Pamiętacie “Solaris” Stanisława Lema? Głównym bohaterem jest tam ocean na pewnej odległej planecie - żywy, jak się okazało wielce rozumny, nieskończony, bezszktałtny i bezforemny organizm, który pierwotnie bada grupa astronautów - naukowców, lecz z czasem, z każdą kolejną stroną powieści, okazuje się, że to raczej oni są obiektem badań tegoż.

Dokładnie taka jest fenomenalna muzyka mojego ulubionego tria Jachna/Mazurkiewicz/Buhl, konsekwentnie eksploatującego najciekawszy według mnie obszar jazzu, nieszczęśliwie dość nazywany free. Muzyka, którą po raz trzeci w życiu mogłem usłyszeć na żywo, tym razem w klubie “Ignorantka” w Łodzi, który choć zorganizował 400 koncertów jazzowych za pięć miesięcy kończy działalność - ale to zupełnie inna opowieść, do której m.in. sam się przyłożyłem, nie odwiedzając tego miejsca - ze wstydem muszę to przyznać.

Osobiście i subiektywnie dla mnie było to wielkie wydarzenie.
Jak wielkie?
Posłużę się porównaniem mam nadzieję wystarczająco obrazowym dla większości: gdybym więc miał do wyboru koncert U2, Metallicy, Muse czy tam Colplaya razem wziętych i grających dla mnie i tylko dla mnie versus koncert tria Jachna/Mazurkiewicz/Buhl spędzony w maleńkiej, zatłoczonej sali, z podkurczonymi nogami, na twardym krzesełku lub stojąc w ścisku - bez wahania wybrałbym ten drugi. Dlaczego? W największym skrócie: muzyczny świat tych trzech muzyków rezonuje ze mną w 100 procentach. Podziwiam ich, gdy grają razem i osobno oraz w niezliczonych formacjach. Tylko siwy włos i kindersztuba dzieli mnie ogłoszenia się ich psychofanem. Jak widzicie nie silę się nawet na recenzencki obiektywizm.
Trio po raz koleiny zaprosiło łódzkich słuchaczy w podróż - i jest to słowo - klucz do mojej adoracji tych muzyków. Ich koncert to bowiem zawsze żyjąca, pulsująca, powstająca “tu i teraz”, tworząca się “in statu nascendi”, na oczach uczestników koncertu muzyka: z umowną strukturą, jedynie z fundamentem, na którym muzycy wspólnie i osobno stawiają swoje dźwiękowe budowle. A jakie one są te budowle? Uciekają przed szyldami. Niektóre wciągają rytmicznymi, dynamicznymi zagrywkami, inne zaś wirują powoli jak dym z papierosa w niewietrzonym pomieszczeniu. Wszystkie rodzą się i znikają na żywo.

Nie da się niestety tego opisać w żaden sposób nie popadając w pustosłowie, ponieważ muzyka tria jest zawsze jedyna w swoim rodzaju, zawsze niepowtarzalna w sensie dosłownym - jest po prostu taka, a nie inna, jest taka właśnie zawsze tu i teraz i nigdy później nie zabrzmi tak samo. Proste? Nie dla tych, którzy przyzwyczajeni są do banalnej powtarzalności piosenkowej: zwrotka-refren-zwrotka. Za każdy razem widzowie i słuchacze idąc na koncert Jachna/Mazurkiewicz/Buhl biorą udział w podniosłym akcie artystycznym, a nie kotlecie ogrywanym po to, aby pomruczeć pod nosem słowa refrenu.
Wojciech Jachna na trąbce, która osnuwa wszystko i jest pierwszoplanowym instrumentem (oni zapewne z tym się nie zgodzą) wyczuwa pulsowanie sekcji w sposób wykraczający poza empiryczne rozumowanie, był więc raz subtelny, aby za chwilę, gdy trzeba, atakować mocno świat swymi dźwiękami. Jacek Buhl jest mistrzem minimalistycznego grania na perkusji i perkusjonaliach - znów wyprawiał swoje szaleństwa: szurał, pukał, muskał talerze, gniótł tajemnicze artefakty - słowem kierował uwagę na rytm. Kontrabasista Jacek Mazurkiewicz raz rozpędzał, a raz hamował całą grupą - miałem wrażenie, że jest połączony niewidzialnymi nićmi z resztą kapeli i w subtelny sposób się z nimi komunikuje. On także włada elektronicznym tłem muzycznym tria - mamy więc do czynienia z kolejnym świetnym zespołem jazzowym, który ją wplótł w twórczość.
A koncert?
Genialny.
Odrealnił mnie do tego stopnia, że nie zauważyłem upływu czasu. Po prostu nie wiedziałem, jak i kiedy dobiliśmy do końca.
Zorientowałem się, gdy widzowie maleńkiej i wypełnionej nimi salki piwnicznej “Ignorantki” zmusili trio do bisu, choć jak słusznie podkreślił Wojciech Jachna - na koncertach improwizowanych bisów raczej się nie wykonuje. Ten ostatni, bardzo pasażujący, jesienny, muzycznie pływający, dość wolny utwór zadedykowali muzykowi Markowi Kądzieli.
Koniec. Jak zawsze po ich koncercie czułem, jakbym nieźle “odleciał” mimo, że nic pod językiem poza suchością nie było, dobre kilkanaście minut minęło zanim się pozbierałem, bo musiałem wrócić “stamtąd”, gdzie mnie zawsze panowie zabierają.
Dyskografia tria, choć stosunkowo krótka, jest niezwykle treściwa. Po debiutanckim albumie „Dźwięki ukryte” (Instant Classic, 2016) i „God's Body” (Audio Cave, 2018), zespół powrócił z nowym materiałem, którego kulminacją jest album „[…]” (Audio Cave, 2023). Ten ostatni krążek jest ich najbardziej dojrzałym i eksperymentalnym dziełem, mam wrażenie, że stanowi kwintesencję ich poszukiwań.
Na wspaniałe brzmienie tria składają się dziesiątki, setki wątków. Spróbuję je opisać:
Po pierwsze duet
Przed powstaniem tria Jachna/Mazurkiewicz/Buhl, Wojciech Jachna i Jacek Buhl tworzyli doskonały duet. Ta współpraca, zakorzeniona w bydgoskim środowisku artystycznym, eksplorowała szerokie spektrum brzmień,od improwizowanego jazzu po eksperymentalną elektronikę. Duet Jachna/Buhl wydał cztery utrzymane w tym samym eksperymentalnym tonie albumy, każdy z nich stanowiący odrębną opowieść:
"Panjabu" (2009): Debiutancki album duetu, wydany w 2009 roku, jest intrygującą mieszanką jazzowej improwizacji i etnicznych wpływów. Tytuł, nawiązujący do indyjskiego regionu Pendżab, sugeruje poszukiwania w obszarze muzyki świata, co słychać w specyficznej melodyce i rytmice utworów.
"Niedokończone książki" (2011):, to krok w stronę bardziej eksperymentalnych brzmień. Tytuł, jak i sama muzyka, sugerują fragmentaryczność i otwartą formę, charakterystyczną dla improwizacji. Album ten ukazuje ich rosnącą swobodę w operowaniu dźwiękiem i poszukiwanie nowych, nieoczywistych rozwiązań.
"Atropina" (2013): Jachna/Buhl eksplorowali mroczniejsze i psychodeliczne rejony dźwiękowe. Tytuł, nawiązujący do silnie działającej substancji, oddaje charakter muzyki, która jest intensywna, hipnotyczna i pełna napięcia.Panowie pokazali nieprawdopodobną wręcz zdolność do tworzenia gęstych, immersyjnych pejzaży dźwiękowych.
Do duetu dołączył Jacek Mazurkiewicz, którego droga muzyczna jest także frapująca. Powiada o sobie w jednym z wywiadów (strona Teatru Rozrywki): „Kontrabasista, kompozytor, dźwiękowy chuligan. (…) Inspirują mnie ludzie, sytuacje, miejsca, kolory, zapachy i inne rzeczy związane z moim życiem. Mnóstwo melodii i struktur muzycznych przechodzi w moim umyśle dość szybko... Niektóre utwory inspirowane są dźwiękami miasta; inne są związane z miejscami i ludźmi.”
Gość grał i gra w dziesiątkach przeróżnych składów między innymi z saksofonistą Mikołajem Trzaską („Nightly Forester”, 2016) i trębaczem Tomaszem Dąbrowskim („Basement Music”, 2018), altowiolistą Patrykiem Zakrockim w Gabinecie Ucha Wewnętrznego czy legendą polskiej muzyki improwizowanej, trębaczem Andrzejem Przybielskim, saksofonistą Robem Brownem, wiolonczelistą Danielem Levinem, gitarzystą Normanem Westbergiem. Tworzy własne składy: 3FONIA, Modular String Trio. Jest tego całe mnóstwo!
A wszakoż nie można pominąć drogi muzycznej Wojciecha Jachny, oto długie jak Wisła “kopiuj wklej” z jego strony internetowej: grał z Andrzejem Przybielskim, a także Grantem C. Westonem, DJ Strangefruitem, Irkiem Wojtczakiem, Braćmi Oleś, Dominikiem Strycharskim, Barbarą Drążkowską, Kubą Ziołkiem, Maciejem Stanieckim, Jacaszkiem, Markiem Kądzielą, Grzegorzem Nadolnym, Tomaszem Glazikiem, Rafałem Gorzyckim, Tomaszem Pawlickim, Rafałem Kołackim,Tomkiem Gadeckim, Marcinem Dymiterem, Anną Zielińską, Ksawerym Wójcińskim, Jackiem Mazurkiewiczem, Pawłem Szpurą, Arturem Maćkowiakiem, Rafałem Iwańskim,czy Zbigniewem Chojnackim.
Większości z Was niewiele to mówi. Mnie zaś wystarczy, że współtworzył dwa projekty, które szczególnie mi się podobają: Contemporary Noise Sextet oraz Sundial!
Żeby wszystko jeszcze bardziej zagmatwać, na brzmienie tria składa się ogromne doświadczenie perkusisty Jacka Buhla. Swoją przygodę z muzyką rozpoczął w legendarnym, bydgoskim zespole Variete, gdzie jego partie dodawały utworom surowej energii i punkowego pazura.
Zatrzymajmy się na moment, bo łatwo bez refleksji przejść obok tej grupy - dziś nieco zapomnianej. Variete, w latach 80, na polskim rynku muzyki niezależnej był supernową, a eksplodował już w debiucie w 1984 roku na Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie zdobywając wyróżnienie.
I znów musimy wcisnąć hamulec narracji. Przejść obok edycji Jarocina 1984 bez refleksji to tak, jakby wpaść do MoMa, zrobić tam siku w toalecie i wyjść.
Jarocin 1984 był przełomowym momentem zarówno dla festiwalu, jak i dla wielu zespołów, które na nim wystąpiły. Jednym z nich była bez wątpienia Siekiera. Ich występ na Dużej Scenie był nie tylko punktem kulminacyjnym festiwalu, ale też wydarzeniem, które na zawsze zapisało się w historii polskiej muzyki. Festiwal stał się areną dla zespołów grających muzykę inspirowaną takimi zespołami jak Joy Division, The Cure czy Bauhaus. Brzmienie tych zespołów było często chłodne, mroczne, a teksty często nasycone poetyckimi obrazami. W 1984 roku nastąpiła ponadto zmiana formuły festiwalu. Zaczęto kłaść większy nacisk na zespoły grające muzykę alternatywną, co przyczyniło się do popularyzacji nowych brzmień w Polsce. Na edycji 1984 estiwalu zadebiutowały zespoły, które później stały się legendami polskiej muzyki alternatywnej, w tym właśnie Variété.
Zatem Variete zdobywa wyróżnienie podczas stojącego na bardzo wysokim poziomie Festowalu w Jarocinie 84, rok później wyjeżdża z główną nagrodą, a będzie występować jeszcze w pięciu edycjach. Słowem Variété, które współtworzył Jacek Buhl, to jedna z najbardziej kultowych polskich grup muzycznych, która w latach 80. zdefiniowała brzmienie polskiej nowej fali.
Później, w latach 80., Jacek Buhl związał się z nowatorską formacją Henryk Brodaty, której muzyka była śmiałym eksperymentem na pograniczu jazzu i rocka awangardowego. Mało się zachowało nagrań tego ansamblu, a szkoda.
Największą sławę przyniosła mu jednak współpraca z bydgoskim klubem Mózg, gdzie wraz z innymi muzykami tworzył niezwykłe, improwizowane dźwiękowe pejzaże. To właśnie w Mózgu narodziły się liczne projekty, w których Buhl uczestniczył, takie jak Trytony, 4 Syfon, The Cyclist czy duet z Wojciechem Jachną.
Obaj artyści mają szyld “artystów przed laty skupionych wokół klubu Mózg w Bydgoszczy”. I znów musimy zaciagnąć hamulec ręczny. Klika zdań rozwinięcia czym był i jest
KLUB MÓZG
Klub Mózgm - bydgoska świątynia improwizacji i eksperymentu, miejsce, gdzie jazz spotyka się z awangardą. Od momentu powstania w 1994 roku, klub stał się nie tylko miejscem koncertów, ale i inkubatorem nowych pomysłów, platformą wymiany artystycznych inspiracji oraz swoistą kuźnią talentów.
Yass i nie tylko
Mózg, kojarzony przede wszystkim z yassowym nurtem. To tu swoje pierwsze kroki stawiały legendy polskiego yassu, takie jak Miłość, czy grupy związane ze środowiskiem Świetlicy Artystycznej "Trytony". Jednakże klub nie ograniczał się do jednego nurtu. Na jego scenie gościły również zespoły grające jazz tradycyjny, free jazz, rock progresywny, a nawet muzykę elektroniczną.
Środowisko i wspólnota
Klub Mózg to nie tylko miejsce koncertów, ale także swoista wspólnota artystów, miłośników muzyki i otwartych umysłów. To tutaj muzycy, malarze, poeci i inni twórcy spotykali się, by dzielić się swoimi pasjami i tworzyć nowe projekty. Środowisko klubu było niezwykle twórcze i inspirujące, co owocowało licznymi kolaboracjami i eksperymentami.
Wpływ na polską scenę muzyczną
Mózg odegrał kluczową rolę w kształtowaniu polskiej sceny muzycznej. To właśnie tutaj narodziły się liczne projekty muzyczne, które zyskały uznanie nie tylko w kraju, ale i za granicą. Klub był również miejscem, gdzie debiutowali młodzi, utalentowani muzycy, którzy później stawali się ważnymi postaciami polskiej sceny.
Dziedzictwo
Choć z biegiem czasu klub przeszedł kilka metamorfoz, jego duch wciąż żyje. Mózg pozostaje ważnym punktem na mapie polskiej kultury, a jego działalność ma trwały wpływ na rozwój polskiej muzyki improwizowanej. To miejsce, gdzie tradycja spotyka się z nowoczesnością, a sztuka jest nieustannym poszukiwaniem nowych form wyrazu.
Mózg to wręcz instytucja kultury, która przez lata kształtowała polską scenę muzyczną, promując eksperyment, innowacyjność i otwartość na nowe dźwięki. Jego wpływ na rozwój muzyki improwizowanej w Polsce jest nieoceniony.
Wracajmy do tria Jachna/Mazurkiewicz/Buhl.
Wszystkie powyższe doświadczenia, zdobyte podczas różnorakich koncertów, sesji i nagrań, zbiegają się na stworzenie tak spójnego i interesującego projektu, jakim jest to trio. Muzykom udało się bez patosu postawić muzykę na piedestale, wysunąć ją na plan pierwszy. Wbrew pozorom nie jest to bzdura. Grupa nie musi zajmować się takimi błahostkami jak image, wizerunek. Ci ludzie wchodzą na scenę i grają doskonale materiał, którzy tworzą na żywo. Jedyny znak pozamuzyczny rozpoznawczy to chyba bejsbolówki pana Jachny.
Charakter ich muzyki fajnie spuentował on sam: „Dzięki temu, że każdy z nas wnosi swój indywidualny sposób myślenia, nasza muzyka jest ciekawsza – także dla nas samych.”
Comments