top of page

Znaleziono 134 wyniki za pomocą pustego wyszukiwania

  • Jazz i Św. Roch, czyli rozmowy na przecince lasu, Cz. II: Piątkowy senny Obłok

    Piątkowa Noc: Jazz na Sennie Obłapanie (Wersja Alternatywna III) Miły, po ciężkim dniu z nową siekierą Hultafors (której nadal żałował używać, gdyż za bardzo galanta była, żeby tą siekiera drzewo rąbać), zasnął szybko, twardo, wyczekując. Leżał na boku, wciągając powietrze w równym tempie, ale jego umysł pędził już przez eteryczną knieję. GDYBY INTERESOWAŁA CIĘ PIERWSZA CZĘŚĆ TEKSTU DAJ NURA W TEN LINK Nie czekał długo. Wkrótce najpierw znów pofrunął we śnie nad polanką na przecince, z piaszczystą ziemią i wystawionym na słońce korzeniem, krążył nad nią jak wrona szukająca orzecha, gdy polanka zamieniła się w miękki obłok, a z mgły wyłoniła się majestatyczna postać. Był to Roch. Święty Roch. Wyglądał dokładnie tak, jak ten z boku w kościele, z psem u stóp, ale bez tego kościelnego, srogiego osądu w oku. Raczej był to kumpel, z którym bez wahania pójdziesz na piwo. – No i co, kawalerze – odezwał się Roch tubalnie, a jego głos brzmiał jak dobrze nastrojony kontrabas . – Mówiłem, że wrócić w piątek? Jąką dzisiaj noc mamy? Taż wtorkową! W czym dieło? Miły nie był w nastroju do uprzejmości. Podniósł się na łokciu na swym obłoku i machnął ręką z irytacją. – Mówiłeś, Święty, mówiłeś. Ale ja mam do ciebie pretensję. Ty mnie w maliny wpuszczasz z tym Udałowem! W maliny kurna. Roch uniósł brew, a pies u jego stóp, ten sam co to przyniósł mu chleb spod Piacenzy, warknął cicho, jakby wyczuł fałszywą nutę. – W jakie maliny, Miły? O dżez chodzi?  – No a o co! – wybuchnął Miły. – Ty mi tu opowiadasz banialuki, że on dżez lubi, że to jego muzyka. Święty, on nie ma zielonego pojęcia, co to jest dżez! Dla niego muzyka kończy się na tym, co leci w radiu w traktorze u sołtysa. Puściłem mu ostatnio kawałek, to zapytał, czy mi się łożysko w mózgu zatarło. On tego nie czuje, on tym gardzi! To jest człowiek prosty jak trzonek od siekiery, a nie żaden meloman. Roch westchnął głęboko, a dźwięk ten przypominał powietrze schodzące z wielkiego miecha organowego więc na moment wszystkie ptaki zastygły. Przefrunął ze swojego oboku, Usiadł obok Miłego i popatrzył na niego z politowaniem, jak mistrz patrzy na ucznia, który trzyma dłuto odwrotną stroną. – Oj, Miły, Miły... Małej wiary jesteś. Patrzysz oczami, a nie uszami duszy.  – Uszami duszy to ja słyszę, jak on chrapie – odparł Miły. – Dajmy spokój, poszukajmy kogoś innego. Może leśniczy? On ma chociaż maturę. – Nie! – zagrzmiał Roch, aż obłokiem zatrzęsło. – Żaden leśniczy. To musi być Udałow.  – Ale dlaczego?! – jęknął Miły. Roch pochylił się i szepnął konspiracyjnie: – Bo on jest Wybrańcem, Miły.  Miłemu aż zatrzęsło śledzioną. – Kim?! Udałow? Wybrańcem? Chyba do noszenia kłód. – Nie bluźnij rytmicznie – skarcił go kategorycznie Święty. – Sprawdzałem w kartotekach na Górze. Udałow to jest, w terminologii niebiańskiej, "Utajony Polirytmiczny Monolit". On nie wie, co to dżez, bo mu nikt prawdziwego dżezu nie pokazał. On myśli, że to pitu-pitu. Ale w środku? W środku, Miły, w tym chłopie siedzi beat, swing i groove, jakiego świat nie widział. Przypatrz mu się przy robocie Miły. Jak on macha siekierą, to nigdy nie uderza na "raz". On uderza z opóźnieniem, albowiem on synkopuje instynktownie! – Macha jak macha, byle wióry leciały – mruknął nieprzekonany Miły. – Mylisz się. Jego serce bije w 5/4, tylko on to bicie zagłusza kiełbasą, trójglicerydami z wódy i narzekaniem. Musisz się przebić przez tę skorupę. On jest stworzony do dżezu, tylko dżez musi być taki jak on. Twardy. Mocny. Niegrzeczny. Roch sięgnął do kieszeni habitu i wyjął to swoje dziwne, niebiańskie radio. – Skoro twierdzisz, że on nie wie, co to dżez, to musimy mu zresetować system. Musimy mu puścić coś, co brzmi jak rock and roll, ale jest czystym dżezem. Coś, co ma energię jak spadająca sosna. Święty podkręcił gałkę. Z głośnika buchnęło coś, co brzmiało jak fortepianowa nawałnica wsparta połamaną perkusją. – Słuchaj tego, Miły. To jest The Bad Plus. To jest dżez dla tych, co myślą, że dżez jest nudny. To jest ich płyta "These are the Vistas". Konkretnie, utwór "Keep the Bugs Off Your Glass and the Bears Off Your Ass". – Nazwa do dupy, ale rąbią zdrowo – przyznał Miły, czując, jak noga sama zaczyna mu chodzić bez jego wiedzy i woli. A święty jeszcze kręcił w radyjku. -  Albo posłuchaj jeszcze tego co ostatnio nagrali w listopadzie, Jure Pukl z kumplami. Genialne… Jure Pukl, Cztery Żywioły i Maszyna: Album "Analog AI" Jure Pukl  to słoweński saksofonista, którego bałkańska dusza kipi nieposkromioną energią, a międzynarodowe doświadczenie wyostrzyło jego jazzowy zmysł. Najnowszy album, "Analog AI"  (28 Listopad 2025), nagrany z międzynarodowym kwartetem w składzie: John Escreet  (fortepian), Joe Sanders  (kontrabas) i Christian Lillinger  (perkusja), to muzyczna deklaracja w erze algorytmów: bo ludzka improwizacja jest wciąż najdziksza. Złamany Rytm i Wojna z Nudą "Analog AI" to album, który atakuje słuchacza bez ostrzeżenia. Jest szybki, prowokujący i technicznie wyrafinowany, stawiając muzykę jako kontrapunkt dla chłodnej, przewidywalnej sztucznej inteligencji. To - jak mówią autorzy - muzyczna imitacja analogowej sztucznej inteligencji, która przypomina o tym, że muzyka jest najbardziej liryczna, gdy powstaje w danej chwili, przed żywą publicznością. Jure Pukl foto Aljoša Videtič Pukl, lider, szasta solidnym brzmieniem saksofonu, które jest kręgosłupem tej szalonej struktury. Gra czasem nerwowo, szybko, a za chwilę cichutko, lekko. Liryczne, nowoczesne linie basowe Joe Sandersa stanowią kotwicę, ale to, co dzieje się w sekcji rytmicznej, zasługuje na osobną analizę. Niebiańska Intelektualna Fabryka Lillinger'a To, co Christian Lillinger  wyprawia za perkusją, to fenomen. Jego gra jest niebiańsko intelektualna , ale jednocześnie osadzona w szalonym, realnym pędzie. Pomyślcie o tym: gra z prędkością pracownika fabryki pędzącego na poranny tramwaj do zakładu , a jednak zachowuje absolutną delikatność. Lillinger gra szybko, ale nie roztacza wokół zespołu pola siłowego, nie zagłusza – on jest wszędzie , ale nigdy  nie jest natarczywy. Dostarcza złamane, technicznie wyrafinowane rytmy, które są tak inteligentne, że mogłyby same napisać kod. To ten rodzaj perkusji, który prowokuje, a nie tylko akompaniuje, zmuszając słuchacza do ciągłej uwagi i weryfikacji. To nie tylko efekt kręcenia gałkami przez realizatora dźwięku. Usłyszeć jednocześnie Johna Escreeta i Christiana Lillinger'a w jednym kwartecie to jedno z moich największych marzeń John Escreet  na fortepianie to czysta siła. Jego improwizacje są nieprzewidywalne, idące często pod prąd logice, idealnie oddając chaos i twórczy bunt. Kontrast między jego wolnością a precyzją Lillinger’a buduje niesamowite napięcie. Cały kwartet – z Joe Sandersem dostarczającym nowoczesne, liryczne linie basowe – operuje językiem, który jest wymagający, ale wciągający. To kwartet starych przyjaciół, który doskonale się rozumie, nawet w środku sonicznego kataklizmu. – Widzisz, słyszysz? – uśmiechnął się Roch. – To jest klucz do Udałowa. On jest Wybrańcem, Miły, pamiętaj. Jak on to usłyszy, to się w nim ten wewnętrzny metronom obudzi. Tylko musisz być cierpliwy. W dżezie, jak w lesie, nic nie rośnie od razu. Miły, słuchając tej szalonej, saksofonowo-perkusyjno-fortepianowo-kontrabasowej pląsawicy, czuł, jak jego wątpliwości powoli topnieją. Może jednak Roch miał rację? W końcu świety, to święty, wie lepiej… Może w tym Udałowie faktycznie siedzi słynny jazzfan wybraniec, ten jeden jedyny, poszukiwany jak Święty Graal, tylko póki co drzemie przywalony stertą gałęzi? – Dobra, Święty. Spróbuję jeszcze raz – westchnął Miły. – Ale jak on mnie siekierą pogoni za te "kocie muzykie", to będziesz mnie musiał w tym niebie szybciej zameldować. – Spokojna twoja rozczochrana – mrugnął doń Roch po przyjacielsku, jak prezes korporacji do pracownika. – A teraz wracaj. Budzik dzwoni na szychtę. I pamiętaj: Udałow to Wybraniec. Nie zmarnuj tego. Sam skorzystaj. Miły obudził się z głową pełną dźwięków i dziwnego poczucia misji. Udałow... Wybraniec... Kto by pomyślał. A mlaszcze jak żre śląską nie gorzej od świni. Dycha na jazzdę, czyli wesprzyj nas Jeśli cenisz sobie recenzje, które potrafią zajrzeć pod powierzchnię i połączyć muzykę z innymi dziedzinami sztuki, to znaczy, że jazzda.net  jest dla Ciebie. Wspieramy ambitne, niekomercyjne projekty, takie jak ten. Chcesz pomóc nam pisać i publikować więcej takich materiałów? Postaw nam kawę! Dla ciebie to tylko dycha, a dla nas jak akord otwierający nową wspaniałą płytę, taką jak właśnie to "Analog AI" Jure Pukl'a .

  • Notatka prosto z pościeli: Öström POKAZ Wakeiko Island – Lekarstwo na jesienną Infekcję

    Kochani Leżę rozłożony. Jakieś licho mnie wzięło – grypa, przeziębienie, diabli wiedzą co. Sił na pełną recenzję, która sprawiedliwie odda ten album, nie mam absolutnie. Ale muszę Wam powiedzieć o "Wakeiko Island"  – wspólnym projekcie pianisty Andriia Pokaza  i perkusisty Magnusa Öströma . Muszę bo jest zbyt dobra, aby ją kompletnie przemilczeć. To jest płyta-pocieszenie. Płyta-inhalacja. To jest tak cudownie nordyckie w duchu, a jednocześnie tak ciepłe i osobiste. Dla mnie, słuchanie Andriia Pokaza to ciągła, słodko-gorzka tęsknota za moim ukochanym Esbjörnem Svenssonem . Słyszę w tych dźwiękach echa E.S.T., tę charakterystyczną przestrzeń, melancholię i melodyjność, która leczy duszę. A przecież Pokaz gra wspólnie z Magnusem Öströmem  – bębniarzem, który współtworzył legendarny Esbjörn Svensson Trio! To musi działać i działa w maksimum. Jest tu maximum ducha skandynawskiej północy  i minimum nudy. Jeśli szukacie muzyki, która pogładzi, otuli i przypomni o pięknie, nawet gdy za oknem szaro, a w kościach łamie – to jest to. Cudowna płyta. Wracam do herbaty z miodem, ale Wy posłuchajcie! Czytelnik Jazzdy, Tomasz S. podpowiedział na Fejsbuku, że ponowie nagrali fajny klip, i dzięki jego poleceniu, podrzucam, obejrzyjcie: Ocena: 5/5, bo leczy. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa. Przypomniałem sobie. Ja nie oceniam płyt. Ale jestem chory, to sobie wybaczam. To gorączka. Andrii Pokaz  (Ukraina) – młody, ale już uznany pianista jazzowy, charakteryzujący się lirycznym i wciągającym stylem. Magnus Öström  (Szwecja) – legendarny perkusista, jeden z filarów kultowego Esbjörn Svensson Trio (E.S.T.). POMOCY! (MAGLINIA TRWA!)  Jeśli cenisz tę niezależną, cudną muzykę, rozważ wrzucenie "dychy" na BuyCoffee. Walczę z chorobą w odmetach koca i bez wsparcia mogę nie odzyskać sił na kolejną recenzję. Nie dajcie zginąć antykrytykowi! https://buycoffee.to/jazzda.net

  • List Otwarty do Ministry Zdrowia: Czas na refundację "Return to Revisited" Krystyny Stańko

    Szanowna Pani Ministro, Szanowni Państwo w resorcie, Półtora roku temu, na łamach portalu Jazzda.net , wystosowałem gorący apel do Pani poprzedniczki. Prosiłem, błagałem, a wręcz domagałem się wpisania ówczesnej płyty Krystyny Stańko "Eurodyka" na listę leków refundowanych. Argumentowałem to w sposób – wydawałoby się – nie do podważenia: muzyka ta powinna rozbrzmiewać w szpitalach, przychodniach i wszędzie tam, gdzie skołatane nerwy suwerena wymagają ukojenia, spokoju i piękna. Niestety, mój apel pozostał bez echa . Resort milczał, a naród nadal musiał radzić sobie ze stresem bez wsparcia systemowego w postaci najwyższej próby jazzu. Dziś jednak przychodzę do Państwa z propozycją "nie do odrzucenia". To szansa na rehabilitację i zrewanżowanie się za tamten brak odzewu. To moment, by nie doprowadzić do kompletnej kompromitacji resortu, który ignoruje najskuteczniejsze metody terapeutyczne. Oto bowiem mamy do czynienia z nową pigułką szczęścia – albumem "Return to Revisited" . Spójrzcie wokoło, moi drodzy; Jeśli zerkniecie, ujrzycie, jak kochać ; Życie jest rajem, gdy jesteśmy razem; W jaką grę zagramy dziś? Tym razem Krystyna Stańko, wokalistka o charakterystycznym, welwetowym kontralcie, zabiera nas w podróż do źródeł swojej muzycznej drogi. Sięga po twórczość nie tylko jazzowej legendy – Chicka Corei  i jego kultowej formacji z lat 70., Return to Forever . To właśnie ten amerykański zespół jazz fusion, wymieniany jednym tchem obok Weather Report czy Mahavishnu Orchestra, zdefiniował brzmienie tamtej dekady. Dla Stańko, która u progu swojej artystycznej drogi zetknęła się z albumem nagranym z brazylijską wokalistką Florą Purim, było to doświadczenie formujące. Wyjątkowe linie melodyczne, wirtuozeria, bogactwo rytmów i wyrafinowane harmonie stały się impulsem do jej własnego rozwoju. "Return to Revisited" to hołd dla tego wielkiego innowatora, ale hołd przewrotny i intrygujący. Dlaczego? Ponieważ na płycie poświęconej jednemu z najwybitniejszych pianistów w historii jazzu... nie ma instrumentów klawiszowych . To odważny zabieg, który przenosi te kompozycje na zupełnie nowy, współczesny grunt. Utwory takie jak Crystal Silence , 500 Miles High  czy Children’s Song  zyskały nowe, często zaskakujące aranżacje. Człowiek chce po prostu być szczęśliwy. Odrzućcie rzeczy, które nie powinny być, uwolnijcie go! Życie jest rajem, wszyscy razem. W co dzisiaj pogramy? Siłą tego "leku" jest jego skład chemiczny – czyli zespół. Krystyna Stańko postawiła na rozbudowane, sześcioosobowe remedium: Krystyna Stańko  – śpiew (głos, który sam w sobie obniża ciśnienie krwi lepiej niż farmakologia), Dominik Bukowski  – wibrafon, kalimba, xylosynth. Obecność tego wirtuoza wibrafonu to gwarancja brzmieniowej przestrzeni i magii, która jest absolutnie kluczowa dla terapeutycznego efektu płyty. Marcin Wądołowski  – gitary, Szymon Łukowski  – saksofon, flet, Paul Rutschka  – gitara basowa. I wreszcie, sekcja rytmiczna, o której trzeba wspomnieć osobno. Mikołaj Stańko  na perkusji. Obserwuję rozwój tego muzyka z nieskrywanym podziwem, patrząc na to, co wyprawia w innych składach, zwłaszcza w znakomitym kwartecie Filipa Żółtowskiego. Na "Return to Revisited" Mikołaj udowadnia, że jest perkusistą kompletnym – potrafi napędzać zespół mocnym rytmem, by za chwilę przejść w subtelne, malarskie wręcz granie, jak tu na tej płycie. Jest sposób, aby to znaleźć. To jest w tobie, nie widzisz? Znajdź prawdę. To jest możliwe, gdy jesteśmy razem. W co dzisiaj pogramy? To właśnie dzięki tej sekcji rytmicznej album oferuje nie tylko ukojenie, ale i niezbędną stymulację. W protokole leczenia szczególną uwagę proszę zwrócić na energetyczną wersję utworu Sometime Ago . Osobom, które potrzebują natychmiastowego zastrzyku witalności, można, a nawet należy prezentować tę kompozycję bez ograniczeń – działa ona skuteczniej i szybciej niż podwójne espresso. Całość materiału cechuje bogactwo kontrapunktów, faktur i zróżnicowanie nastrojów. Mamy tu energię fusion zderzoną z liryzmem, precyzję wykonawczą z luzem improwizacji. Teraz jesteśmy tu wszyscy razem Wolni, aby mieć, robić i być tym, co widzimy Po raz pierwszy, wszyscy razem W co dzisiaj pogramy? Pani Ministro! Jeśli ten list znów trafi do niszczarki, a "Return to Revisited" nie znajdzie się w apteczkach pierwszej pomocy psychicznej Polaków, będziemy zmuszeni podjąć radykalne kroki. Redakcja Jazzda.net jest gotowa rozpocząć ogólnopolską akcję zbierania podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o "Wprowadzeniu poprawy ogólnego samopoczucia społecznego metodą Krystyny Stańko" . Proszę nie kazać nam wychodzić na ulice (z głośnikami). Proszę po prostu posłuchać. Z muzycznym pozdrowieniem, Redakcja Od autora: W teście wykorzystałem tłumaczenie AI tekstu " What game shall we play today?" z płyty "Return to Forever" Chicka Corei, których autorem jest Neville Potter Wesprzyj Jazzdę! Jeśli cenisz sobie recenzje, które potrafią zajrzeć pod powierzchnię i połączyć muzykę z innymi dziedzinami sztuki, to znaczy, że jazzda.net  jest dla Ciebie. Wspieramy ambitne, niekomercyjne projekty, takie jak ten. Chcesz pomóc nam pisać i publikować więcej takich materiałów? Postaw nam kawę! Dla ciebie to tylko dycha, a dla nas jak akord otwierający nową wspaniała płytę, taką jak właśnie to "Return to Revisited"  Krystyny Stańko. https://buycoffee.to/jazzda.net Załączniki Autorstwa Artur Andrzej - Praca własna, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=46916887 Krystyna Stańko   Wokalistka jazzowa, autorka tekstów, kompozytorka i gitarzystka. Swoją karierę rozpoczęła w 1988 roku w super grupie Young Power i w bluesowym zespole Dekiel, z którym wystąpiła na wielu festiwalach i koncertach w kraju i za granicą. Podczas studiów na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach za- łożyła żeński kwartet For Dee. Razem z zespołem zdobyła główną nagrodę na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, natomiast na koncercie „Debiuty” w 1991 roku w Opolu zdobyła nagrodę im. Anny Jantar za wykonanie własnej piosenki „To idzie nowe” (Oni) Współtworzyła także świetną grupę 0-58. Uznawana jest za jedną z najważniejszych postaci polskiej sceny wokalistyki jazzowej. Jej twórczość charakteryzuje się połączeniem liryzmu, jazzowej elegancji i elementów latynoskich (szczególnie bossa novy). Jest również cenionym pedagogiem akademickim i autorką audycji radiowych (niedziela godzina 14 Radio Gdańsk, zawsze słucham w internecie). Ma na swoim koncie 14 albumów  studyjnych, zyskując tym samym status doświadczonej i nieustannie poszukującej artystki. Chick Corea By Ice Boy Tell - Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=99933537 Armando Anthony „Chick” Corea (1941–2021)  był jednym z najważniejszych pianistów i kompozytorów w historii jazzu. Obok Herbiego Hancocka i Keitha Jarretta, jest uznawany za kluczowego innowatora w muzyce jazzowej po erze post-bopu. Był pionierem gatunku jazz fusion, zakładając na początku lat 70. słynny zespół Return to Forever . Jego twórczość charakteryzuje się eklektyzmem – od awangardowego jazzu, przez latynoskie rytmy, po muzykę klasyczną i ścisłe kompozycje. Album Return to Forever  (1972) stał się inspiracją dla Krystyny Stańko i całej jej kariery. Flora Purim Autorstwa Brianmcmillen - Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=11091828 Flora Purim (ur. 1942)  to brazylijska wokalistka jazzowa, która odegrała kluczową rolę w ukształtowaniu brzmienia latynoskiego jazz fusion. Była jedną z pierwszych wokalistek w pierwotnym składzie Return to Forever  Chicka Corei. Jej współpraca z Coreą, zwłaszcza na przełomowym albumie Return to Forever , wprowadziła do jazzu elementy brazylijskiej bossa novy i samby, co nadało formacji unikalny, eteryczny i rytmiczny charakter. Głos Purim jest często opisywany jako instrument sam w sobie, pełen improwizacji i zwinności. Jej twórczość miała bezpośredni wpływ na wokalistki takie, jak Krystyna Stańko.

  • Wywiad z Anną Gadt o płycie Zbieżność przeciwieństw

    Anna Gadt opowiada o swoim nowym albumie Coincidentia Oppositorum, czyli Zbieżność Przeciwieństw Robert Kozubal, Jazzda.net Materiał do Coincidentia Oppositorum nagrany był na żywo. Na ile Pani, wchodząc do studia "wiedziała" co i jak chce opowiedzieć głosem? Anna Gadt fot. Małgorzata Frączek Anna Gadt: Tak, album został nagrany na tzw. setkę, co jest częstą praktyką w przypadku albumów jazzowych i improwizowanych. Każdy z utworów ma rodzaj rusztowania, którego częścią są partytury. Poza jednym utworem partie wiolonczel były dość dokładnie zapisane, więc wiedzieliśmy, co wydarzy się w warstwie instrumentalnej. Tematy, które śpiewam czasem są zapisane, jak w utworach "Hope", "Little Snake", a niekiedy improwizowane, jak w „Song of the open Road” i w otwierającym płytę „Collapse”. Każdemu utworowi towarzyszy jakaś historia, cytat lub motto i w tym sensie wiedziałam, co chcę opowiedzieć. Jazzda.net : Otwarcie płyty to jednocześnie cytat z powieści "Wyznaję" Jaume Cabre połączony z "...We śnie" Leśmiana, które też otwiera "Mysterium Lunae". Ciekawi mnie przyczyna, zamysł – o ile taki był – sięgnięcia po takie cytaty? Anna Gadt: Poprosiłam, by Milan Rabij, który jest autorem tej kompozycji i aranżerem wszystkich utworów na płycie, napisał coś bez moich sugestii i wytycznych. Wprawdzie wiedziałam, jaki jest pomysł kompozycyjny, ale cały utwór usłyszałam dopiero w studiu. Zanotowałam skojarzenia, pojedyncze słowa lub cytaty i w ten sposób przygotowałam materiał wyjściowy, którym podczas sesji nagraniowej swobodnie żonglowałam. Wybrałam fragmenty nie tylko z obecnego, ale i poprzednich albumów. Jest tutaj Leśmian, Miron Białoszewski i tytuł albumu "Breathing" oraz książka „Wyznaję”  - na tyle ważna dla mnie powieść, że regularnie do niej wracam. Początek wspomnianego fragmentu brzmi jak początek baśni – „Dawno, dawno temu…” i dlatego go zanotowałam. Niesie ze sobą skojarzenie z dzieciństwem i słuchanymi na dobranoc bajkami, ma w sobie również cień ekscytacji towarzyszącej nieznanemu. Trochę jak z książek Juliusza Verne. Ostatecznie utwór podzielił się na dwie części: w pierwszej śpiewam o przeszłości, a w drugiej korzystam z fragmentów wierszy Whitmana i Dickinson, które w dalszej części płyty stanowią oddzielne utwory. Jazzda.net : Czego dotyczy tytułowa zbieżność przeciwieństw – czy tego, że brzmicie Państwo z Warsaw Cello Quartet idealnie? Anna Gadt: Widzę ten tytuł na trzech różnych poziomach. Po pierwsze, człowiek i przeciwieństwa, które łączy w sobie. Po drugie, chcę pokazać poczucie dysonansu, które towarzyszy człowiekowi rozdartemu między własnym intymnym światem osadzonym w – nazwijmy go – starym systemie, a kosmosem i nowoczesnością, lecz nowoczesnością nie tylko ze zmianami społecznymi czy układami politycznymi, ale przede wszystkim technologią, która jak nigdy wcześniej wkroczyła w nasze życie i ingeruje w nie, czasem bez naszego udziału, a nawet woli. Wreszcie w kontekście płyty to połączenie aparatu wykonawczego wywodzącego się z muzyki klasycznej (kwartet, wiolonczele, partytury) z głosem, muzyką improwizowaną, intuicją i impulsem. Chciałam, by cały album był rodzajem dialogu między kompozycją i improwizacją, był trochę jak waga, której szale raz przechylają się w stronę kompozycji, innym razem improwizacji, ale obie są ze sobą w ciągłej i ścisłej relacji. Jazzda.net : Czy w podobnym składzie zdarzało się Pani występować, śpiewać wcześniej? Pamiętam współpracę z wiolonczelistką Annemie Osborne Extemporizing Ensemble i udział w bardzo udanej płycie pani Aleksandry Kutrzepy. Anna Gadt: Wielokrotnie współpracowałam z dużymi zespołami lub orkiestrami kameralnymi, w których obecne były wiolonczele. Wiolonczela pojawia się rownież na płycie "Misterium Lunae", ale nie śpiewałam wcześniej z kwartetem wiolonczelowym, dlatego tym bardziej cieszę się, że muzycy z Warsaw Cello Quartet wyrazili chęć współpracy. Jazzda.net : Bardzo dziękuję za rozmowę. PEŁNY TEKST NA TEMAT PŁYTY : LINK Wesprzyj Jazzdę! Jeśli cenisz sobie recenzje, które potrafią zajrzeć pod powierzchnię i połączyć muzykę z innymi dziedzinami sztuki, to znaczy, że jazzda.net  jest dla Ciebie. Wspieramy ambitne, niekomercyjne projekty, takie jak ten. Chcesz pomóc nam pisać i publikować więcej takich materiałów? Postaw nam kawę! Dla ciebie to tylko dycha, a dla nas jak akord otwierający nową medytację. https://buycoffee.to/jazzda.net

  • AnnA Gadt, Warsaw Cello Quartet, Milan Rabij, czyli Zgodność Przeciwieństw

    Ta płyta zaczyna się od cytatu: „Dawno, dawno temu, kiedy ziemia była jeszcze płaska, zuchwali podróżnicy docierali na koniec świata i pogrążali się w zimnej mgle; spadali między ciemne skały w przepaść.” – Jaume Cabré, „Wyznaję”  (tłum. Anna Sawicka) Słowami tymi, recytowanymi przez Annę Gadt, rozpoczyna się wspaniały album Coincidentia Oppositorum  (Zgodność Przeciwieństw), którego premiera zapowiadana jest na 30 listopada 2025. Liryczny i filozoficzny cytat z prozy Cabré natychmiast spycha słuchacza na krawędź – krawędź, po której odtąd będzie balansować między archaiczną siłą głosu,  a kameralną precyzją czterech wiolonczel. Chwilę później głos przechodzi w wokalizę wiersza  Bolesława Leśmiana „...we śnie” , znanego z cudownego krążka Mysterium Lunae , i wszystko staje się jasne: oto kolejny, konsekwentnie bezkompromisowy projekt Anny Gadt. Anna Gadt – konsekwencja w niestandardowym dialogu Anna Gadt od lat konsekwentnie odrzuca utarte schematy, koncentrując swoją twórczość na poszukiwaniach ekspresji za pomocą najczystszej formy: głosu w dialogu z jednym lub kilkoma instrumentami . Ta droga, dla obserwatora jej kariery, wydaje się w pełni świadoma i artystycznie zdyscyplinowana. Pani Anna, artystka i wykładowca akademicki, doktor habilitowana, w moim prywatnym rankingu najlepsza w tej chwili wokalistka na świecie (gitarzysta Marcin Olak, powiada: Anna to jedna z najlepszych wokalistek i improwizatorek na planecie, a wie co mówi, nagrali wspólnie dwie płyty tym pt. "Gombrowicz") Pani Anna na albumach wybiera minimalizm, który zmusza słuchacza do skupienia na detalach i współbrzmieniu. Droga ta wiedzie przez album Breathing (2011), gdzie stworzyła przejmujący dialog z trio RGG   (kontrabasisty Macieja Garbowskiego, perkusisty Krzysztofa Gradziuka i pianisty Łukasza Ojdany) . Następnie na albumach Renaissance  : Gadt / Chojnacki / Gradziuk (2017) czy Mysterium Lunae: Anna Gadt Quartet feat. Annemie Osborne (2018) . Jej pełna dyskografia jest znacznie szersza, a ja zachęcam gorąco do jej eksploracji Instrumentarium dialogu: Siła współpracy czterech wiolonczel i Głosu Okładka i projekt: Marek Wajda Na swoim najnowszym albumie, "Coincidentia Oppositorum” Anna Gadt podejmuje odważną próbę zdefiniowania współczesnej kondycji ludzkiej poprzez muzykę. Już sam tytuł sugeruje głębokie zanurzenie w filozofię i psychologię, ale to dźwiękowa realizacja tych idei stanowi o sile tego wydawnictwa. Pani Gadt, znana z poszukiwań na styku jazzu i muzyki improwizowanej, tym razem łączy siły z Warsaw Cello Quartet i wspólnie uzmysłowiają słuchaczom, jak kruchy i jednocześnie potężny jest wokal. przeczytaj rozmowę z anną gadt na temat najnowszej płyty link Warsaw Cello Quartet, w składzie Jakub Pożyczka, Dominik Frankiewicz, Filip Sporniak i Wojtek Bafeltowski to formacja, która powstała, by przypomnieć współczesnemu słuchaczowi szczególny klimat polskiej piosenki lat 80 i 90. Muzycy dorastali w tej atmosferze i wspominają ją po latach z ogromnym sentymentem. Na albumie z Anną Gadt wiolonczele pełnią rolę całego aparatu harmonicznego, kontrapunktującego i rytmicznego. Ich całkowita autonomiczność – brak perkusji czy fortepianu – zmusza je do kreowania całościowego, samowystarczalnego tła dźwiękowego, a jednocześnie podkreśla centralną pozycję głosu.  Wiolonczela, ze swoim głębokim, ludzkim, niemal barytonowym brzmieniem, w naturalny sposób uzupełnia i rezonuje z głosem wokalistki, tworząc potężną symetrię. Zespołowi i Annie Gadt udała się sztuka wybitna: oddać w pełni wrażenie, że muzyka rodzi się in statu nascendi  . Za każdym odsłuchem czekałem niecierpliwie na to, co będzie dalej, jak zostanie poprowadzona narracja, dokąd poprowadzą muzycy. I to nie jest tak, że zastosowano chwyty muzyczne pakujące nas w ambientową oniryczność. O nie! Choćby "Lo que es para uno es para uno"  – ten krótki brylancik zaczyna się jakby z głośników ku nam wychodziła armia na wojnę. Na śmierć, nie na niewolę. Muzyka na albumie, skomponowana i zaaranżowana przez Milana Rabija jest więc jednocześnie liryczna i pełna napięcia, baśniowa i surowa. Zbieżność Przeciwieństw: Człowiek, Świat, Muzyka Anna Gadt fot. Małgorzata Frączek Tytułowa "zbieżność przeciwieństw" realizuje się w zamyśle Anny Gadt na trzech poziomach. Po pierwsze, to intymny portret człowieka rozdartego między sprzecznymi emocjami. Po drugie, to komentarz do współczesnego świata, w którym "stary system" wartości zderza się z inwazyjną technologią. Wreszcie, to muzyczny eksperyment, w którym klasyczna forma kwartetu spotyka się z nieprzewidywalnością improwizacji. Współpraca z Warsaw Cello Quartet okazała się strzałem w dziesiątkę. Wiolonczele, instrumenty o barwie bliskiej ludzkiemu głosowi, tworzą idealne tło dla wokalnych poszukiwań Pani Gadt. Ich brzmienie jest ciepłe i organiczne, ale potrafi też być chłodne i mechaniczne, co doskonale koresponduje z tematyką albumu. Aby jednak w pełni zrozumieć wagę tego artystycznego gestu, musiałem spojrzeć szerzej – na samą naturę głosu, który jest tu głównym narzędziem narracji. Ewolucja Głosu Wbrew temu co błędnie uważa większość, posiadanie głosu nie jest równoznaczne z umiejętnym jego używaniem, tak jak dźwiganie między uszami mózgu na gwarantuje inteligencji. Najlepszy dowód wspomnianych dwóch hipotez to fakt, że używanie głosu (wokalizacja) a mowa (język) to dwa różne etapy ewolucji. Owoż, jako hominidy (a nie jak dawniej homonidy), nasi przodkowie wydawali dźwięki od zawsze – jednak tak, jak robią to dziś szympansy lub goryle, wobec których wszelako statystyczny polski wyborca lub słuchacz jazzu czuje się suwerenem, albowiem mogąc “czynić ziemię poddaną” tak też robi z niższymi - w swym mniemaniu - wymienionymi rasami małp. Kluczowe jest więc pytanie: kiedy ten głos stał się ludzki, czyli kiedy zyskaliśmy anatomiczną i neurologiczną zdolność do precyzyjnego artykułowania dźwięków? Od kiedy śpiewamy? Zróbmy sobie małą podróż w czasie. Niestety inaczej się nie da, a to oznacza, że muszę się rozpisać (wiem, wiem - nuda, gdzie te ładne obrazki, spytacie) Miliony lat temu… …nasi najdalsi przodkowie (jak Australopithecus) używali głosu tak, jak dzisiejsze małpy człekokształtne – do wyrażania emocji, czyli strachu czy radości (pierwszy, gdy mieli realną szansę stać się czyimś obiadem, drugą, gdy udało im się tego uniknąć) , ostrzegania przed drapieżnikami czy ustalania hierarchii (wyjątkiem stadiony piłkarskie, gdzie język australopiteków wciąż decyduje o hierarchii). Były to jednak tylko proste okrzyki i pomruki, a nie kontrolowane użycie głosu. Jakieś, bagatela, 1,5 – 2 mln lat temu nastąpiły początki kontroli głosu – Homo erectus Wielu naukowców uważa, że przełom nastąpił przy Homo erectus. I tu poproszę bez żadnych podśmiechujków, gdyż - świntuchy jedne - nie chodzi o to, o czym myślicie na ogół, tylko o łacińską nazwę Człowieka WYPROSTOWANEGO. Gdy nasz przodek się był wyprostował, zmienił diametralnie i na zawsze swój tryb życia, a to oznaczało, że przede wszystkim zaczął polować w stadach - grupach. Polowania grupowe i życie w większych społecznościach wymagały lepszej komunikacji. Tak powstał proto-język: prawdopodobnie wyprostowani używali prostych dźwięków i gestów do koordynacji działań. Nie była to jeszcze mowa, ale głos zaczął służyć konkretnym celom "biznesowym" (przetrwanie), a nie tylko emocjonalnym. Ślady tego języka można usłyszeć w sobotę, w hipermarketach, w rodzinnych stadnych polowaniach na rzekome okazje. Ok. 600 000 – 300 000 lat temu nadszedł przełom anatomiczny – za karę łamcie sobie języki, bo nadchodzi Homo heidelbergensis To tutaj dzieje się najwięcej w kwestii "instrumentu", jakim jest nasze gardło. Kość gnykowa:  Znaleziska kopalne (np. w jaskini Sima de los Huesos w Hiszpanii) pokazują, że ten przodek człowieka miał kość gnykową (kość w gardle wspierająca język) bardzo podobną do naszej. Wprawdzie znalezione szczątki sugerują także jej obecność u homo erectus, ale jej kształt bardziej przypominał małpi , co ograniczało możliwości modulacji głosu. Oznacza to, że Homo erectus mógł wydawać różnorodne dźwięki, ale nie posiadał kontroli oddechu i artykulacji . Sugeruje się, że Homo heidelbergensis fizycznie był zdolny do wydobywania bardziej skomplikowanych niż wcześniej dźwięków - choć jeszcze nikt nie zdawał sobie z tego sprawy, że człowiek posłuży się mową np. do produkcji bomby atomowej. Utrata worków powietrznych:  Małpy mają w krtani worki powietrzne, które sprawiają, że ich głos jest głośny, ale mało precyzyjny. My je straciliśmy w drodze ewolucji, co pozwoliło na finezję i precyzyjną artykulację – niezbędną do śpiewu i mowy. Coś jednak jest w powiedzeniu: nie chciało się nosić teczki, trzeba nosić woreczki. Historia Homo heidelbergensis jest fascynująca, ponieważ to właśnie ten gatunek stanowi kluczowe ogniwo łączące prymitywne formy, takie jak Homo erectus, z bardziej zaawansowanymi – Neandertalczykami w Europie i nami, Homo sapiens, w Afryce, a jego nazwa pochodzi od miejsca odkrycia, czyli niemieckiego Heidelbergu. Żyjąc od około 600 000 do 200 000 lat temu, Homo heidelbergensis charakteryzował się  przede wszystkim znacznym powiększeniem mózgu, którego średnia objętość osiągała imponujące 1200 cm³, co zwiastowało skok w rozwoju inteligencji i zdolności planowania (chociaż politycy wciąż jednak nie osiągnęli poziomu człowieka z Haidelbergu). Te istoty były wyjątkowo potężnie zbudowane, wysokie i muskularne, co stanowiło udaną adaptację do chłodniejszego klimatu, a jednocześnie zachowały jeszcze prymitywne cechy twarzy, takie jak wydatne wały nadoczodołowe, choć ich fizjonomia stawała się już bardziej płaska. Kluczowym wyróżnikiem Homo heidelbergensis jest jednak jego kultura materialna, ponieważ to on wynalazł wyspecjalizowane narzędzia myśliwskie – doskonale wyważone drewniane włócznie (znalezione w Schöningen), które umożliwiły skuteczne, zorganizowane polowania na dużą zwierzynę, wymagające zaawansowanej współpracy grupowej, a także zaczął regularnie budować proste schronienia i kontrolować ogień, co było niezbędne do przetrwania na półkuli północnej i dostarczenia energii dla tak dużego mózgu. Dodatkowo, analiza jego budowy anatomicznej sugeruje, że był on fizycznie zdolny do mowy, co czyni go pierwszym przodkiem, który wyglądał i zachowywał się w tak wyraźnie "ludzki" sposób. Na szczęście nie znamy pierwszego zdania złożonego naszego praprzodka. Wiemy jednak, że dotyczyło zagadki sensu istnienia, raczej chodziło o banalne jedzenie lub wydalanie. Ok. 200 000 – 50 000 lat temu czas na rewolucję głosu – Homo sapiens (z tym sapiens to bym jednak nie szarżował) Nie, nie chodzi o powstanie pierwszego przedszkola - chodzi o to, że wtedy nasza krtań obniżyła się do pozycji, którą mamy dzisiaj. Dlaczego to ważne? Obniżona krtań:  To unikalna cecha ludzi. Dzięki temu mamy dłuższą "rurę" rezonacyjną (trakt głosowy), co pozwala nam wymawiać samogłoski (a, e, i, o, u) i szybko zmieniać dźwięki. Minusem jest to, że jako jedyne zwierzęta możemy się łatwo zadławić jedzeniem (krzyżowanie się dróg oddechowych i pokarmowych). Gen FOXP2:  Około 100-50 tysięcy lat temu nastąpiła mutacja genu FOXP2, zwanego "genem mowy", który w olbrzymim skrócie mowiąc umożliwił precyzyjną kontrolę nad mięśniami ust i krtani. To była już prosta droga do geniuszu Anny Gadt, ale warto zauważyć, że ewolucyjnie głos służył już wcześniej budowaniom więzi społecznych (tzw. "iskanie głosem" – vocal grooming), co tłumaczy, dlaczego śpiew i praca z głosem mają tak potężne działanie terapeutyczne i uspokajające. To mechanizm starszy niż sam język. Jednak to niezwykły "dramat" naszej anatomii, nazywany w biologii ewolucyjnej kompromisem adaptacyjnym był przełomem. Co się wydarzyło? Natura "przehandlowała" wówczas nasze bezpieczeństwo podczas jedzenia za możliwość recytowania poezji, śpiewania jazzu i kłócenia się o politykę. Uważam, że naturze chodziło wyłącznie o śpiewanie jazzu, reszta to czynniki dodane przypadkowo. Problem "Płaskiej Twarzy" i Języka Spójrz na profil szympansa lub psa. Mają wydłużone pyski. Ich język znajduje się prawie całkowicie w jamie ustnej. Ludzie mają płaskie twarze i krótszą szczękę. Gdzieś musiał się podziać nasz duży, mięsisty język. W procesie ewolucji jego tylna część (nasada) została "wepchnięta" w dół, do gardła. To “pociągnęło” za sobą krtań. Dwie rury: Układ "L" To jest klucz do zrozumienia ludzkiego fenomenu. U zwierząt (i ludzkich niemowląt):  Krtań znajduje się wysoko, tuż za jamą nosową. Tworzy to niemal prostą rurę od nosa do płuc. Dzięki temu zwierzęta mogą jednocześnie jeść/pić i oddychać (powietrze leci górą, jedzenie bokami). Trakt głosowy jest prosty, poziomy. U dorosłych ludzi:  Krtań opadła nisko (na wysokość 4-7 kręgu szyjnego). Dzięki temu nasz trakt głosowy zyskał kształt litery "L" – ma część poziomą (usta) i długą część pionową (gardło). Dlaczego "L" daje nam mowę? Ta długa, pionowa rura gardłowa działa jak pudło rezonansowe w instrumencie muzycznym. Wolność języka:  Ponieważ nasada języka jest w gardle, możemy go wyginać w niesamowite kształty. Możemy go cofnąć, spłaszczyć, unieść. Samogłoski:  Aby wymówić wyraźne "A", "I" albo "U" (tzw. samogłoski wierzchołkowe), musimy drastycznie zmieniać kształt tej rury rezonansowej. Szympans nie może tego zrobić – jego język jest "uwięziony" w pysku, więc wydaje tylko dźwięki typu "uh-uh" lub piski, które są zniekształcone. Artykulacja:  Dzięki obniżonej krtani mamy przestrzeń, by "ciąć" strumień powietrza na małe kawałki (spółgłoski) i modulować je w samogłoski. To jak różnica między trąbką (prosta rura, mniej dźwięków) a saksofonem (skomplikowany kształt, bogate brzmienie). Nosisz w sobie Skrzyżowanie Śmierci Tutaj dochodzimy do minusów. Ponieważ krtań zjechała w dół, droga pokarmowa i oddechowa muszą się skrzyżować. Jedzenie wchodzi ustami i musi trafić do przełyku (który jest z tyłu). Powietrze wchodzi nosem/ustami i musi trafić do tchawicy (która jest z przodu).W punkcie przecięcia (gardło dolne) panuje ogromny ruch. Za każdym razem, gdy połykasz: Twoja krtań musi wystrzelić w górę (możesz to poczuć, dotykając "jabłka Adama" przy przełykaniu). Chrząstka zwana nagłośnią (epiglottis) musi zadziałać jak klapka zapadni i szczelnie zamknąć wlot do tchawicy. Jedzenie "prześlizguje się" po zamkniętej nagłośni do przełyku.Jeśli zagadasz się przy jedzeniu (zaczniesz używać krtani do mowy, zamiast ją zamknąć) i ten mechanizm spóźni się o ułamek sekundy – jedzenie wpada do "dziury oddechowej". Jesteśmy jedynym gatunkiem, który tak często umiera z powodu zadławienia się kawałkiem schabowego czy jabłka. Ciekawostka: Niemowlęta to "małe zwierzątka" Noworodek rodzi się z krtanią ustawioną wysoko – tak jak szympans. Supermoc:  Dzięki temu niemowlę może ssać pierś i oddychać noskiem jednocześnie. Nie musi przerywać jedzenia, żeby zaczerpnąć powietrza (spróbuj wypić szklankę wody bez przerywania oddychania – nie uda Ci się, a niemowlakowi tak). Zmiana:  Około 3-6 miesiąca życia krtań zaczyna opadać. Wtedy dziecko traci zdolność jednoczesnego picia i oddychania, ale zaczyna gaworzyć – to początek formowania się naszej "dłuższej rury" rezonacyjnej. To pokazuje, jak potężną siłą napędową ewolucji była komunikacja. Ryzyko uduszenia się przy każdym posiłku było wielkie, ale korzyść z posiadania mowy (możliwość planowania polowań, ostrzegania, budowania kultury) była nieporównywalnie większa. Wydaje mi się jednak, że jako gatunek przetrwaliśmy nie dlatego, że bezpiecznie jedliśmy, ale dlatego, że potrafiliśmy się dogadać. Czas na podróż od biologii prosto w objęcia archeologii muzycznej. Podobnie jak w przypadku mowy, nie mamy nagrań sprzed tysięcy lat, ale mamy dowody pośrednie i... gliniane tabliczki. Kiedy zaczęliśmy śpiewać? Najkrótsza odpowiedź brzmi: prawdopodobnie zanim zaczęliśmy mówić pełnymi zdaniami. Naukowcy (tacy jak Steven Mithen) sugerują hipotezę o nazwie "Hmmmm" (Holistic, multi-modal, manipulative, musical, mimetic). Według niej neandertalczycy i wcześni Homo sapiens posługiwali się proto-językiem, który był bardziej muzyczny niż gramatyczny. Datowanie:  Skoro nasza krtań opadła około 200 000 - 300 000 lat temu, dając nam fizyczną możliwość precyzyjnej wokalizacji, można przyjąć, że "ludzki śpiew" (kontrolowana melodia) narodził się w tym oknie czasowym. Pierwotna funkcja:  Pierwsze "pieśni" to prawdopodobnie kołysanki (matki uspokajające niemowlęta, które po zejściu z drzew trzeba było odkładać na ziemię) oraz śpiewy grupowe budujące więź plemienną (trochę jak dzisiejsze przyśpiewki kibiców, które synchronizują tłum). Najstarsze fizyczne instrumenty muzyczne (flety z kości sępa i mamuta znalezione w jaskiniach w Niemczech) mają około 40 000 lat. Skoro ludzie wtedy grali na fletach, to z całą pewnością śpiewali już dużo, dużo wcześniej. Jaka jest najstarsza pieśń świata? Najstarszy utwór, który został zapisany (ma nuty i tekst) i który możemy dziś odtworzyć, to jest to Hurycki Hymn do Nikkal (Hymn nr 6) Wiek: Około 3400 lat (ok. 1400 r. p.n.e.). Miejsce: Starożytne miasto Ugarit (dzisiejsza Syria). Nośnik: Gliniane tabliczki zapisane pismem klinowym.Znaleziono je w latach 50. XX wieku. Co ciekawe, tabliczka zawiera nie tylko słowa, ale też instrukcje dla muzyka grającego na lirze (sammû) – to najstarszy zapis nutowy w historii. Hymn jest modlitwą skierowaną do Nikkal – semickiej bogini sadów i żony boga księżyca. Tekst jest trudny do przetłumaczenia (język hurycki wciąż ma przed nami tajemnice), a tabliczka jest uszkodzona, ale naukowcy zrekonstruowali jego sens. Jest to pieśń błagalna, prawdopodobnie śpiewana przez kobietę, która nie może zajść w ciążę. Oto sens słów (w wolnym tłumaczeniu): Kobieta skarży się na swój los (bezpłodność) i prosi boginię o dar macierzyństwa. "Ofiaruję ołów..." (w starożytności ołów był darem wotywnym)."Niech Nikkal sprawi, bym była płodna..."Tekst wspomina też o ofiarach z oleju sezamowego, które mają przebłagać bóstwo. Melodia jest melancholijna, oparta na interwałach, które dla współczesnego ucha mogą brzmieć nieco obco, ale harmonijnie. Najstarsza "piosenka" w całości – Epitafium Seikilosa Choć Hymn do Nikkal jest starszy, jest też fragmentaryczny. Natomiast najstarszą kompletną kompozycją (zachowaną w całości, z każdą nutą i słowem) jest greckie Epitafium Seikilosa z około I lub II wieku n.e. (czyli jest o 1500 lat młodsze od hymnu huryckiego). Warto o nim wspomnieć, bo jego tekst jest niezwykle piękny i ponadczasowy. To krótka pieśń wyryta na nagrobku, którą Seikilos dedykował swojej żonie (lub muzie), Euterpe. Tekst mówi: "Dopóki żyjesz, lśnij, nie smuć się zbytnio niczym. Życie trwa tylko chwilę, Czas żąda spłaty swego długu." To starożytne "Carpe Diem", wyśpiewane ponad 2000 lat temu. Oto tekst Epitafium Seikilosa w oryginale, w uproszczonym zapisie fonetycznym dla Polaka oraz w poetyckim tłumaczeniu. Oryginał (Starogreka) Ὅσον ζῇς φαίνου μηδὲν ὅλως σὺ λυποῦ· πρὸς ὀλίγον ἐστὶ τὸ ζῆν τὸ τέλος ὁ χρόνος ἀπαιτεῖ. Fonetycznie (jak to przeczytać po polsku) Czytaj to powoli, z akcentem na samogłoski (w grece "ou" czytamy jako "u", "ph" jako "f", "ei" jako "ej"). Hoson zes fainu Meden holos sy lypu Pros oligon esti to zen To telos ho chronos apaitej Tłumaczenie (Wersja poetycka / "Po mojemu") Dopóki żyjesz, lśnij, Niech smutek cię nie zamroczy. Bo życie trwa tylko chwilę, A czas i tak upomni się o swoje. A teraz porównaj sobie to epitafium sprzed tysięcy lat do poniższego tekstu obecnego wielkiego hitu FloRida “Whistle” i zadaj sobie pytanie… albo nie, nie zadawaj. Szkoda czasu. Czy możesz dmuchnąć w mój gwizdek kochanie, Gwizdek kochanie, daj mi znać Dziewczyno pokażę ci jak to robić Zaczniemy bardzo powoli I tylko złóż swoje usta razem I podejdź bardzo blisko Czy możesz dmuchnąć w mój gwizdek kochanie, gwizdek kochanie No to jazda O tempora! O mores! Ewolucja Głosu: Cena, jaką Zapłaciliśmy za Śpiewanie Jazzu To jest moment, w którym – trzymając w uszach ten hipnotyzujący dialog głosu i czterech wiolonczel – musimy cofnąć się do początku tego tekstu i połączyć kropki. Wokal Anny Gadt to triumf naszej ewolucji. To dowód, że przetrwaliśmy dlatego, że potrafiliśmy ryzykować i przekształcać proste okrzyki w pieśni. I tak oto, docieramy do sedna. Gdy wsłuchałem się w Coincidentia Oppositorum w takim ewolucyjnym kontekście , stanąłem nagle wobec manifestu ludzkiego głosu w jego najczystszym wymiarze. W minimalizmie albumu i w zawartym w nim dialogu absolutny, pełny wokal pani Anny Gadt ma wymiar nie tylko nieocenialnej genialności estetycznej (ja uważam, że ma), ale też - jak widać - ewolucyjny triumf anatomii, która poświęciła bezpieczeństwo dla piękna. A Coincidentia Oppositorum  jest tego najpiękniejszym, najbardziej świadomym głosem. To jeden z najlepszych albumów wokalnych, jakie powstały kiedykolwiek. Dziękuję. „COINCIDENTIA OPPOSITORUM” "Zbieżność Przeciwieństw" Anna Gadt / Warsaw Cello Quartet / Milan Rabij 1 Collapse #1 – 5:53 głos - swobodna improwizacja 2 Wilk – 5:04 (Na podstawie powieści Hermana Hessego) 3 Pieśń o otwartej drodze (Próba mądrości) – 3:22 Teksty Walta Whitmana, głos - improwizacja swobodna 4. Spowiedź (Dedykowana Jaume Cabre) – 4:27 5 Lo Que Es Para Uno Es Para Uno – 1:34 6 Nadchodzi lew lub mały wąż – 3:39 7 Tuga – 3:38 8 Collapse #2 – 5:52 9 Co by było, gdyby – 4:04 10 Nadzieja – 4:39 Tekst piosenki autorstwa Emily Dickinson Anna Gadt – głos Warsaw Cello Quartet: Jakub Pożyczka, Dominik Frankiewicz, Filip Sporniak, Wojciech Bafeltowski Muzyka : Anna Gadt i Milan Rabij, z wyjątkiem „Collapse” – muzyka Milana Rabija Aranżacj a Milana Rabija Nagrano na żywo 5 i 6 lutego 2025 w Hashtag Lab / Warszawa, przez Michała Kupicza Miks i mastering wykonał Michał Kupicz Okładka i projekt: Marek Wajda Zdjęcia: Agnieszka Kiepuszewska Wyprodukowane przez Annę Gadt Producent wykonawczy: Maciej Karłowski Fundacja Słuchaj Records Wesprzyj Jazzdę! Jeśli cenisz sobie recenzje, które potrafią zajrzeć pod powierzchnię i połączyć muzykę z innymi dziedzinami sztuki, to znaczy, że jazzda.net  jest dla Ciebie. Wspieramy ambitne, niekomercyjne projekty, takie jak ten. Chcesz pomóc nam pisać i publikować więcej takich materiałów? Postaw nam kawę! Dla ciebie to tylko dycha, a dla nas jak akord otwierający nową wspaniała płytę, taką jak właśnie ta, o której przeczytałeś. https://buycoffee.to/jazzda.net

  • Filip Żółtowski Quartet – GEN-RE: Eksplodująca kontynuacja BiBi, czy preludium do rewolucji

    [OSTRZEŻENIE DLA SŁUCHACZY: Zawartość tej EP-ki może prowadzić do poważnego niedosytu, rozgoryczenia i permanentnego powtarzania odsłuchu. Redakcja jazzda.net odnotowała przypadki utraty kontroli nad życiem osobistym spowodowane zbyt krótkim czasem trwania materiału.] „GEN-RE” to EP-ka, która za pierwszym razem wywołała złość, za drugim czyste rozgoryczenie, a za trzecim totalny, palący niedosyt. Panie Filipie, szanujmy się! Jak można nagrać tak potwornie krótki, ale tak dobry materiał  i zostawić nas słuchaczy w pół drogi, na rozdrożu, w jakimś szpagacie, w cholernym szczerym polu?  Powtarzamy te kawałki w nieskończoność, pies nie sika od tygodnia, żona chce się rozwodzić. Panowie! Tak się nie robi! Miejcie litość! Chronologia Transformacji Historia kwartetu to zapis błyskawicznej ewolucji i ciągłego podważania własnych fundamentów. Album debiutancki, nagrany w 2021 roku "Humanity" , był żywiołowym, akustycznym jazzem głównego europejskiego nurtu: szybkim, osadzonym w tradycji, zdradzającym nieśmiało nieprzeciętne horyzonty wszystkich członków zespołu, a zwłaszcza jego lidera. Humanity  był albumem pełnym dynamicznych, improwizacyjnych dialogów, gdzie saksofon i trąbka ścigały się w post-bopowych figurach, a sekcja rytmiczna (z Mikołajem Stańko na czele) operowała subtelnym, akustycznym drive'em. Była to płyta pełna wirtuozerii, ale wciąż czytelnie zakorzeniona w estetyce, która ceniła tradycyjną formę. Właśnie na tym tle, wydany w 2024 roku „BiBi” , jawi się jako wybuchowa supernowa, radykalnie zrywająca z utartymi schematami. To właśnie BiBi  przekształcił zespół i uczynił Filip Żółtowski Quartet synonimem awangardy na polskiej scenie. To była już nie ewolucja, lecz rewolucja brzmieniowa. fot. Emilia Pasoń Materiał na „BiBi” był mocno rockowy, z gęstym wykorzystaniem elektroniki , balansujący na pograniczu rocka progresywnego , z budowaniem utworów opartych na czytelnych strukturach, wpadających w chwytliwe melodie. Kluczową nowością było wprowadzenie głębokiego, syntetycznego basu i tekstur generowanych przez syntezatory (obsługiwane przez Wojciecha Wojdę), które nie tylko uzupełniały warstwę harmoniczną, ale wręcz przejmowały role melodyczne i rytmiczne. Ten album był zaskakujący intensywnością i odwagą w łączeniu chłodnej, niemal industrialnej elektroniki z ciepłym brzmieniem trąbki i saksofonu . Odważne, długie formy, które często prowadziły do kulminacji o sile heavy metalowego riffu, sprawiły, że BiBi  stało się płytą, którą trudno było zakwalifikować do jednego gatunku. W roku, w którym „BiBi” został bez wahania okrzyknięty przez jazzda.net  najlepszą polską płytą jazzową, równie mocno zachwycała się nim krytyka. „Laboratorium Muzycznych Fuzji”  określiło go jako „jazzową eksplorację z elektronicznym twistem” , a „Jazzpress” pisał wprost: „«BiBi» to dźwiękowa odyseja przez czas, przestwór i ludzkie historie, wiodąca ku nieskończonym horyzontom muzycznych kosmosów.”  Krytycy podkreślali, że Żółtowskiemu udało się uniknąć pułapki jazz-fusion  w starym stylu, tworząc coś faktycznie świeżego i aktualnego, rezonującego z młodszą publicznością, wychowaną na muzyce elektronicznej i ambitnym hip-hopie. Co kluczowe, za tą kosmiczną odyseją stała wyraźna, autorska wizja. Płyta „BiBi” została w całości zaplanowana przez Filipa Żółtowskiego.  Sam muzyk przyznał: „Projekt drugiej płyty powstał w całości w mojej głowie. Przyszedłem do moich przyjaciół z zespołu z gotowym materiałem, na który miałem pomysł. Wiadomo, że muzycy dają dużo od siebie, ale cała koncepcja albumu i jego wydźwięk zaplanowane były wcześniej.”  Ta kontrola artystyczna i determinacja w przemyśleniu każdego detalu harmonicznego i brzmieniowego, od wstępu po ostatnie wyciszenie, ugruntowały pozycję lidera jako jednego z najbardziej innowacyjnych kompozytorów młodego pokolenia. Mimo tak ogromnego sukcesu, zespół wraca z materiałem, który jest tak bezwstydnie, bezczelnie dobry, że jego skondensowana forma urąga zdrowemu rozsądkowi. „GEN-RE” nie jest numerem dwa, ani nawet trzy w dyskografii. To kluczowy aneks  i manifest jednocześnie, który domyka historię transformacji, jednocześnie otwierając drzwi do trzeciego, pełnowymiarowego rozdziału. Jak mówi sam Filip Żółtowski, to „zatarcie granic pomiędzy gatunkami muzyki i domknięcie historii rozpoczętej na płycie «BiBi»” . Zespół w składzie, który dokonał tej fuzji: Filip Żółtowski  – trąbka, moog Szymon Zawodny  – saksofon altowy Wojciech Wojda  – syntezatory Mikołaj Stańko  – perkusja GEN-RE: zero kalkulacji Filip Żółtowski bezczelnie gwiżdże jazzowym purystom w gęby.  Otwierająca EP-kę melodia zagrana na trąbce jest urzekająca, spokojna i wpadająca w ucho. To jakby muzyk mówił: „nooo, to ładna rzeczywiście melodia, macie z czymś problem?”  To zaproszenie jest jednak szybko odarte z niewinności, bo o ile trąbka jest klasycznym narratorem, to elektronika gra tu rolę główną; jest już jak powietrze – wszędzie obecna , bez której być może nie ma tej muzyki. Materiał na „GEN-RE” jest na luzie, nagrany z "rękami w kieszeniach", bez napinki i bez obsesyjnej pogoni za arcydziełem, które musi wykręcać rytm jak szmatę po myciu podłogi. Kwartet z premedytacją wprowadza beatowe frazy i mocny rytm, ale robi to z naturalną pewnością siebie, która sprawia, że muzyka po prostu płynie. fot. Emilia Pasoń Syntezatory nie są już subtelnym tłem, lecz równoprawnymi partnerami dla akustycznej trąbki i saksofonu, a w zasadzie tworzą z nimi hybrydowy organizm. Zespół balansuje między dynamicznymi momentami o zmiennej rytmice  a pulsującymi, beatowymi  frazami. Fantastycznie mocno znów gra Mikołaj Stańko, jest go coraz więcej, wypełnia rytmem zaplecze grupy, tworzy mur, na którym koledzy mogą się oprzeć, gra bardzo odważnie, dużo i szeroko. Taka instrumentalna dialektyka jest świadectwem dojrzałości. Zespół, który zdobył III miejsce na Blue Note Competition i wyróżnienie na Jazz Juniors, pokazuje, że własny język  można budować na pozornie sprzecznych fundamentach. Trąbka Filipa Żółtowskiego – raz liryczna i śpiewna, innym razem ostra i przetworzona – staje się narratorem tej soniczej transformacji. Kwartet od początku istnienia udowadniał, że potrafi poruszać się między stylami: od jazzowej wrażliwości, czerpiącej z polskiego folkloru, po nowoczesne, światowe wzorce. „GEN-RE” jest tego najmocniejszym  dowodem. Nazwa EP-ki jest programem: totalne zatracenie granic gatunkowych.  Jazz staje się tu tu tylko platformą startową. Zespół odważnie idzie ku nowemu, rezygnując z fizycznych nośników – EP-ka ukazała się wyłącznie w formach cyfrowych , co jest kolejnym elementem tej nowoczesnej, cyfrowej wizji. Jeśli „BiBi” było płytą roku, „GEN-RE” są obowiązkowymi, zdigitalizowanymi korepetycjami  z tego, dlaczego tak się stało. To wydawnictwo dla słuchaczy, którzy rozumieją, że jazz w 2025 roku nie pyta już o to, co jest dozwolone, lecz o to, co jest nieuniknione . Filip Żółtowski Quartet dostarcza nam muzykę, która jest spojrzeniem w przyszłość, w to, jak może wyglądać nowoczesny jazz i dokąd może się udać. Żółtowski ma swoją wizję muzyki czerpiącej z jazzu, ale niekoniecznie całkowicie w nim osadzonej. Rozwija ją konsekwentnie. Życzymy mu, aby robił to dalej, nawet wbrew wszystkim i wszystkiemu. Jeśli cenisz sobie recenzje, które potrafią zajrzeć pod powierzchnię i połączyć muzykę z innymi dziedzinami sztuki, to znaczy, że jazzda.net jest dla Ciebie. Wspieramy ambitne, niekomercyjne projekty, takie jak ten. Chcesz pomóc nam pisać i publikować więcej takich materiałów? Postaw nam kawę! Dla ciebie to tylko dycha, a dla nas jak akord otwierający nową improwizację. https://buycoffee.to/jazzda.net

  • OKNO NA NIESKOŃCZONOŚĆ. Premiera albumu: Artur Dutkiewicz Trio – From sound to silence

    Nie da się medytować w chaotycznym biegu, we wszechwładnej apoteozie rozkojarzenia, nie da się medytować w poszatkowanym i zdefragmentowanym komiksowym świecie. Świecie, który nas nieubłaganie okrąża. Medytacja wymaga skupienia, ciszy, oddechu, spokoju. Album Dutkiewicza stanowi artystyczną odpowiedź na kakofonię współczesnego świata i zaproszenie w głąb siebie. Czeka was wspaniała podróż. Album „From sound to silence. Nowosielski Live” to najnowsze wydawnictwo Artura Dutkiewicza Trio. Zapis koncertów z lat 2023–2025 jest głębokim, muzycznym dialogiem z sakralnym i metafizycznym malarstwem Jerzego Nowosielskiego, stworzony z myślą o ciszy i wewnętrznym skupieniu. Jerzy Nowosielski: Malarstwo jako Teologia Światła Inspiracja Jerzym Nowosielskim (1923–2011) jest osią tego projektu. Ten wybitny malarz, ikonograf i myśliciel stworzył unikalny język artystyczny, łączący modernistyczną formę z głęboką tradycją sztuki sakralnej Wschodu. Jego dzieła, charakteryzujące się syntetycznym rysunkiem i niezwykłym operowaniem kolorem i światłem, mają za zadanie nie tylko przedstawiać, ale przede wszystkim wprowadzać w stan kontemplacji. Najbardziej spektakularnym przykładem jego wizji jest Kościół Opatrzności Bożej w Warszawie-Wesołej  , którego całe wnętrze Nowosielski pokrył polichromiami. Surowa, geometryczna przestrzeń świątyni, wypełniona ikonami i malowidłami, staje się „teologią światła” – miejscem, gdzie czas zwalnia, a widz/modlący się staje przed oknem na nieskończoność. W tym kontekście sztuki, medytacja oznacza kontemplację:  to celowe, nieoceniające wpatrywanie się w ikony, malowidła lub architekturę, by przekroczyć ich fizyczną formę i połączyć się z zawartą w nich treścią metafizyczną. Malarstwo Nowosielskiego jest zaprojektowane jako okno, które prowadzi poza zmysły . Ta głębia i cisza malarstwa Nowosielskiego, będącego wezwaniem do wewnętrznej podróży, stały się muzycznym drogowskazem dla trio Artura Dutkiewicza. W ten sposób muzyka staje się formą aktywnej medytacji , gdzie improwizacja na długich płaszczyznach czasowych jest środkiem do celu – osiągnięcia ciszy . Muzycy celowo używają powtórzeń (motyw z mantr) i wydłużają formę, by pomóc słuchaczowi wejść w stan kontemplacyjnego skupienia, w którym dźwięk i pauza (cisza) mają równorzędne znaczenie. Artur Dutkiewicz od lat spogląda ku tej stronie rzeczywistości, która ciąży ku harmonii, a odpycha chaos. W 2012 roku w rozmowie z Piotrem Rodowiczem z Jazz Forum tłumaczył " Budzę się rano i z wielu myśli wybieram najsilniejszą i podążam za nią. Na pewno pomaga mi w tym prosta technika medytacji, która usuwa ten cały niepotrzebny wir umysłowy. Wybieram więc działanie, które jest najlepsze, dające radość. W zasadzie wybór istnieje wtedy, gdy jest zamieszanie w głowie, a to jest związane ze zmęczeniem i stresem. Medytacja i ćwiczenia oddechowe, takie np. jak rewelacyjna technika ,,sudarshan kriya”, zwiększają poziom energii i intuicja działa wtedy najlepiej. Niczego nie oczekuję od życia i niczego nie robię za wszelką cenę. Podstawą jest wiara. Wierzę, że jeśli wymyślę jakiś projekt, to świat pomoże mi w pokazaniu go, i tak się dzieje. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale to działa." Cały Tekst tu LINK Trzy lata później w teście Agnieszki Antoniewskiej z Jazz Forum 7/8 2015 mówił: " Codzienna półgodzinna sesja z oddechem daje świeży umysł i silne ciało. Przed wyjściem na scenę szukam ciszy, staram się pozbyć wszystkich wrażeń w umyśle, wyjść z poziomu intelektualnego na poziom intuicji. Świadomość jest wtedy jak czyste płótno tuż przed nałożeniem farb przez artystę. Wtedy może zaistnieć piękno, bezczasowość, a to jest poziom ducha." Cały teksty tu LINK Wydana dziś (tj. 20. 11. 2025 roku) płyta być może jest odzwierciedleniem wieloletniej pracy Dutkiewicza z umysłem - na pewno zaś muzyka, którą wraz z zespołem stworzył, skłania ku transcendencji. Celem muzyki jest cisza Artur Dutkiewicz, ceniony „ambasador polskiego jazzu”, od lat podążał ścieżką modalnego, medytacyjnego grania. Pianista od wielu lat ćwiczył granie na dłuższych płaszczyznach czasowych, w którym cisza miała swoje znaczenie i które miało bardziej uspokajać niż pobudzać słuchacza. Jego celem było, by dźwięk i cisza istniały równorzędnie. Tego typu kontemplacyjną muzykę, mającą korzenie w śpiewie gregoriańskim, cerkiewnym, bizantyjskim czy sanskryckich mantrach, wykonywał już wcześniej z muzykami hinduskimi i kantorem chorału gregoriańskiego. To poszukiwanie znalazło swój ostateczny cel w konstatacji, że „Celem muzyki jest cisza” . fot. Hanna Dutkiewicz Głębia i Skład Trio Dutkiewiczowi w tej medytacyjnej wyprawie towarzyszą znakomici muzycy: Andrzej Święs na kontrabasie (laureat Fryderyka 2023) oraz Sebastian Kuchczyński na perkusji (nominowany trzykrotnie do Fryderyka). Czyli było nie było - muzyczna elita. Ich interakcja jest niezwykle wrażliwa, świadomie służąca budowaniu atmosfery, co nie stoi na przeszkodzie wirtuozerskim popisom . O ile jednak lider gra oszczędnie i jest raczej jest wskazującym kierunki mózgiem przedsięwzięcia, o tyle wielkie brawa za ten występ należą się właśnie sekcji rytmicznej, a szczególnie panu Święsowi. Medytacja jako arcydzieło Album rozwija się na dłuższych płaszczyznach, celowo unikając pośpiechu i zachęcając do wewnętrznego skupienia. Utwory te świadomie umykają nowoczesnym formatom radiowym – są ogromnymi improwizowanymi opowieściami, z których najkrótsza ma ponad osiem, a najdłuższa blisko siedemnaście minut. Medytacja 1 – Przebudzenie  to utwór otwierający płytę, który jest bardzo spokojny, bliski klimatom ambientowym, mglisty i oniryczny . Jego struktura opiera się na rytmicznych powtórzeniach, które zapraszają słuchacza do współudziału w muzycznym misterium. To idealne preludium do podróży w głąb ciszy. Kontrastuje z nim Medytacja 2 – Pokój , który charakteryzuje się bardziej jazzowym feelingiem, momentami powolnie swingującym. Jest to przepiękna, majestatyczna struktura muzyczna , w której melodia i rytm wzajemnie się dopełniają, wprowadzając element klasycznej jazzowej zadumy. Medytacja 3 – Tęsknota  konsekwentnie buduje nastrój zadumy. Jest to utwór, w którym kontrabasista Andrzej Święs może zaprezentować swoją wirtuozerię i zamiłowanie do gry smyczkiem, nadając tonację liryczną i melancholijną. Medytacja 4 – Uniesienie . W pierwszej, spokojnej części utworu trio buduje napięcie, które zostaje przełamane w połowie. W tym momencie perkusista Sebastian Kuchczyński porywa słuchacza, udowadniając, jak wielką siłę i potęgę emocji może namalować perkusja – siłę, wobec której człowiek staje się mały, niczym mrówka. To kulminacyjny punkt narracji, prowadzący do finalnego wyciszenia. Kluczowym punktem programu jest Medytacja 5 – Pełnia , która jest arcydziełem i wybitnym zwieńczeniem płyty. Utwór ten jest bliski duchowi spokojnej, rozważnej sterylności brzmieniowej, znanej choćby z dokonań E.S.T. (Esbjörn Svensson Trio). W kulminacyjnym momencie, prowadzenie całego koncertu i olśnionej publiczności przez kontrabas jest absolutnym majstersztykiem , w którym Andrzej Święs z maestrią przyjmuje na siebie ciężar kompozycji i utrzymuje całe napięcie utworu. Pełnia wprowadza muzykę tria na poziom transcendentny. Album „From sound to silence. Nowosielski Live” to muzyka uchylająca drzwi do głębszego, duchowego doświadczenia. Artur Dutkiewicz Trio udowadnia, że jazz może być skutecznym medium do kontemplacji i otwierania tytułowego „okna na nieskończoność”. Płyta jest pięknie wydana i zaprojektowana. Warto mieć egzemplarz fizyczny, bo zawiera wspaniałą opowieść, wprowadzającą - rozmowę z liderem oraz przepiękne fotosy. KLIKNIJ W ZDJĘCIE, ABY KUPIĆ PŁYTĘ KLIKNIJ W ZDJĘCIE Wesprzyj Jazzdę ! Jeśli cenisz sobie recenzje, które potrafią zajrzeć pod powierzchnię i połączyć muzykę z innymi dziedzinami sztuki, to znaczy, że jazzda.net  jest dla Ciebie. Wspieramy ambitne, niekomercyjne projekty, takie jak ten. Chcesz pomóc nam pisać i publikować więcej takich materiałów? Postaw nam kawę! Dla ciebie to tylko dycha, a dla nas jak akord otwierający nową medytację. https://buycoffee.to/jazzda.net

  • Linebreaker, czyli Szalony Londyn Tomasza Zyrmonta

    Szalone tempo, nieustanne zmiany, nieograniczone możliwości. Tak Tomasz Zyrmont muzyką opisuje Londyn, w którym mieszka. Singiel „Linebreaker” to pulsacyjny, inteligentny i emocjonalny portret stolicy Anglii, który zapowiada album „London Manifest” jego kwartetu, który ma szansę sporo namieszać na scenie europejskiej, jeśli całość będzie utrzymana na takim poziomie. Tomasz Zyrmont, pianista i kompozytor od lat rezydujący w Londynie, tworzy muzykę głęboko osadzoną w tradycji jazzowej, ale z nieustanną potrzebą nowatorskiej ekspresji. Absolwent Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, gdzie doskonalił swoje umiejętności jazzowe pod kierunkiem Wojciecha Niedzieli, oraz Guildhall School of Music and Drama w Londynie, gdzie kształcił się u Nikki Iles. Założył Groove Razors, elektryczny jazz fusion band, działający w Londynie, który wydał dwa autorskie albumy, a także współprowadził Interphase Quartet. Grał u boku takich artystów jak Alex Hutchings, Piotr Wojtasik, Adam Bałdych, Wojciech Pilichowski, Tony Kofi oraz Yaron Stavi. To artysta, którego wszechstronność i działalność zaowocowała niedawno odznaczeniem „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. „Linebreaker”  to jego najnowszą kompozycją, napisana z myślą o akustycznym kwartecie, który stworzył z uznanymi muzykami londyńskiej sceny: Seanem Khanem  (saksofon), Benem Hazletonem  (kontrabas) oraz Filippem Galli  (perkusja). Jak tłumaczy sam autor muzyki: Kompozycja czerpie inspirację z miejskiego pulsu Londynu – miasta, w którym codzienność staje się improwizacją, a każdy krok może być początkiem nowej frazy. To opowieść o tworzeniu własnej drogi wśród miejskiego chaosu, o improwizacji w życiu i o sile, która przebija się przez ograniczenia. To, co natychmiast uderza w „Linebreaker”, to precyzja i wyczucie bliskie futurystycznym poetom, z jakimi Zyrmont oddaje puls i nieustanny rytm Londynu . Londyn to dziś jedna z największych i najważniejszych stolic świata – jego obszar metropolitalny liczy niemal 12,5 miliona mieszkańców , z czego około 20% pochodzi z Azji, Afryki i Karaibów. To drugie pod względem wielkości centrum finansowe świata, gdzie dokonuje się 30% światowego obrotu walutami. Co najważniejsze dla nas, żywa, nieustannie eksperymentująca jazzowa scena Londynu, tworzona przez muzyków z całego świata, przesunęła centrum jazzowe świata na wyspę . Właśnie ten gigantyczny, zglobalizowany, pędzący i wielokulturowy puls słychać w muzyce kwartetu. Utwór jest muzyczną metaforą – słychać w nim przenikanie się dźwięków, tempo metra, odgłosy Road Works i migotanie milionów londyńskich świateł i neonów. Zyrmont wprawdzie nie sili się na dosłowność; ale przy pomocy metrum i subtelnej harmonii jest blisko obrazu rzeczywistości, dzięki czemu jego język jest jednocześnie głęboko emocjonalny  i matematycznie precyzyjny . Nie jest łatwo to napisać słowami, a co dopiero skomponować i zagrać. Szacunek! „Linebreaker” balansuje między kontrolowanym chaosem a chwilą oddechu, co idealnie oddaje londyńską codzienność. Jak mówi sam tytuł, utwór symbolizuje przełamanie granic, czyli breakowanie linii  – zarówno w życiu, jak i w muzyce. W muzycznym sensie „Linebreaker”  to moment rytmicznego przełamania, eksplozja energii, po której następuje pauza  – chwila oddechu, niezbędna, by nabrać sił do dalszej drogi. W poetyckim sensie jest to opowieść o odwadze  w wychodzeniu poza strefę komfortu i tworzeniu własnego, indywidualnego rytmu w świecie pełnym narzuconych schematów. Występy kwartetu (w tym wyprzedane koncerty i nadchodzący występ na London Jazz Festival 2025 ) dowodzą, że ich jazz, łączący kreatywność i swobodę improwizacji z nowoczesną wrażliwością, trafia w punkt. „Linebreaker” to dopiero singiel - dynamiczny i szybki kawałek, który łączy szalony rytm metropolii, intelektualną głębię oraz energetyczne i angażujące brzmienie. Jeśli cała płyta ma być tak dobra, jak utwór, który ją zwiastuje – a narracja całego albumu London Manifest będzie utrzymana w podobnym tempie – to zapowiada się mocne muzyczne wejście kwartetu Tomasza Zyrmonta na początku przyszłego roku. Wesprzyj jazzdę NiezależnĄ ! Jeśli, podobnie jak my, cenisz płyty, które w tak poruszający sposób eksplorują intymny świat dźwięków i odwagę artystów, którzy decydują się kroczyć własną, niełatwą drogą – wesprzyj naszą pracę! Jazzda.net  to przestrzeń tworzona z pasją i dla pasji. Jesteśmy niezależni dzięki Wam. Każda symboliczna wpłata na kawę ☕ pozwala nam docierać do tak wybitnych, niezależnych twórców i poświęcać czas na tworzenie tekstów dla Was, wolnych od komercyjnych kompromisów. Pomóż nam utrzymać ten bezkompromisowy kurs w świecie pędu. 👉 Postaw nam kawę, by kolejne recenzje ujrzały światło dzienne:   https://buycoffee.to/jazzda.net

  • Słońce, taniec i radosny jazz. Najbardziej słoneczny jazz tego roku roku

    Juan Romero, weteran szwedzkiej sceny kulturalnej, debiutuje solowo albumem „Lua Armonia” – i robi to w stylu, który każe zrewidować wszelkie polskie wyobrażenia o tym, czym powinien być jazz. To jest muzyka, która ma słońce we krwi. W Polsce wciąż panuje przekonanie, że jazz musi być trudny , skomplikowany  i najlepiej, żeby był grany z poważną miną. Na szczęście są młodzi artyści, którzy łamią ten stereotyp: Alamadera, Irka Zapolska, Kosmonauci czy Basic Chill. Album „Lua Armonia”  w wykonaniu Juan Romeros Manuella Orkester  to radosna, gorąca riposta na takie założenia. To nie jest jazz, który trzeba studiować – to jest jazz, który zaprasza do tańca . To jest sącząca się radość bycia tu i teraz. Sylwetka Artysty: Juan Romero fot. Lamia Karić Juan Romero, to uznany perkusista mieszkający w Szwecji, który po 30 latach grania i pracy na scenie kulturalnej wydaje swoją pierwszą solową płytę. Jest także dyrygentem, kompozytorem, pedagogiem i niezależnym muzykiem. Jako pedagog często uczestniczy w warsztatach perkusyjnych, a jako lider prowadzi zespoły Yakumbé i Sambomba. Obecnie jest również związany z takimi formacjami jak Fire Orchestra, Syrsan, Cosmic Ear czy El Siri BB y la Perrera. Swoje pierwsze kroki w muzyce stawiał w Argentynie w wieku 16 lat pod kierunkiem José Piñeiro Tadeou do Santosa, brazylijskiego perkusisty z Bahia. W 1990 roku przeniósł się do Sztokholmu, gdzie kontynuował studia. W 1993 roku założył zespół perkusyjny Yakumbé oraz został członkiem szkoły samby w Rinkeby. Jego ciągłe poszukiwania i edukacja, od założenia kursu perkusyjnego Sambomba w 2001 roku, po studia na Królewskiej Akademii Muzycznej w kierunku muzyki innych kultur, pokazują, skąd czerpie tę niezwykłą, żywiołową energię. Słońce we krwi i inkluzywność rytmu Perkusista i kompozytor Juan Romero, choć na co dzień rezyduje w Szwecji, czerpie inspirację z nieskończonego źródła: harmonii jazzu, a także tonów muzyki karaibskiej i południowoamerykańskiej . I to czuć w każdej sekundzie! „Lua Armonia” to dzieło, które narodziło się z pięknej, rewolucyjnej idei: jak połączyć free improvisation  (wolną improwizację) z fixed grooves  (stałymi, bujającymi rytmami) w sposób, który stworzy „inclusive musical world”  (muzyczny świat otwarty dla każdego). Kiedy Juan i jego koledzy muzycy zaczęli badać, w jaki sposób swobodna improwizacja może stać się bardziej inkluzywna, pojawiło się wyzwanie: trudność w improwizacji instrumentów melodycznych nad ustalonymi rytmami. Z tego procesu narodziło się coś nowego. Album tworzy przestrzenie, w których kołyszące się groove’y  stają się kamieniem węgielnym swobodnej ekspresji. To dalekie od jazzu koktajlowego. To muzyka, która niesie ciepło i rytm tradycji ludowych, ale ze swobodą improwizacji. Jak mówi sam Juan Romero: „Ważne jest, aby większość, a najlepiej wszyscy w pomieszczeniu, czuli się zaangażowani podczas tworzenia muzyki.” I ten cel został osiągnięty. Zamiast intelektualnej łamigłówki, dostajemy płytę, na której rytmy zapraszają słuchacza zarówno do zanurzenia się w improwizacji, jak i do tańca  – zupełnie jak w tradycyjnej muzyce ludowej, gdzie rytm jest siłą jednoczącą. Nawet najbardziej wirtuozowskie solówki, w tym fenomenalne partie saksofonu w wykonaniu Julii Strzałek – kobiety petardy znanej z Fire! Orchestra , toczą się na tak szczęśliwej, melodyjnej i tanecznej podstawie, że ku zgrozie tubylców gryzipiórków jazzowych z Polandii  chce się po prostu podnieść z fotela. Utwory „La Sabrosura”  i „Hos Visnek”  zapraszają na parkiet bez żadnych ogródek, nie wstydząc się bujania biodrami, a „El balcon de Ana”  wprowadza w totalnie wyluzowany nastrój całej płyty. Słuchając „Lua Armonia”, przenosisz się, słuchaczu, w wąziutkie, kolorowe, słoneczne uliczki Basseterre albo Charlotte Amalie. Choć na płycie nie pada ani jedno słowo, Juan Romero zdaje się namawiać: „Gdzie się tak śpieszysz, człowieku z Europy? Zwolnij, rozejrzyj się, zobacz, jak pięknie jest tu i teraz. Żyj, żyj z całych sił!” To jest antidotum na jazzową nadętość. To jest żądza życia, uśmiech i słońce prosto z plaży , ujęte w genialne, melodyjne kompozycje, które z powodzeniem mogłyby opowiadać o beztroskim życiu . Wirtuozi Radości Romero zaprosił do współpracy czołówkę szwedzkich muzyków, co gwarantuje najwyższy poziom wykonawczy i improwizacyjny: Moim zdaniem, sam udział Julii Strzałek w nagraniu to gwarancja świetnych zagrywek i dziwacznych artykulacji , co doskonale słychać w utworze „One of Those Days”  – jedynym melancholijnym na albumie, który jednak radośnie przyspiesza w połowie. Juan Romero  – perkusja (lider) Julia Strzalek (Fire! Orchestra)  – saksofon Alex Sethson  – fortepian, instrumenty klawiszowe Vilhelm Bromander  – bas Pelle Vallgren  – perkusja fot Lamia Karić Obecność tych muzyków (w tym gościnny występ Gorana Kajfesa) sprawia, że płyta jest nie tylko ciepła i taneczna, ale też niewiarygodnie muzykalna . Juan Romeros Manuella Orkester udaje się w ten sposób – i na całym albumie – połączyć tradycję i innowację w sposób, który wydaje się zarówno ponadczasowy, jak i współczesny . To jest bez wątpienia jeden z najbardziej szczęśliwych  albumów jazzowych tego roku. Nieważne, czy nazwiecie to jazzo-polo czy jazzem folkowym – ważne, że to jest czysta "Lua Armonia"  (Księżycowa Harmonia) i doskonałe lekarstwo na ponury zimowy polski listopadziec . Nie da się przy tym siedzieć spokojnie. Wydawca:  Supertraditional Data premiery:  5 września 2025 Wesprzyj Jazzdę! Jeśli, podobnie jak my, cenisz płyty, które w tak poruszający sposób eksplorują intymny świat dźwięków i odwagę artystów, którzy decydują się kroczyć własną, niełatwą drogą – wesprzyj naszą pracę! Jazzda.net  to przestrzeń tworzona z pasją i dla pasji. Jesteśmy niezależni dzięki Wam. Każda symboliczna wpłata na kawę ☕ pozwala nam docierać do tak wybitnych, niezależnych twórców i poświęcać czas na tworzenie tekstów dla Was, wolnych od komercyjnych kompromisów. Pomóż nam utrzymać ten bezkompromisowy kurs w świecie pędu. 👉 Postaw nam kawę, by kolejne recenzje ujrzały światło dzienne:   https://buycoffee.to/jazzda.net

  • Improwizacyjne szaleństwo w Krainie Absurdu

    Irka Zapolska Quartet na nowej płycie rzucają słuchacza prosto w króliczą norę swobodnego, niczym nie krępowanego jazzu, ilustrując literacki absurd Lewisa Carrolla nieokiełznaną maestrią i szaleństwem improwizacyjnym. Do kroćset furbeczek, jakie to dobre! Drugi album kwartetu to dowód na to, że to właśnie jazz jest idealnym narzędziem do ilustrowania literackiego absurdu. Liderka zespołu, Irka Zapolska, po raz drugi zanurza się w twórczość Carrolla (autor "Alicji w Krainie Czarów") tym razem sięgając po jego opowieść „The Hunting of the Snark”. Pani Irka z zespołem po prostu muzycznie maluje ten tekst. I to jak! Wydanie drugiej płyty oznacza, że Biały Królik z "Alicji" z pierwszego albumu ma już wszystko pod kontrolą, jest spoczko wyluzowanym gościem. Nie musi się spieszyć ani powtarzać bez końca z emfazą "Oh dear! Oh dear! I shall be too late!". Teraz, zrelaksowany na miękkiej sofie, co najwyżej mruczy pod nosem: "Play it again, Sam."   Jak sama liderka mówi: „ Wonderland Carrolla okazał się to być tak wdzięczny i inspirujący, że czułam potrzebę pogłębienia tego świata i przedstawienia opowieści mniej znanej od Alicji – a wcale nie mniej ciekawej – the hunting of a snark. Sposób pisania Carrolla i te wszystkie zmyślone i sklejone słowa, które swoim brzmieniem dodają charakteru i barwy są osobnym atutem, który w pracy wokalnej jest nieoceniony.” Ten materiał to doskonały przykład nieposkromionej maestrii improwizatorskiej. Zespół odważnie stawia na żywioł, o czym świadczy proces twórczy: Irka Zapolska: „Materiał muzyczny był przez nas improwizowany w studio. Cała reszta materiału jest grana ‘z tekstu literackiego’, jest to skok w głębię improwizacji. Ostatnia ballada ma zapisany temat i harmonię pod solo, bo chciałam domknąć całość i trochę uspokoić to improwizacyjne szaleństwo.” Rozumiecie? Oni to grali "z tekstu literackiego"! Na przykład tego (przełożył algorytm, który poetą nie jest): Szukali go za pomocą naparstków, szukali go z wielką starannością; Ścigali go z widłami i nadzieją; Zagrożono mu śmiercią za pomocą szyny kolejowej; Oczarowali go uśmiechami i mydłem. Ha, jakaż śmiałość zespołowa zatem! Jaka pewność siebie! I słusznie. "THE SONG OF A JUBJUB" to oryginalna, niepowtarzalna wizja muzyczna. Album meandruje tempem i intensywnością, ani na chwilę nie dając złapać oddechu, trzymając słuchacza w stałym napięciu. Kwintesencją tej podróży jest The Jubjub Song , jak się okazuje oparta na jednym ostinato (co to za trudne słowo spytacie? jak na przykład pies radośnie cwałuje i dotyka ziemi łapkami w takim samym odstępie czasu co do milisekundy, to można powiedzieć, że biegnie ostinato, a właściwie, że jego łapki biegną ostinato - no w każdym razie jakoś tak), które staje się fundamentem do eksplozji kreatywności. Utwór kończy się szaleńczo, wybuchem atomowej improwizacji, która wystrzeliła w moim wnętrzu jak lemowska bemba i dotarła w sekundę po same koniuszki palców, stawiając moje cztery włosy na głowie. A następnie pokręcony, postrzelony utwór The Tail  ukradł moje serce, duszę i umysł. Jestem jestem uzależniony od tego utworu. Wokalizy pani Irki na całej płycie są poszukujące, tropią zespół, a czasem mu uciekają i każą się gonić jak królik, ściągają uwagę, ogniskują odsłuch, spalają się w brzmieniu zespołowego szaleństwa. Dawno taki nienatrętny, akuratnie wyważony wokal nie przekonał mnie tak bardzo. W The Tail  jej głos opowiada, wciąga, porywa, hipnotyzuje wraz z oprawą muzyczną. Zresztą przeczytajcie: Kraina, w której się znalazł, choć obca, wydawała się jednocześnie dziwnie znajoma. Zupełnie niczym sen, o którym wydaje nam się, że już go kiedyś śniliśmy. Pozornie nic tu nie miało sensu, ale przecież wiedział, że było dokładnie tam, gdzie być miało. Mgła oplatała jego myśli i spowalniała kroki, aż w końcu zatrzymał się czując w sercu dziwne uczucie, jakby coś, a może ktoś obserwował każdy jego ruch. To szurnięty po uszy Caroll. Jak dla mnie w punkt, gdyż czuję się podobnie każdego dnia, a Wy? Liderka: Irka Zapolska – Wokal Wspaniała cudowna utalentowana młodość, czyli coś czego niestety nigdy nie doświadczyłem! Otóż pani Irka to wokalistka, absolwentka Akademii Muzycznej w Krakowie (specjalność: rytmika) oraz Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku (specjalność: wokalistyka jazzowa). Laureatka pięknych i zasłużonych nagród, m.in . Grand Prix Ladies’ Jazz Festival, Novum Jazz Festival, Blue Note Festival, Jazz nad Odrą. Liderka Irka Zapolska Quartet, którego album „Perception of Preception” zdobył nominację do Fryderyka 2024 w kategorii Fonograficzny Debiut Roku – Jazz. W Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku prowadzi zajęcia (przedmioty: śpiew jazzowy, improwizacja jazzowa) na kierunku Jazz i muzyka estradowa. skład Franciszek Raczkowski  – fortepian Filip Arasimowicz  – kontrabas Bartosz Szablowski  – perkusja Kwartet, nominowany do Fryderyka 2024 za debiut, udowadnia, że tworzą swoją własną, piękną i niepowtarzalną wizję muzyczną . Stworzyli album hipnotyzujący, dla każdego fana jazzu, który szuka głębokiej koncepcji i nieprzewidywalnej formy. Kolejny, świetny polski album jazzowy tej jesieni. Jeśli, podobnie jak my, cenisz płyty, które w tak poruszający sposób eksplorują intymny świat dźwięków i odwagę artystów, którzy decydują się kroczyć własną, niełatwą drogą – wesprzyj naszą pracę! Jazzda.net  to przestrzeń tworzona z pasją i dla pasji. Jesteśmy niezależni dzięki Wam. Każda symboliczna wpłata na kawę ☕ pozwala nam docierać do tak wybitnych, niezależnych twórców i poświęcać czas na tworzenie tekstów dla Was, wolnych od komercyjnych kompromisów. Pomóż nam utrzymać ten bezkompromisowy kurs w świecie pędu. 👉 Postaw nam kawę, by kolejne recenzje ujrzały światło dzienne:   https://buycoffee.to/jazzda.net

  • Jazz, awangarda z kroplą Kameralistyki: Przegląd Płyt jazzda październik 2025

    "Jazzda po płytach" Październik 2025, czyli playlisty z premierowymi materiałami jazzowymi z całego świata. Przemysł muzyczny nie zna litości. Na liście jest niemal 23 godziny muzyki, a za większością utworów stoją wspaniałe płyty. Najlepiej byłoby rzucić robotę, leżeć plackiem, zmieniać płyty i tylko słuchać, słuchać, słuchać. Nie będę ściemniał – nienawidzę jesieni. Najchętniej, wzorem dobrze odżywionego niedźwiedzia, wlazłbym do gawry we wrześniu i wylazł z niej dopiero w kwietniu, żeby podrapać się po plecach. Niestety, nie mam tak hibernetycznych zdolności (choć bardzo się staram), co oznacza, że jesienią, zimą i wczesną wiosną, czyli w trakcie tego długiego, wiecznie trwającego polskiego Listopada, wpadam w głęboką dziurę melancholii. Nie lubię alkoholu, bo w przeciwnym wypadku pewnie chlałbym na umór, więc zamiast wódy serwuję sobie do krwiobiegu ekstremalne dawki improwizowanego jazzu. Upijam się nim, każdego dnia chodzę wstawiony jazzem bez względu na porę dnia. Na szczęście, w październiku natknąłem się na kilka płyt, które działają jak potężna terapia wstrząsowa. To materiał o zaskakującej głębi i koncepcji, sygnowany takimi nazwiskami jak Giovanni Falzone, Paolino Dalla Porta, Vincent Courtois, Colin Vallon, Mikko Innanen, Ingebrigt Håker Flaten, Fred Frith, Mariá Portugal, Rasmus Kjær Larsen, Nicolas Masson, Ambrose Akinmusire i George Lewis. Poniżej postanowiłem poświęcić im kilka zdań. Te projekty wspólnie kreślą mapę współczesnej awangardy: od wydanych po latach nagraniach szalonego minimalnego duetu, przez podwodną podróż w nowej skali harmonicznej, po spotkanie jazzowej improwizacji z rygorem kwartetu smyczkowego. I. Powrót do Esencji: Minimal Duo (Falzone / Dalla Porta) Album "Minimal Duo"  (Abeat Records 2025) jest jednym z najbardziej intrygujących przypadków w historii włoskiego jazzu – kapsułą czasu, która staje się manifestem. Materiał, nagrany 13 lat temu  przez duet Giovanniego Falzone  (trąbka) i Paolino Dalla Portę  (kontrabas), ukazuje się dopiero teraz, zachowując swoją siłę i aktualność. Kontekst i Manifest Kreatywności Ten 13-letni dystans nadaje nagraniu charakter „dojrzałej chemii” . Sam projekt to dla artystów nie tylko zbiór miniatur, ale „prawdziwy manifest”  ich filozofii: poszukiwania esencji melodii i rytmu  w najbardziej oszczędnym formacie. Jak podkreśliła recenzja w Doppio Jazz : „«Minimal Duo» to przede wszystkim spotkanie dwóch wielkich narracyjnych inteligencji, które w formacie duetu, bez sieci zabezpieczających (perkusji, fortepianu), osiągają najwyższy stopień intymności i ekspresji ... To rodzaj muzyki, która samodzielnie moduluje czas, zawieszając go i zagęszczając wokół oszczędnych, ale zawsze głębokich fraz.” Ja jestem prostszy od nadredaktorów Doppio powiem Wam, że panowie gadają ze sobą fenomenalnie, choć przy dzisiejszych jazgotliwych czasach, tworzony na żywca dialog z udziałem ledwie dwóch instrumentów, jest rewolucyjnym manifestem. Nie robię wam złudzeń, to nie jest lista przebojów, a raczej apel do Portrety Mistrzów Dialogu Paolino Dalla Porta (Kontrabas):  Eklektyk łączący jazz z tradycjami śródziemnomorskimi. Jako basista legendarnego Oregonu  i profesor, wnosi stabilność i głębię harmoniczną. Giovanni Falzone (Trąbka):  Kompozytor i wirtuoz, znany z radykalnych reinterpretacji ( Led Zeppelin Suite ) i lirycznej precyzji, niezbędnej do prowadzenia narracji w duecie. II. Transcendentny Upadek: A Simple Fall (Courtois / Vallon) Album "A Simple Fall "  (BMC Records 2025) to debiutancki duet wiolonczelisty Vincenta Courtois  i pianisty Colina Vallona . To dzieło o głęboko osobistej koncepcji, inspirowane tajemniczą „domową tragedią” , lecz przekształcone w akt transcendentnego piękna i przenikającej melancholii . Orkiestrowy Potencjał w Intymnym Składzie Duet łączy liryczne melodie z abstrakcyjną improwizacją, tworząc unikalny, orkiestrowy wymiar  w intymnym składzie wiolonczeli i fortepianu. Niemożliwe? Otóż jest to kalejdoskop, w którym muzyka klasyczna i współczesny jazz spotykają się w poczuciu „swobodnego spadania” inherentnego improwizacji. Kim są twórcy? Vincent Courtois (Wiolonczela):  Francuski mistrz transformacji, który uczynił wiolonczelę równie perkusyjną, co melodyczną. Jego związek z BMC Records  (wcześniej Carmen Rhapsody ) jest gwarantem konceptualnej głębi. Colin Vallon (Fortepian):  Szwajcarski wirtuoz subtelności, znany ze swoich płyt dla ECM Records . Wprowadza dbałość o ciszę i wyrafinowaną, powściągliwą harmonię, idealnie kontrastującą z eksploracyjnym stylem Courtois. Jego największą siłą jest umiejętność kondensacji dowolnego nastroju lub emocji w niezwykłe połączenia dźwięków . Projekt ten to głębokie, wzajemne uzupełnienie – dwóch artystów, którzy operują na styku jazzu i muzyki kameralnej, teraz uwalnia emocjonalny potencjał opóźniania dźwięku i ciszy, prowadząc słuchacza przez liryczną, a zarazem abstrakcyjną opowieść. III. Manifest Natychmiastowości: Live in Espoo (Innanen / Flaten) "Live in Espoo"  to surowy, szczery zapis koncertu dwóch potężnych improwizatorów: fińskiego saksofonisty Mikko Innanena  i norweskiego kontrabasisty Ingebrigta Håker Flatena . Ta płyta wywróciła mi bebechy, bo wprawdzie muzyków na niej jest dwóch, ale za to muzyki jest mnóstwo. Czysta Improwizacja z Niczego Płyta jest manifestem natychmiastowości  – dokumentem czystej, nieograniczonej improwizacji ( instant composition ), stworzonej na żywo, „z niczego” . W przeciwieństwie do zorganizowanych form, ten album bazuje na głębokim porozumieniu i gotowości do radykalnego ryzyka w danej chwili. Live in Espoo"  to ekstremalny test dla improwizatorów. W przeciwieństwie do emocjonalnego, zorganizowanego "A Simple Fall", ten album jest surowy, szczery i wymaga pełnego zaangażowania  w proces twórczy, który odbywa się w pełni publicznie. Jest to muzyka, która wymaga od słuchacza aktywnego uczestnictwa w jej tworzeniu. Płyta ta to dowód na to, że prawdziwa improwizacja, tworzona na żywo z niczego , może osiągnąć taką samą głębię narracyjną jak starannie skomponowane utwory, jednocześnie zachowując swoją unikalną, niepowtarzalną energię koncertową. Innanen, operując różnymi barwami i technikami, jest motorem napędowym dialogu, wnosząc melodyczną niestabilność. Flaten dostarcza solidną, ale nieprzewidywalną bazę, aktywnie reagując i rzucając wyzwania Innanenowi, zamiast tylko akompaniować. Mikko Innanen (Saksofony):  Laureat prestiżowej Yrjö Award . Styl pełen humoru i energii, operujący szeroką gamą instrumentów, od altowego po sopraninowy. W duecie jest motorem napędowym dialogu. Ingebrigt Håker Flaten (Kontrabas):  Legenda skandynawskiego free jazzu, współzałożyciel The Thing  i Atomic . Jego kontrabas jest perkusyjny i potężny, dostarcza solidną, ale nieprzewidywalną bazę, aktywnie rzucając wyzwania Innanenowi. IV. Transkontynentalna Materia: Matter (Fred Frith / Mariá Portugal) Album "Matter"  dokumentuje debiut duetu o iście transkontynentalnej proweniencji: Freda Fritha  (gitara, wokal) i Mariá Portugal  (perkusja, kompozycja, wokal). To zderzenie dwóch pokoleń i dwóch muzycznych wszechświatów, które łączy wspólna filozofia kwestionowania granic stylistycznych. Fred Frith: Pięć Dekad Awangardy Fred Frith  jest żywą legendą, pionierem gitary elektrycznej i improwizacji, którego działalność trwa ponad 50 lat (od Henry Cow  w 1968 roku). Wnosi on do duetu ciężar i dziedzictwo całej historii eksperymentu, używając gitary jako instrumentu o nieograniczonych możliwościach teksturalnych. Mariá Portugal: Brazylijska Siła Fuzji Mariá Portugal  to wszechstronna perkusistka i kompozytorka o klasycznym wykształceniu. Jej siła to fuzja: swobodnie porusza się między brazylijską piosenką, rockiem, elektroniką i swobodną improwizacją . Była 13. improwizatorką rezydentką Moers Festival  (2020) i laureatką Chilean Film Academy Prize 2025  (ścieżka dźwiękowa do 1976 ). Duet Mariá Portugal i Fred Frith narodził się ze spontanicznego spotkania, które szybko przerodziło się w ciągłe poszukiwania: po raz pierwszy artyści improwizowali razem w 2021 roku podczas dwóch koncertów w ramach Soundtrips-NRW. Oficjalna premiera duetu miała miejsce w 2022 roku na festiwalu Unerhört w Zurychu, gdzie zagrali w pełni improwizowany, koncert. Obecnie Portugal i Frith kontynuują tę twórczą wymianę, planując kolejne występy, na których chcą poszerzyć swój repertuar o utwory skomponowane i piosenki, eksplorując intrygujący obszar między ścisłą kompozycją a swobodną formą improwizowaną. "Matter"  to dowód na ich pokrewieństwa artystyczne, koncentrujące się na połączeniu kompozycji, improwizacji i wykorzystaniu głosu  jako kolejnego instrumentu swobodnej formy. V. Underlake: Odyseja do Zatopionej Krainy (Rasmus Kjær Larsen Trio) "Underlake" (Hobby Horse Records, 2025) duńskiego pianisty Rasmusa Kjær Larsena  to powrót do fortepianu akustycznego z wizją mitycznej, zatopionej krainy nad Jeziorem Genewskim, gdzie kompozytor mieszkał. Siedmiotonowy Klucz Kjæra Kjær Larsen, kształcony przez Butcha Lacy’ego, stworzył na potrzeby tej płyty nowy język: większość materiału opiera się na unikalnej 7-tonowej skali  jego pomysłu, nadającej muzyce nieziemską, zawieszoną harmonię. Podwodna Nieważkość Płyta ma charakter mroczny, ale piękny , a słuchacz może odnieść wrażenie, że znajduje się pod wodą, gdzie ruchy są w zwolnionym tempie . Opowieść o projekcie "Underlake" rozpoczyna się od utworu "almost weightless", który jest dosłownym zapisem wędrówki w głąb jeziora. Kompozytor, Kjær, przywołał w nim praktykę przekazaną mu przez Butcha Lacy’ego – wyobrażania sobie siebie unoszącego się na jeziorze i wsłuchiwania się w dźwięki dochodzące z głębin niczym bąbelki. Duński modernista potraktował to dosłownie, komponując utwór, unosząc się fizycznie na wodach Jeziora Genewskiego. W rezultacie powstał świat dźwięków opisany przez Kjæra jako „mroczny, ale piękny”, gdzie ruchy wydają się być w zwolnionym tempie, a świat ma inną wagę. Wrażenie to jest tak silne, że w kilku miejscach albumu słuchacz może odnieść wrażenie, że znajduje się pod wodą. Kraina Underlake posiada także swojego mitologicznego ducha, reprezentowanego przez dwa kluczowe utwory:  "Ondyne in Silhouette" : Utwór ten, odstępujący od 7-tonowej skali na rzecz tradycyjnej formy, inspirowany jest mityczną nimfą wodną (Ondyną), która wabi żeglarzy swoim syrenim śpiewem. Jest to liryczny moment, który pozwala słuchaczowi symbolicznie wyjrzeć spod powierzchni wody.  "Adrift" : Ten utwór jest jedynym w pełni improwizowanym momentem na płycie. Łamiąc wszelkie zasady kompozycyjne, stanowi chwilę swobodnego dryfowania i zagubienia się w bezkresnej toni, co idealnie oddaje uczucie dryfowania w podwodnej, mrocznej przestrzeni. Trio tworzy: Rasmus Kjær Larsen (Fortepian):  Dojrzały modernista jazzowy. Nicolas Masson (Saksofon):  Artysta ECM, uczeń Cecila Taylora, wnoszący głęboki, europejski liryzm. Noé Franklé (Perkusja):  Kształtuje "podwodny ciężar"  brzmienia, wykraczając poza tradycyjną rolę perkusisty. VI. May Our Centers Hold: Jazz Spotyka Kwartet (Mivos Quartet / Akinmusire) Album "May Our Centers Hold"  (Sideband Records, 2025) to manifest na styku jazzu i muzyki współczesnej, nagrany przez Mivos Quartet , jeden z najbardziej innowacyjnych kwartetów smyczkowych. Płyta jest hołdem dla różnorodności, prezentując kompozycje zamówione u czterech wybitnych twórców, w tym gigantów z kręgu improwizacji. Mivos Quartet: Wirtuozi Awangardy Kwartet (z kluczowymi postaciami jak Olivia De Prato  na skrzypcach i Victor Lowrie Tafoya  na altówce) słynie z nieskrępowanej wirtuozerii  i zaangażowania w muzykę eksperymentalną, improwizowaną i skrajnie awangardową . Ich zaangażowanie gwarantuje maksymalną wierność intencjom kompozytorskim, często wymagającym rozszerzonych technik gry. W środowisku muzyki współczesnej i improwizowanej, muzycy tacy jak Olivia De Prato, William Overcash, Victor Lowrie Tafoya i Nathan Watts są znani z łączenia wirtuozerii klasycznej z niekonwencjonalnymi poszukiwaniami artystycznymi. Austro-włoska skrzypaczka Olivia De Prato szybko zdobyła uznanie w Nowym Jorku jako pasjonatka nowej muzyki, występując na festiwalach takich jak Lucerne z Pierre’em Boulezem, Bang on a Can Marathon oraz Ojai ze Steve’em Reichem, a także będąc członkinią wpływowych zespołów Signal i Victoire. William Overcash, skrzypek z Offenbach, koncentruje się na rozwoju nowej sceny klasycznej, aktywnie współpracując z kompozytorami (jak Jalalu-Kalvert Nelson czy Michael Hersch), grając w Basel Sinfonietta, Broken Frames Syndicate oraz Ensemble Reflektor, a także wykorzystując znajomość Max/MSP do ożywiania utworów elektroakustycznych. Victor Lowrie Tafoya, wszechstronny altowiolista, improwizator i kompozytor, jest członkiem-założycielem Mivos Quartet i Synchronos Ensemble, a jego twórczość kompozytorska łączy osobiste poczucie melodii i harmonii z eksploracją improwizacji i elektroniki. Z kolei wiolonczelista Nathan Watts, mieszkaniec Frankfurtu, za misję obrał sobie uaktualnianie i ułatwianie dostępu do muzyki współczesnej poprzez współpracę z kompozytorami (m.in. przy nagraniu solowych preludiów Jalalu-Kalverta Nelsona); jest członkiem Mivos Quartet, Broken Frames Syndicate i WOVEN, a jego praktyka Deep Listening kształtuje tworzenie sytuacji muzycznych dostosowanych do konkretnego czasu i miejsca. Artyści na Styku Ognia i Lodu Album łączy kompozytorów jazzowych i klasycznych: George Lewis:  Legendarny puzonista free jazzu  i badacz (AACM), który łączy precyzyjną kompozycję z systemami improwizacyjnymi. Ambrose Akinmusire:  Jeden z najważniejszych trębaczy i kompozytorów współczesnego jazzu  (Blue Note Records). Jego utwór na kwartet smyczkowy to symboliczne spotkanie jazzowej swobody z rygorem kameralistyki. Jeffrey Mumford:  Kompozytor ceniony za delikatną, migotliwą poetykę. Michaela Catranis:  Reprezentantka młodszego pokolenia. "May Our Centers Hold" to mapa współczesnej myśli kompozytorskiej , udowadniająca, że granice gatunkowe w muzyce kameralnej XXI wieku są jedynie iluzją. WESPRZYJ NIEZALEŻNE TREŚCI Patrząc na tych sześć albumów – od precyzyjnej improwizacji Mikko Innanena  i Ingebrigta Håker Flatena , przez wyważone poszukiwania Collina Vallona , po wizjonerskie kompozycje Ambrose’a Akinmusire  i George’a Lewisa  – widzimy jedną wspólną cechę: bezkompromisową, artystyczną niezależność . Ci twórcy, podobnie jak niegdyś awangarda, decydują się na niełatwą drogę, często poza komercyjnym obiegiem, manifestując swoją autentyczną wizję i wewnętrzny spokój. Jeśli, podobnie jak my, cenisz płyty, które w tak poruszający sposób eksplorują intymny świat dźwięków i odwagę artystów, którzy decydują się kroczyć własną, niełatwą drogą – wesprzyj naszą pracę! Jazzda.net  to przestrzeń tworzona z pasją i dla pasji. Jesteśmy niezależni dzięki Wam. Każda symboliczna wpłata na kawę ☕ pozwala nam docierać do tak wybitnych, niezależnych twórców i poświęcać czas na tworzenie tekstów dla Was, wolnych od komercyjnych kompromisów. Pomóż nam utrzymać ten niekompromisowy kurs w świecie pędu. 👉 Postaw nam kawę, by kolejne recenzje ujrzały światło dzienne:   https://buycoffee.to/jazzda.net

  • Almadera, czyli Niebiański Spokój

    Autorka powiedziała: Serenity to mój wyraz miłości do natury, ludzi i świata . I zaprawdę powiadam Wam, to prawda.   Płyta ta wygrywa moje prywatne plebiscyty na "Najbardziej optymistyczną płytę ostatnich lat" , "Najpogodniejszą płytę roku" , "Najbardziej uroczy i ciepły debiut" oraz " Album idealny na ukojenie myśli" . Debiutancki album Almadery, czyli mieszkającej w Danii Aleksandry Raczyńskiej ukazał się 12 listopada 2025 roku. Miałem już okazję go wysłuchać wcześniej, a to była jedna z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły mi się w ostatnich latach!   W obliczu tak subtelnie zaaranżowanej muzyki, stałem się po raz pierwszy bezradny.  Zaczynałem ten tekst ze dwadzieścia razy i za każdym razem grzęzłem. Mówiłem sobie: Robercie, musisz podejść do tego na zimno, obiektywnie, wyłącz emocje, włącz intelekt. Ochłoń, idź na spacer, wyprowadź psa. Szedłem, otrząsałem się, wracałem oziębły niczym Otto von Bismarck po ostatniej audiencji u Wilhelma II, siadałem w intelektualnym pancerzu, włączałem odtwarzacz i... po kilku taktach znów czułem się jak w niebie. Za każdym razem, gdy zakładałem swą zbroję, zespół Almadera znajdował w niej subtelną szczelinę, przez którą niepostrzeżenie wlewał kojąca błogość. Wobec uroku tej płyty, mój słownik stawał się boleśnie ułomny. Ręka wyrzucała z rękawa rzędy przymiotników i ustawiała je w szeregu, że ładna, piękna, łagodna, spokojna, wysmakowana czy urocza, które choć adekwatne były jednocześnie banalne. Wobec tego, nie zbliżą Was, moi kochani Czytelnicy, nawet na cal do mojego doświadczenia podczas słuchania "Serenity". Ta muzyka sięga głęboko do najwrażliwszych strun duszy, a w tej jej autentyczności i braku "kombinowania" tkwi potężna siła, która jednocześnie czyni ją niemożliwą do opisania. Właśnie w tej niemożności znalezienia adekwatnego słowa tkwi największa siła tego debiutu. To nie jest tylko kwestia estetyki, ale rezonansu. Raczyńska, z jej klasycznym i jazzowym wykształceniem, świadomie odrzuca brawurę na rzecz intymności, a ta intymność w swej szczerości jest niemal euforyczna. Płyta Almadery jest więc apoteozą życia radośnie skupionego na drobiazgach i tym, że te drobiazgi po prostu się wydarzają, a my mamy szczęście ich doświadczać. W świecie, w którym wszystko musi być wystudiowane, gładkie, młode, eleganckie, takie proste przesłanie staje się dziś potężnym i niemal buntowniczym aktem, esencją spokoju, za którym tęsknimy. To dzieło, które od pierwszych nut przekracza ramy gatunkowe, nawet te najbardziej płynne, jak współczesny jazz czy world music. Raczyńska, wspierana przez międzynarodowy kwintet złożony z Otso Kasperi Mielonena (kontrabas), Sebastiana Zawadzkiego (fortepian), Jespera Lørup Christensena (perkusja) i Johannesa Käsbacha (gitara), zaoferowała słuchaczom podróż w głąb emocjonalnego krajobrazu, który z każdą kolejną minutą odsłania coraz to nowe horyzonty. Album jest efektem dojrzewania wokalistki na scenie skandynawskiej i niemieckiej, lecz jego serce bije łagodnym rytmem uniwersalnej, humanistycznej opowieści. Szczególne uznanie należy się Sebastianowi Zawadzkiemu.  Wiadomo nie od dziś, że jego fortepian to nie jest brawura, ale niemal kontemplacyjne malowanie przestrzeni, dzięki któremu głos Aleksandry Raczyńskiej mógł tak swobodnie oddychać. Artysta ten, z wykształceniem klasycznym i jazzowym, doskonale rozumie, że w tej muzyce mniej znaczy więcej. Oszczędność, z jaką buduje tło harmoniczne i nieliczne, ale celne solowe wtrącenia, jest kluczowa dla utrzymania tej kruchej, intymnej atmosfery. Bez jego wyczucia Serenity mogłaby stracić swój delikatny charakter. Ale jest na odwrót, słyszymy idealną symbiozę. Być może dla autorki album jest swoistym katharsis, ponieważ sama ona opowiada o błądzeniu, które jest wszakoż immanentną cechą młodych artystów, niezależnie od tego, czym emanują. Być może. Ja go słyszę jednak jako manifest łagodności, wezwanie, aby realizm nie zabijał idealizmu, zwłaszcza dziś, zwłaszcza w tych czasach. Serenity powinna być obowiązkowo puszczana w poczekalniach poradni zdrowia psychicznego, ponieważ jest tak kojąca, uspokajająca i urzekająca, jak te fajne prochy, które tam przepisują. fot. ZUZANNA ANDRUSZEWSKA Sama artystka doskonale ujmuje istotę tego projektu:„ Serenity to mój wyraz miłości do natury, ludzi i świata. To moja debiutancka płyta – podsumowanie 10 lat pracy, w trakcie których doświadczałam zarówno twórczych wzlotów, jak i momentów zwątpienia w siebie. Przez lata próbowałam być ‘jakaś’, teraz wiem, że najpiękniej jest po prostu wyrazić autentyczną siebie.” fot. ZUZANNA ANDRUSZEWSKA "Serenity" to opowieść, baśń, klechda. Muzyka Almadery jest tunelem do alternatywnego świata. Świata, w którym zwycięża dobro, łagodność i lepsza wersja człowieczeństwa. Ten liryczny światopogląd jest wspierany przez wyjątkowo zgrany, międzynarodowy skład, który operuje dźwiękiem z niemal sakralną precyzją. Improwizacje nie są tu popisem wirtuozerii, ale intymnym dialogiem instrumentów z głosem. Każda fraza, każdy akord, stają się elementem wspólnej narracji, pogłębiając wrażenie, że słuchacz został zaproszony do bardzo osobistej, magicznej gawędy. Teksty, współtworzone z czeską poetką Theą Podzimkovą, charakteryzują się intymnością i delikatną metaforyką, które idealnie współgrają z warstwą instrumentalną. Wokal Aleksandry Raczyńskiej, ukształtowany zarówno przez jazz, jak i dyrygenturę chóralną, jest czysty, ale daleki od chłodnego perfekcjonizmu. Jest pełen niuansów, które przekazują autentyczne wyrażanie siebie – od szeptanej kontemplacji, po pełne, emocjonalne frazy. Wszechobecna cisza i akustyczne brzmienia, mistrzowsko zmiksowane przez Ignacego Gruszeckiego, podkreślają ten intymny charakter projektu: tutaj liczy się wewnętrzny krajobraz, nie zewnętrzny hałas. "Serenity" jest płytą na wskroś autorską, stanowiącą manifest poszukiwania wewnętrznego spokoju. To pozycja obowiązkowa dla każdego, kto szuka w muzyce schronienia i opowieści. Wiecie, co jest najwspanialsze? Że tyle talentu i radości noszą w sobie tak młode osoby. Mnie, dziadersa, to strasznie podnosi na duchu O Artystach Aleksandra Raczyńska (Almadera) Almadera to pseudonim artystyczny polskiej wokalistki, kompozytorki, skrzypaczki i dyrygentki chóralnej Aleksandry Raczyńskiej, która od 2018 roku mieszka w Kopenhadze, dzieląc życie zawodowe między Danią a Gdańskiem. Jej twórczość łączy melodyjny śpiew, recytację oraz akustyczne brzmienia, często czerpiąc inspiracje z natury i głębokich emocji. Ma za sobą studia klasyczne i jazzowe w Polsce (AMUZ Gdańsk) i Hiszpanii (ESMUC Barcelona), tournée w Chinach i występy na kopenhaskich scenach, m.in . Copenhagen Jazz Festival, w Literaturhaus i Amager Records. Jest inicjatorką dwóch projektów: Almadera  — kameralnej mieszanki jazzu i poezji śpiewanej, oraz Shaevrak  — eksperymentalnej fuzji muzyki elektronicznej z instrumentami akustycznymi. Sebastian Zawadzki Sebastian Zawadzki to polski pianista i kompozytor, który od 2010 roku mieszka w Danii. W swojej twórczości łączy jazzową improwizację z klasyczną, tworząc muzykę na fortepian solo, trio jazzowe, a także muzykę orkiestrową i filmową. Studiował m.in . w Odense, Krakowie i Kopenhadze, a jego utwory były wykonywane na międzynarodowych scenach. Współpracował z takimi artystami jak Adam Bałdych czy Jan A.P. Kaczmarek. Lubi przekraczać granice gatunków i stale poszukuje nowych brzmień. patroni medialni albumu Wsparcie dla Niezależności i Spokoju Jeśli, podobnie jak my, cenisz płyty, które w tak poruszający sposób eksplorują intymny świat dźwięków i odwagę artystów, którzy decydują się kroczyć własną, niełatwą drogą - manifestując spokój w świecie pędu, jak Almadera - wesprzyj naszą pracę! Jazzda.net  to przestrzeń tworzona z pasją i dla pasji. Każda symboliczna wpłata na kawę ☕ pozwala nam docierać do tak wybitnych, niezależnych twórców i poświęcać czas na tworzenie tekstów dla Was, wolnych od komercyjnych kompromisów. 👉 Postaw nam kawę, by kolejne recenzje ujrzały światło dzienne: https://buycoffee.to/jazzda.net

bottom of page