
Znaleziono 135 wyników za pomocą pustego wyszukiwania
- Jazz do tańca
Co ty gadasz? Do tańca? A jak! Zaprasza duet Okvosho. Ich album: „A place between us” to dowód, że nareszcie można. Ja to widzę tak: tworzący Okvosho bracia Georg i Christoph Kiss, czyli Jurek i Krzysiek Buziaczkowie poszli sobie jako widzowie na kolejny koncert jazzowy w swoim rodzinnym Zurichu. Było jak zawsze - cytując Borowieckiego z “Ziemi Obiecanej” - “doskonale, wybornie” albowiem muzycy dali z siebie wszystko, zagrane przez nich powykręcane kompozycje przypominały rwące górskie potoki wiosną, brzmienie było idealne jak alpejski poranek, a w harmoniach można było utonąć, jak w oczach szwajcarskich dziewcząt wypasających unurzaną w codziennym dobrostanie trzodę. Zachwycona widownia zastygła w zachwycie zamieniając się w jednolity monolit, by nie uronić nutki, nie stracić taktu, nie zgubić tempa. Jeden z drugim najwyżej poruszał stopą albo ledwo, ledwo pokiwał się w rytm. Po solówkach pojawiły się obowiązkowe brawa. Były bisy, a jakże. Ku zaskoczeniu wszystkich aż dwa! Po nich pachnący Szwajcarzy szwarkocąc pod nosem pochwały udali się do swych neutralnych domostw. Wprost czuło się, że koncert “doskonale, wybornie” się powiódł. Bracia Buziaczkowie także powiedli wzrokiem i słuchem po widowni. Wychodząc patrzyli jednak w czubki swego szwajcarskiego obuwia. Coś im w tym nie pasowało, coś im zgrzytało, coś było „nie teges”. Kiedy doszli co to było? Diabli wiedzą. Ale już wiedzieli, że dziwne było dla nich to, że na koncercie doskonale bawili się muzycy. I tylko oni. Postanowili wobec tego nagrać płytę, która na koncercie będzie „teges”, z muzyką jazzową, która pozwoli na pląsy publiczności. To wprawdzie historyczna rekonstrukcja mentalna, która zapewne nie wytrzymałaby próby „fakt czekingu”, ale tak łopatologicznie wyobrażam sobie moment narodzin pomysłu na płytę. Bo „A place between us” tylko przez pierwszą minutę plus dwadzieścia sekund jest albumem dla jazzowych purystów, gdy samotny saksofon wygrywa serenadę do gwiazd (dosłownie). Potem Buziaczkowie otwierają przed nami drzwi klubu, za progiem których króluje rytm i fajne melodie, a Jurek i Krzysztof zapraszają na parkiet. Ale nie szukajcie łatwizn, nie oczekujcie pioseneczek a’la Modern Talking? Pomyliliście lokal. Tu się gra dżaz. Tu są dęciaki, bardzo wyraźna linia basu, zwariowana ale delikatna perkusja. Tu jest nowoczesne samplowanie, tu są trip hopowe ucieczki, tu jest mnóstwo połamanych bitów. To jest muzyka oddychająca w rytm elektronicznego pulsu, wokół którego zespół buduje swoje młodzieńcze muzyczne napięcia, których tak brakuje starym wyjadaczom i które są ciekawsze od tiptop-owego jazzowego przetwórstwo-wytwórstwa. Jest to pomysł na granie długimi frazami, bez improwizatorskich szaleństw - po to, żeby się przy tej muzyce swobodnie pobujać na parkiecie. Bo dlaczego nie? POLECANE UTWORY Z PŁYTY Tu występują młodzi utalentowani muzycy, którzy albo przepadną w czasoprzestrzeni, albo wytyczą nowe trendy w muzyce jazzowej, które będą obowiązywać w niedalekiej przyszłości. Kto dziś zna te nazwiska: Dylan Fine (gitara), Zwide Ndwandwe (bass)? Bracia Buziaczkowie wykorzystali nowoczesne technologie i zaprosili gości z całego świata, aby wypełnili swoją dźwiękową wyobraźnią te pół godziny wspólnego misterium. Część muzyków nie przyjeżdżała do Zurichu. Zagrali partie w swoich krajach. oto więc stajemy chyba przed rzeczą najważniejszĄ: najnowsza płyta Okvosho to ucieczka od zatęchłego jazzu, który od czterdziestu lat bryluje na całym świecie. Bracia Buziaczkowie nie chcą go już grać, czują podskórnie, że idzie nowe i oni to nowe pragną Tworzyć. Jaka będzie to muzyka? Czy umrze, jak setki projektów, zmiażdżonych tym, czego ludzie chcą słuchać, czy jednak współtworzyć będzie zupełnie nowy jazz? Nie opowiem się po żadnej ze stron, ale namawiam was: sięgnijcie po tę płytę. Jest świetna. I dla każdego. DO tańca - nie do różańca.
- Czarujący Charles Lloyd
Rzucał jazz w cholerę i do niego wracał. Charles Lloyd. Ten koncert trzeba zobaczyć. To był świetny, zadziorny, bardzo potargany skład. Teraz, grając z The Marvels, nie ma już takiej iskry. Gigant saksofonu w wielkiej formie
- Album, który w 2023 podobał mi się najbardziej
Jestem bezradny, bo cokolwiek napiszę to i tak nie odda mojego zachwytu nad tą płytą. Zatem tylko: Polarity. Dan Rosenboom. Będzie krótko: Słuchałem jej idąc, jadąc, śpiąc, ćwicząc, leżąc, jedząc, robiąc zakupy, czytając, pracując i leniuchując oraz podczas kilku czynności, o których wstydzę się pisać publicznie. Przesłuchałem ją dziesiątki razy. "Rosenboom to fenomen" - to napisał Mark Swed, krytyk muzyczny z Los Angeles Times. Człowiek Który Się Zna. Rocznik 1945. Wiele słyszał, wie co mówi. Muzyka zespołu Dana Rosenbooma jest bardzo rytmiczna (rytm świetnie się tupie, klaszcze, podruguje) i zawiera idealną proporcję melodyki i bezkompromisowej improwizacji - co może nieco przeszkadzać nieprzyzwyczajonym uszom w odbiorze. Jednocześnie utwory z płyty są po prostu ciekawymi kompozycjami, nie stroniącymi od zapożyczeń popowych czy rockowych, dzięki czemu ucho chętnie się ku nim skłania. Czy wiecie co łączy Rodzinę Addamsów, Star Trek, Gwiezdne Wojny, Indianę Jonesa, Avatara? Infantylne scenariusze! Ok. Też. Ale miałem na myśli fakt, że łącznikiem jest Dan Rosenboom, którego grę na trąbce usłyszcie na ścieżkach dźwiękowych z tych filmów. Tych i dziesiątek innych produkcji Holywood, Zresztą sami popatrzcie (trzeba kliknąć na ramkę niżej) Dziwię się, że ani jednej recenzji tej płyty nie znalazłem po polsku w internecie, może była gdzieś w prasie i przegapiłem. Na pewno powodem tego stanu rzeczy nie jest żydowskie pochodzenie artysty. Może więc zwyczajnie podobała się tylko mnie, a inni uznali, że to ot, płyta jakich tysiące. Sprawdźcie kto ma rację, śmiało. I nie przejmujcie się ani dobrym wychowaniem ani starymi zasadami gościnności, krytykujcie mnie na moim własnym blogu.


