top of page
Zdjęcie autoraROBERT KOZUBAL

Jazzda napędzana 4x4

Zaktualizowano: 25 wrz 2024

Prosto z urlopu wpadły mi do fartuszka cztery płyty, których trzeba słuchać, za to mało o nich gadać. Słucham ich teraz non stop, na przemian, albowiem dostarczają mnóstwa wrażeń. Jest i skocznie, i melodyjnie, i lirycznie, i smutno, i poważnie, i radośnie, i łzawo. Co tam więc słychać?


Neil Cowley Trio „Entity”

Po wielu latach milczenia wraca jeden z moich ulubionych zespołów, choć jego lider wcale nie milczał, bo miał indywidualne projekty.


Mówicie, ze nie znacie Cowleya? Eee tam. Każdy zna Cowleya.


Jeśli kiedykolwiek łaziliście dłużej po hipermarkecie, to w końcu na pewno puścili „Rolling in the deep” Adele. Tak. Tej Adele, co była kiedyś większa, a teraz jest mniejsza. Tej co w Bondzie śpiewa. Cowley na jej słynnej płycie „21” dużo wymyślił i zagrał na fortepianie to, co se wymyślił.

Innym razem jakiś plajlist majker ze Spotify uznał, że jego solowy kawałek nadaje się do jednej z popularniejszych playlist, takiej jakie omijam szerokim łukiem z powodu tych durnych tytułów np. Łkający fortepian lub Liryczne popołudnie. Utwór poszybował w nieboskłony rozpędzony paliwem 2 milionów odtworzeń. Cowley opowiada na ten temat w Guardianie z tym swoim charakterystycznym sarkazmem: Z dnia na dzień zostałem wyniesiony z zatęchłej piwnicy, w której przesiadują mężczyźni w okularach National Health, i wniesiony na lśniący nowy stojak obok kasy. Wszystko dlatego, że skomponowałem solowy utwór na fortepian, który Spotify uznało za odpowiedni do umieszczenia na jednej ze swoich popularniejszych playlist.


Ale Neil Cowley Trio to zupełnie coś innego. Nowiutka płyta o tytule „Entity” jest liryczna, spokojna, stonowana i wedle mnie po prostu miejscami smutna. To nie jest skoczny i niemal rockowy „Spacebound Apes”. Tymczasem mimo liryzmu Cowley znów gra jak automat, zapętla się niesamowicie jak jazzowy autysta, jak by zapominał, że utwór trzeba nieco bardziej rozbudować, coś tam w nim zmieniać. Na szczęście ma kolegów. Okładka płyty przekonuje, że trio mówi jednym głosem. I to prawda. Bardzo mi się ta płyta podoba.

 

Cowley mówi o niej: „Istnieje poziom interakcji, w którym jako ludzie wszyscy możemy uczestniczyć, aby nie stać się ponurymi automatami. Mamy nadzieję, że reprezentujemy mały przykład tego ducha i w przeciwieństwie do maszyn, którym wydajemy się być niewolnikami, prezentujemy coś, co jest niewątpliwie ludzkie”.


Można się wzruszać. Czas start.







Ibrahim Maalouf  „Trumpets of Michel-Ange”

Oto najjaśniejsza gwiazda francuskiej muzyki, czasami muzyki jazzowej, nagrywa taki album, że mucha nie siada, bo cały czas skacze bzykając z radości.

Kto bogatemu zabroni? Nikt się nie odważy. Kto podskoczy człowiekowi, który zapełnia sale koncertowe, wyprowadza je w trakcie koncertu na główne ulice Paryża tamując ruch kołowy lub pod Wieżą Eiffela gra wariację hymnu francuskiego za co jeszcze mu klaszczą, choć widać, że nietamtejszy.


Owoż mając tyle talentu, ile ma ten niepozorny bejrutczyk, można być tak bezczelnym, żeby nagrać płytę tak prosto radosną, tak melodyjną, tak skoczną, tak bliskowschodnią, tak bufiastą, jak rękawy ciotki Henryki na imieninach wujka Gienka w 1979, tak bezpretensjonalną jak ta właśnie. Trąbią tam, ile sił w płucach, jak w Jerychu, chociaż ja mam wrażenie, ze słucham live z festiwalu w Gucy (czyt. Guczy – BTW jedź tam raz w życiu Drogi Czytelniku koniecznie, ale kup sobie na zapas drugą wątrobę, bo będziesz jej potrzebować, zaprawdę powiadam ci jednak, jedź: https://www.guca.rs/).


Energia, melodia, rytm, muzyczna pogoń i Bliski Wschód jak malowany.

Jeśliś nie rasista, to słuchaj.








Nubya Garcia „Odyssey”

Wielbię tę panią.

I mógłbym na tym skończyć.


Ale jeszcze dopiszę, że to najbardziej przemyślana płyta w jej dorobku, najbardziej spójna gatunkowo, chyba najpoważniejsza.


Czy więc pani Nubya, dziewczyna – barwny symbol angielskiego klubowego jazzu, w końcu wydoroślała?

Na szczęście nie. Płyta bardzo mi podchodzi, bardzo mi się podoba – raz jest wolno, zaraz potem szybko, sporo na niej fajnych pogiętych triphopowych rytmów, ale jest i hymniasto, gdy na koniec wtacza się ratmiczne, bliskie reagge „Trumphance” . Imponuje mi, że Nubya jest artystką innego, nowoczesnego formatu – oprócz tego, że śmiga nieźle na instrumencie dętym drewnianym to przy okazji premiery płyty otwiera wystawy własnej koncepcji, wykorzystuje SoMe do interakcji ze słuchaczami, nie boi się pokazywać w odważnych stylizacjach. Jest piękna, młoda, radosna i kolorowa.

Słuchając tej jej młodości chce mi się żyć.







Leif Ove Andsnes oraz Marius Neset „Who we Are”

Po raz pierwszy spotkali się w studio nagraniowym: pianista Leif Ove Andsnes i saksofonista i kompozytor muzyki Marius Neset. Na płycie grają ponadto flecistka Ingrid Softeland Neset i wiolonczelistka Louisa Tuck.

Mamy do czynienia ze spotkaniem muzyki klasycznej i jazzu, bez grama tzw. fusion. W dodatku – przynajmniej w części – muzykę zamówioną u Neseta przez Andsenesa, co tym bardziej intryguje zważywszy, co panowie robią na co dzień. Pan Neset gra fajny jazz, a Pan Andsenes to jeden z najbardziej znanych pianistów norweskich klasycznych, twórca Rosendal Chamber Music Festival, jest dla mnie z innej galaktyki. Taki, wiecie, gigant, że nawet nie próbuję do niego sięgać.

„Who we Are” w prezentowanej czwórce płyt podoba mi się najbardziej, choć to nie jest płyta do samochodu, na przejażdżkę po robocie. Trzeba jej poświęcić uwagę i czas, ale moim zdaniem, nie będzie to czas stracony. Może się starzeję, ale te niespieszne, czasem nowoczesne, a miejscami staroświeckie, zalatujące Schubertem kompozycje bardzo mi odpowiadają. Dialog między muzykami jest wprawdzie czytelny, ale nieoczywisty, zaskakujący. Nie ma tu nudnych fragmentów, na których idę zaparzyć herbatę.

Muzyka została nagrana w Rainbow Studio w Oslo w ciągu trzech dni w grudniu ubiegłego roku. Główny utwór na albumie, „Who We Are”, został zamówiony przez Leifa Ove Andsnesa na jego Rosendal Chamber Music Festival, jeden z najważniejszych festiwali muzyki kameralnej, gdzie był dwukrotnie wykonywany, ostatnio w 2022 r. Na albumie znajduje się wersja "Prague's Ballet" oraz duety "Chaconne", "Road to Polaris. Część 1" i "Waterfall Jig".

Fajna płyta, bardzo polecam - usiądźcie w domu w spokoju i wsłuchajcie się w nią.




64 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page