top of page
prelegenci

Groovosophers, czyli jazzda maksymalna

Ale to daje kopa!

Ale od początku.


Rano staję obok auta z ciężkim westchnięciem. Przede mną daleka droga, jadę służbowo, wizyta rutynowa, pogoda do bani: zimno i pada - z tych puzzli w mojej wyobraźni układa się wielki, smutny napis: nie chce mi się.


W takie dni silniej niż zwykle zazdroszczę muzykom, bo w ich robocie chyba nawet rutyna bywa ciekawsza. Myślę: no dobra, życie zmusza nas do czynności dobrowolnych, wskakuj. Moszczę swą okrągłą nadwagę w fotelu na te 300 kilometrów, zapuszczam silnik, ruszam.


Nie znoszę ciszy w aucie. Co z tego, kiedy każda stacja radiowa od uparcie nadaje długie jak utwory The Necks reklamy. The Necks słucham z przyjemnością, reklam bez niej. Czy Wy też tak macie, że po trzech zadajecie sobie pytanie, czy ich twórcy nas mają za skończonych debili? Moje decyzje zakupowe mam oprzeć na takim żenującym wykwicie z kreatywnego mityngu przedszkolaków? Co z wami marketerzy jest nie tak? Może warto wyjść z piaskownicy i zamiast stawiania babek z piaskiem zająć się wreszcie dorosłym życiem, fajna broda to jeszcze nie dojrzałość.

Wyłączam ten szit, bo nie daję rady.

Okładka malowana przez  Agnieszkę Koncewicz-Sambor
Okładka malowana przez  Agnieszkę Koncewicz-Sambor

Mam tu pod ręką coś, czego nie znam zupełnie, a co dostałem od starych wyjadaczy jazzowych z Krakowa. Grupa nazywa się Groovosophers.

Wiem tylko, że zespół ma bardzo fajną historię. Panowie niegdyś grali ze sobą jako Goddard Quartet i po 20 latach i 11 dniach od ostatniego koncertu kwartetu znów zaczęli wspólnie kombinować, tym razem wzmocnieni organami Hammonda. Nie, nie, nie kochani - po drodze nie uprawiali roli, nie wydobywali ropy, nie warzyli rzemieślniczego piwa, ani nie hodowali alpak - oni w różnych składach muzykowali. Bardzo więc do mojego starego łba i młodszego duchem serca trafia fakt, że pięciu dorosłych facetów postanawia spróbować i ma odwagę jeszcze raz pokazać się publiczności. Trzeba mieć charakter, żeby jeszcze raz wchodzić do tej samej rzeki (ale nie próbujcie tego z byłymi żonami).

Wlokę się miastem mozolnie zbliżając do wylotówki na autostradę, w rytmicznych sekwencjach: światła, ruch, światła, ruch... Z głośników płyną dźwięki pierwszego z utworów, spokojne tempo, elektryczna gitara nie bojąca się efektów, w dodatku gitara, która gra melodię, a nie bombarduje mnie zwariowaną kaskadą zwichrowanych dźwięków - gdy nagle wnętrze auta wypełnia dźwięk saksofonu: czyściutki i zadziorny, aksamitny i przejmujący. Ach, jakie to niepolskie dźwięki! Powtarzam więc je sobie na następnych światłach, tak podoba mi się to solo. Zerkam na płytę. Utwór nazywa się "No place to hyde" - no panowie trafiliście idealnie, myślę, wystukując jego rytm palcami na kierownicy, otoczony autami na środkowym pasie, w korku. Ale przestaję się nudzić, kiedy w moje uszy wjeżdżają dęciaki w "Starlight Trooper" - najpierw ten Amerykanin na trąbie, a potem Polak na saksofonie, a po nich hammond. O ja cię chromolę! Jakie to jest dobre! Jakie tłuste i soczyste! Daję więc głośno, coraz głośniej: wzmacniacz JBL przekazuje na głośniki Infinity czyściutkie dźwięki, auto aż skacze, ja skaczę wraz z nim, bo nie daję rady wysiedzieć. Kiedy zaczyna się wspaniały kawałek o nazwie "Fury" mam ochotę porzucić to całe moje robocze zadanie, tę podróż służbową, nałożyć słuchawki i po prostu cieszyć się muzyką - ludzie kochani, co tam się dzieje! Jak cudnie przyspiesza puls tego utworu, czarodziejski saksofon wzlatuje gdzieś pod niebo, zaś przepiękny bas prowadzi całą maszynerię Groovosophers tak, jak mamusia dziecko na pierwszą lekcję fortepianu.

Wjeżdżam na autostradę i wówczas dokładnie, jak na zamówienie, niczym winieta za dawnych czasów, rozbrzmiewa "BAA, BAA", czyli pokręcony singiel z solówką hammonda w roli głównej, a ja wsłuchując się w niego zapominam, że stopa za bardzo wciska pedał gazu, zapominam o tempomacie, ograniczeniach powszednich, ponieważ nie mogę się oderwać od muzyki, bujam się w jej rytm, mknę gnany jej tempem. "BAA, BAA" ma w sobie śliczną, orientalną zagrywkę, nie do zanucenia, ale niezapomnianą.



Każdy kolejny utwór z płyty Groovosophers spaja zespół wspólnych cech: jest rytmicznie, melodyjnie, energetycznie i... zagranicznie.

Tak właśnie!

Gdybym słuchał tej muzyki na ślepo, bez wiedzy o autorach, celowałbym w grupę ze wschodniego wybrzeża USA. Dlaczego? Bo ja słyszę w ich muzyce krystaliczną radość z grania, profesjonalną pewność, a w dodatku świetną realizację. Choć to wyraźne zerkanie w stronę fusion, struktura utworów nie jest przepakowana, nie ma mowy o natrętnej ścianie dźwięku, słychać wyraźnie wszystkie doły i góry, szerokości i wąskości. Pierwszy plan grupy to niewątpliwie: dęciaki i gitara. Bas ma świetny groove. Perkusja zaś trzyma pięknie wszystko w garści, ale przyznać trzeba, że nie szaleje - to jest raczej profesorska dokładność.

Panowie mówią, że jest to debiutancki album - ale z całym szacunkiem: raczycie sobie żartować. W tym składzie może i owszem. W istocie jednak każdy z utworów jest dojrzale, po akademicku rozplanowany i zagrany. Poczujesz szybko słuchaczu, że ci goście z niejednego wzmacniacza pili mleko od wściekłej krowy. Profeska. Taki "For Those Who Have Passed" na przykład: wolniutki, spokojny, niepozorny - ale jak sekwencyjnie zbudowany, dzięki czemu rozwija się konsekwentnie, miarowo kończąc głośnym, wyśmienitym popisem saksofonu.

Dzięki tej muzyce zapomniałem o całym świecie, o nużącej drodze, smętnych zimowych krajobrazach, auto mapa prowadziła mnie jak po sznurku, a ja powtarzałem cały repertuar z płyty: jeszcze raz i jeszcze raz. Aż dotarłem na miejsce, dzięki muzyce szczęśliwy, z bananem uśmiechu na twarzy i pół godziny wcześniej niż zazwyczaj.


Album ukazuje się 22 marca.

Zawiera osiem oryginalnych kompozycji zespołu oraz utwór Johna Scofield "I’ll Take Les" w nietypowej, drum’n’bassowej aranżacji.


Groovosophers
Groovosophers

  • Tomasz Karaszewski – saksofon tenorowy i altowy (zespoły: Goddard, Funk Out, J Art, Placebo)

  • Filip Goddard Wyrwa – gitary, syntezator gitarowy (Goddard, Twelve Moons, Xposure, Hipgnosis)

  • Grzegorz Madej – organy Hammonda, Rhodes, klawisze (Hammond Quartet, Maciej Kłeczek)

  • Marcin Essen – gitara basowa i bezprogowa gitara basowa (Another Pink Floyd, Helaine Vis)

  • Grzegorz Bauer – perkusja (Twelve Moons, Frittata, Another Pink Floyd, Sokół Orchestra)


Płyta Groovosophers została nagrana z gościnnym udziałem Satisha Robertsona - trąbka (z Brooklyn/NYC i James Carter Quintet) i Patryka Zakrzewskiego - instrumenty perkusyjne (znanego między innymi z występów z Miką Urbaniak/Ulą Dudziak).


Zazwyczaj nie piszę tego, ale to realizacyjna petarda: płyta została nagrana w listopadzie 2024 w Krakowie w Studio Centrum i Brooklynie/Nowy Jork (partie trąbki Satisha Robertsona).

Bardzo się cieszę jeśli się podobało.

Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!



Comments


bottom of page