top of page
Zdjęcie autoraROBERT KOZUBAL

na żywca - Jazzda słucha, jazzda proponuje

Zaktualizowano: 6 sie



Ulysses Owens Jr. and Generation Y "A New Beat"

Ulysses jest takim gościem, który czego nie dotknie to mu wychodzi. Jako perkusista wymyślił sobie werbelek U. I ten werbelek U mu się wyprzedał całkowicie i teraz sobie na nim grają różne światowe gwiazdy werbelków. Gdy Ulysses chce coś powiedzieć o jazzie to pisze, ale nie do swej szuflady czy jakiegoś mikrobloga jak ten oto, ale Ulisses pisze z grubej rury, z wysokiego C, a właściwe D jak Downbeat lub ewentualnie Jazz Times Magazine. Ulysses też czasem wygłasza, a w zasadzie naucza, na przykład był dyrektorem The Juilliard School. Czasem napisze sobie książkę o szuraniu na bębnach, taką o na przykład: Jazz Brushes for the Modern Drummer: An Essential Guide to the Art of Keeping Time. Czasem odbierze Grammy, jak rok temu. Bo Ulisses jest wielce utalentowanym inteligentnym muzykiem, czego dowodem ta oto, kolejna płyta, wyprodukowana przez Jeremiego Pelta (o jacie!), w legendarnych studiach Rudy'ego Van Geldera (o, jacie, o jacie!) ze wspaniałym zespołem Generation Y. Repertuar albumu szlifował się przez 4 lata podczas tras koncertowych i - jak podkreśla Ulisses - powstał w hołdzie dla wspaniałych muzyków takich jak Mulgrew Miller, Roy Hargrove, Jackie McLean, George Cables, Wayne Shorter, Art Blakey, Donald Brow. Płyta perełka, do cna amerykańska w każdym rowku (czy trzeba tłumaczyć to porównanie zdaniem Państwa?), na której błyszczy wszystko, a najbardziej moim zdaniem błyszczą "Bird Lives" oraz "Soulful". Klamrując: płyta, na której znów Ulyssesowi wszystko się udało.





Laketia Benjamin "Phoenix Reimagined (Live)"

Uwielbiam kiedy płyty koncertowe zaczynają się w ten sposób. Lakecia Benjamin okrzykami w tempie wciąga słuchacza w nurt muzyki, nie daje mu szans słuchania na chłodno, gdy nad pędzącą melodią krzyczy "How you felling?"i zaprasza do wspólnego szaleństwa. I jest to skok na główkę w odmęty zawrotnego jazzu. Tutaj jest duszno od tematów coltrejnowskich, a wisienką na torcie jest jego "My favorite things" umieszczony na przedostatnim miejscu tej setlisty. Wcześniej pani Laketia szaleje, jej piosenki nie dają odetchnąć, pędząc w wariackim jakimś tempie, w poszukiwaniu wolności, swobody, życia bez granic. Jest taki utwór zagrany z Randym Brackerem, Jeffem "Tainem" Wattsem i Johnem Scofieldem "A Phoenix Reimagined" błyszczący jak miliony słońc w tym zestawie, gdzie muzycy nie dają ani taktu na oddech, na odpoczynek, przez ponad siedem minut trzymając słuchacza za gardło.

Bardzo podziwiam talent pani Benjamin. Od pierwszej płyty słychać było, że w muzyce chce eksplorować tematy żywiołowe, że dzięki temu chce się podobać i nic w tym złego. Jej talent eksplodował na trzeciej "Pursuance: The Coltranes" z maja 2020 r, która była swoistym hołdem dla Johna i Alice Coltrane (interpretacje pieśni obojga wspaniałych artystów), którzy zdawałoby się są inspiracją tak ograną, że nic nowatorskiego już z niej nie wzrośnie. A jednak! Jestem pełen podziwu, z jaką determinacją wracała do zdrowia i do grania muzyki po wypadku samochodowym w 2021 roku - wszak jej wiara we własne niespożyte siły przyniosła jej 3 krotną nominację do Grammy za wspaniały "Phoenix"!

Wracając do omawianego albumu Laketii Benjamin: został nagrany na żywo w studiu w Bunker w Brooklynie, więc publiczności jest znacznie mniej niż na normalnym koncercie - ale witalność, siła życiowa, radość Laketii rozwala ściany studia Bunker, a słuchacz czuje się jakby uczestniczył w zaczarowanym, jazzowym misterium na największym stadionie świata, przed olbrzymią sceną. Ekstaza!





Charles Gayle / Milford Graves / William Parker "WEBO"

Obraz Jeffa Schlangera Webo, okładka płyty Webo Charles Gayle, Milford Graves, William Parker

Dwugodzinna, genialna płyta trzech fenomenalnych panów: Charlesa Gayle'a (saksofon tenorowy - i jeśli zadajecie to pytanie, to odpowiadam: tak, tak to ten, który przez lata grał i mieszkał na ulicy), Milforda Gravesa (perkusja, głos), Williama Parkera (bas). Giganci free jazzu. Grali ze sobą ledwie 7 razy i są to owiane legendą koncerty, bo nie pozwalali się ani fotografować, ani nagrywać. Co więcej: nigdy nic wspólnie nie nagrali w studio, więc płyta jest potrójnym białym krukiem. Nagrania owiane są bezkompromisowym, oddolnym duchem New York Musicians Organization z lat 70. i ruchów loft jazzowych, z których się wyłonili.


Zatem: oto są! Wreszcie się doczekałem! Nagrania zarejestrowane, dostępne dla wszystkich, z dwóch koncertów w nowojorskim klubie-efemerydzie o nazwie Lower East Side Webo, z 7 i 8 czerwca 1991 roku, z prywatnych taśm Gravesa, który całe szczęście złamał własny zakaz i je nagrał (dziś nikt nawet nie pamięta, kto na przykład siedział za konsolą podczas tych występów, więc "recording engineer unknown"). I nie biorą jeńców, nie mają litości - a poważnie grają dokładnie tak, jak każdy fan free marzy, by grali wielcy free. Zero struktur. Zero planu. Zero kombinacji. Pełna improwizacja. Jest głośno, jest żywiołowo, jest szybko. Nie wszystko wychodzi, nie wszystko się scala - jak wiemy, jest to powyższego cena, której wielu nie jest w stanie znieść i ja to szanuję.


Pierwsze dwa utwory: 40 minut. Po nich 9 krótszych. W czasie zarejestrowanego koncertu wszyscy trzej są już dojrzałymi muzykami. Charles Gayle miał 52 lata i przez swoje wybory życiowe, grę na nowojorskiej ulicy był dla większości osób, z wyjątkiem najbardziej wtajemniczonych, bardziej mitycznym niż realnym muzykiem z krwi i kości. Milford Graves miał 50 lat i w sumie zaledwie jedną płytę "Pieces of Time" w wykonaniu kwartetu składającego się wyłącznie z perkusistów, w skład którego wchodzili Kenny Clarke, Andrew Cyrille i Famoudou Don Moye. Najmłodszy, basista William Parker też nie był wyrostkiem: liczył 39 wiosen, ale miał ledwie około pięćdziesięciu nagranych kawałków na koncie, a wszystko jeszcze było przed nim. Obecnie ma blisko 500.

Subiektywnie: uwielbiam te płytę, to bliskie religijnemu przeżycie. Sączyłem ten koncert sobie dotąd kilkanaście razy. Za każdym razem znajduje w nim coś nowego. Na razie jest to moja płyta 2024, ale absolutnie się tym nie kierujcie. Ja ten styl bardzo lubię, zdając sobie sprawę, że ma wielu wrogów i jak powiedziałem - szanuję ich argumenty.

PS. Zwróćcie uwagę na piękną okładkę. To obraz namalowany 8 czerwca, podczas koncertu, także na żywo, także w WEBO, przez Jeffa Schlangera.





25 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentários


bottom of page