Art Blakey i Jazz Messengers – „Live in Tivoli 1968”, czyli schyłek legendy
- ROBERT KOZUBAL
- 21 lip
- 3 minut(y) czytania

Art Blakey i Jazz Messengers to związek niemal frazeologiczny, niczym „pójść po rozum do głowy”, „mieć muchy w nosie” czy „rzucać perły przed wieprze”. Są nierozłączni jak Flip i Flap, Pat i Pataszon, USA i Rosja, Jaś i Fasola. Jeśli choć raz wpadłeś w jazzowe sidła, trafiłeś na opisy tego zespołu i przeczytałeś, jak wielkie znaczenie miał on dla gatunku i dla całej muzyki.
Jazz Messengers stał się kuźnią talentów – kolejnych wybitnych muzyków, którzy pod skrzydłami Blakeya wydobywali z siebie to, czego sami wcześniej nie słyszeli. Art Blakey słyszał więcej i głębiej niż inni.
Zasłużył więc na pomnik – i to nie tylko symboliczny – choćby za płyty-kamienie milowe:
Moanin’ (1958)
A Night in Tunisia (1960)
Ugetsu (1963)
Free for All (1964)
Indestructible! (1964)
Zespół wyprodukował dziesiątki znakomitych, z kilkunastoma absolutnie wybitnymi muzykami. Dla jednych Jazz Messengers był trampoliną, dla innych rakietową wyrzutnią ku sławie. Dzięki Blakeyowi na scenie pojawiły się postacie niemal magiczne – indywidualności, które później zdobywały kariery i duże pieniądze, kupowały wille, wpadały w rozmaite używki i przeżywały swoje wzloty oraz upadki.
Schyłek świetności „Live in Tivoli 1968”
Popularność, zwłaszcza ta wielka, jest ulotna jak dym porannego carmena – znika, rozpływa się, zmienia w powietrze. Nagranie z Tivoli z 1968 roku pokazuje moment, gdy jazzowi Messengersi zaczynają ustępować pola nowym prądom. Nie pomagały nowe składy ani świetne kompozycje. Mimo wciąż pełnych sal i zachwytów publiczności, to już nie było to samo.
Muzycy trzymali formę: grali z wigorem tysiąca słońc, raz pędzili jak rakieta z Canaveral, innym razem byli liryczni i pełni tajemnicy. Jednak to świat się zmienił – pojawili się Coleman, Cherry, Coltrane i inni, redefiniując jazz.
Skład „Live in Tivoli 1968”
Choć koncert nagrano w trzecim najstarszym parku rozrywki na świecie, skupmy się na muzykach, których dziś pamiętają przede wszystkim zagorzali fani gatunku:
Ronie Matthews – fortepian Grał z Blakeyem w latach 1968–1969. Jeden z najwybitniejszych pianistów hard bopu, energetyzował składy swoim solidnym stylem. Współpracował m.in. z Freddiem Hubbardem, Maxem Roachem i Dexterem Gordonem. Pojawił się na ścieżce dźwiękowej filmu Spike’a Lee „Mo’ Better Blues”.
Bill Hardman – trąbka Trzykrotny członek Jazz Messengers, kojarzony głównie z hard bopem. Blakey cenił jego długie solówki bez akompaniamentu. Grał z najlepszymi muzykami tamtych lat, będąc jednym z wizytówek stylu.
Billy Harper – saksofon tenorowy Najmłodszy w zespole, lecz z wyjątkową gwiazdą już na horyzoncie. „Capra Black” i „Black Saint” z lat 70. to klasyka jazzowego kanonu. Harper był świadkiem i uczestnikiem kluczowych momentów w historii – m.in. ostatniego seta Lee Morgana w Slug’s Saloon.
Julian Priester – puzon Wolny elektron wydziału puzonistów Blakeya. Współpracował z Sun Ra, Maxem Roachem, Dukiem Ellingtonem, Johnem Coltrane’em i Herbiem Hancockiem. Jego CV mówi samo za siebie.
Lawrence Evans – kontrabas Najmniej znany w tym gronie, lecz barwy jego gry można usłyszeć na płytach Freddiego McCoya czy Charlesa McPhersona. W 1968 roku współtworzył Muzę Messengersów.
Co usłyszysz na płycie
Na „Live in Tivoli 1968” usłyszysz dwa ekspresyjne, szaleńcze utwory i jeden pełen oddechu, liryczny między nimi. Zespół jest w znakomitej formie: Hardman frunie pod sufit, Blakey galopuje, cały skład gra z pasją i precyzją. Oklaski publiczności potwierdzają, że mimo upływu lat ta historia brzmi pięknie i świeżo.
Nieczęsto zachowały się nagrania tego akurat składu. Najsłynniejsze pochodzi z 1975 roku – wieczoru w Slug’s Saloon. Czy istnieje więcej? Jeśli nie, warto docenić to, co mamy.
Sięgnij po „Live in Tivoli 1968” i przekonaj się, że nawet pod koniec wielkiego panowania Jazz Messengers potrafili oczarować świat jazzem.
Komentarze