starym pijaczyną i można go jeszcze spotkać, jak żebrze o pieniądze na gorzałę w zakamarkach Erfurtu.
Jest wreszcie Inge, która nie wytrzymała napięcia z tego powodu i uciekła porzucając w ty całym nieszczęściu rodziców, w pogoni za swoją pomyślnością, czyli spokojnym i dostatnim życiem na zachodzie. Na końcu tej opowieści jest niestety śmierć Ivanki, i to dokładnie w rok po przypadkowym spotkaniu Borysa i Ingeborg w podejrzanej dzielnicy czerwonych latarni Hamburga, gdzie rozpoczął się ich ponowny romans, tym razem zakończony pomyślnie, przynajmniej dla obojga. Potem w tej historii już tylko wiedli bogate życie na niemieckiej prowincji z forsy, na którą nie zapracowali, ale z której po rentiersku, kapitalistycznemu korzystali, wprowadzając w życie wzór Pikettego, gdzie rentierskie, dobrze odżywione i obyte R jest zawsze większe od steranego dochodu z pracy G.
Czy to był ich "Turning point"? A co byłoby, gdyby Ingebord przeczytała list?
Adam Forkelid: Życie się zmienia. Uczucia się zmieniają. Muzyka się zmienia. Czasami osiągasz jakiś punkt zwrotny. Osiągnąwszy go, historia twojego życia zależy od tego, gdzie potem zaczniesz i skończysz jego rozdziały. Czy potem twoje życie zmienia się na lepsze, czy na gorsze, czy też wydarzenia nie będą miały na nic wpływu? Odpowiedzi na te pytania przyjdą z czasem, gdy ujrzymy wszystko z perspektywy czasu, choć nawet wtedy możemy nie być do końca pewni. Ale ostatecznie te właśnie punkty zwrotne definiują nasze historie.
Mówił o swojej płycie.
Ale czy tylko?
Nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego Borys tak nerwowo zareagował na moje pytanie przez internet.
Ale się domyślam.
Comments