top of page
Zdjęcie autoraROBERT KOZUBAL

Zgłaszam Nicole mccabe na prezydenta jazzu

Zaktualizowano: 26 maj

Gdyby Nicole McCabe była polką zdobywałaby jeden po drugim Fryderyki. Ale ma pecha, jest z Los Angeles, z USA, kraju jazzem i swingiem płynącym. Wciąż więc nie ma Fryderyka, do którego z pewnością łka nocami.


Człowieku tę okładkę rysowała pewnie pijana sztuczna inteligencja, co to w ogóle jest za szajs? Okno, kwiatek, słoneczko jakieś kwadraciki purpurowe, o co tu chodzi?

Dionizy nie lubił jazzu, uważał, że się snobuję, że słucham go tylko po to, żeby szpanować, żeby się wywyższać. Nie można lubić takiej “poje...j” muzyki - powiadał z pewnością bliską swemu przekonaniu, że skarpet nie należy prać tylko wyrzucać i nosić kolejną parę, póki otoczenie nie zaczyna narzekać na kłopoty organoleptyczne. - Nawet kolory tu nie pasują, nic tu do siebie nie pasuje, wyłącz to gówno, proszę cię.



POLECANE UTWORY Z PŁYTY











Wiedziałem, że będzie tak marudził przez cały czas, gdy tylko wtarabanił się niezapowiedziany do mojego mieszkania. Podejrzewałem, że będzie gadał jak nakręcony od pierwszego taktu płyty “Mosaic” Nicole McCabe, którą chciałem jeszcze raz wysłuchać, by wreszcie napisać tę cholerną recenzję na bloga. Chciałem, bo płyta bardzo mi się podobała. Przede wszystkim podobała mi się dlatego, że miała prawdziwy jazzowy rozmach, że liderka zaangażowała mnóstwo dobrych muzyków, toteż grupa świetnie gmatwała tematy dźwiękowe, przy których w Polsce znawcy (nie tacy domorośli jak ja, ale prawdziwi Znawcy) cmokaliby z przejęciem, ale że pani Nicole raczej ma w nosie Polskę, to nikt tu poza mną jej nie usłyszy.


  • Przykuła twoją baranią uwagę więc zadanie spełniła - odpowiedziałem Dionizemu na zaczepkę. - No dobra, może masz trochę racji, że okładka jest dziwna, ale to czyjaś twórczość, więc postaraj się o trochę mniej sarkazmu. Spróbuj, jestem przekonany, że potrafisz.

  • Taaaa, twórczość - srurczość, słyszę te srurczość, uszy więdną, jakby stado wron żebrało o wsparcie pod karfurem - Dionizy odbił piłeczkę bez gracji, ale po minie poznałem, że się nie starał.

  • Co ty pitolisz człowieku, słyszysz jak ona dmucha w ten saksofon i jednocześnie pozwala wyszaleć się zespołowi, jak nawzajem się uzupełniają, ile w tym jest radochy z grania, prędkości na zakrętach - przekonywałem retorycznymi pytaniami.

  • E tam, jazgot i nic więcej - uciął, akurat kończył się pierwszy kawałek i zaczynał drugi, “Architect”, który mi się najbardziej podobał na płycie.

  • Posłuchaj, jak ta dziewczyna genialnie myśli, ten utwór zaczyna się akordem, który zazwyczaj kończy jazzowe kawałki - powiedziałem przejęty i przygnieciony jego ignorancją. 

  • Słyszę tylko jęczący saksofon.

  • No właśnie, ona zaczyna tym, czym inni kończą.

  • Ja nie słyszę różnicy, ja tylko czuję, że zęby mnie od tego bolą.

Postanowiłem się nie odzywać. Nie przekonam Dionizego. To muzyczny głąb, dorosłe dziecko naszych czasów, które - w swym mniemaniu - może każdego krytykować, tylko dlatego, że zaistniał na świecie, że na nim uparcie trwa więc mu wolno.  Wsłuchałem się w granie. Nicole z zespołem po mistrzowsku rozwijali utwór łamiąc rytmy, a ona traktowała swój instrument bez litości, a miała mnóstwo siły oraz ogrom ochoty, by tej siły używać. To się czuło, głośniki skakałyby, gdyby tylko mogły. Jednocześnie dawała pole do popisów każdemu z muzyków. To taki “wzorcowy”, amerykański, dobrze zaaranżowany jazz: temat, improwizacja, temat improwizacja. Właśnie słuchałem, jak w “Times apart” pianista wprost szalał. Zdawało się, że grając chciał wgnieść wszystkie klawisze w fortepian.


  • Ja pitole weź prosze to wyłącz - zajęczał ponownie Dionizy. - Tak to i ja potrafię zagrać, nawet moja córka potrafi, a ona zasadniczo niewiele umie, jak dasz jej dwie kulki to jedną zgubi, a drugą popsuje. Zlituj się, moja patelnia tak potrafi zagrać.


Byłem moralnym zwycięzcą. Nie dałem się sprowokować. Przykleiłem uśmiech do twarzy i z nim trwałem podnosząc z triumfem poziom decybeli. Przez pokój przewalały się jak szybkie obłoki kolejne świetne kawałki z płyty “Mosaic” wydanej przez Ghost Note Records. Muzyków na albumie jest siedmiu - wszyscy wykonują swoją robotę wprost idealnie. Tworzą cudną, wielobarwną mozaikę wymieniając się dźwiękami, a nad wszystkim lewituje Nicole McCabe - młodziutka, gruntownie muzycznie wykształcona saksofonistka altowa z Los Angeles, rodem z Portland z węgierskimi korzeniami (ostatni utwór nazywa się “Derecske” - jak węgierska wioska, w której w dzieciństwie mieszkała babcia McCabe) i producent Jeff Parker, który zagrał także na gitarze w utworze “Tight Grip”.


  • Dionizy, ona mogłaby być twoją córką, a już zdążyła nagrać trzy płyty! TRZY- podkreśliłem. - Czego ty dokonałeś w życiu, poza niezbyt udaną prokreacją i uporczywym i umyślnym zmniejszaniem Produktu Krajowego Brutto?

Dionizy pokiwał głową słuchając ostatniego utworu, wspomnianego “Derecske”. Już myślałem naiwnie, że przebiłem się przez szczelny mur niechęci do jazzu mojego kumpla, gdy po chwili namysłu wypalił:

  • Dziś jest nadprodukcja wszystkiego, muzyki także, takie płyty to bym i ja nagrał - rzekł spokojnie i z wyrazem triumfu na twarzy.


Nieprawda, moi mili. Powiem więcej. Gdyby Nicole nagrała swoje płyty w Polsce, miałaby murowanego Fryderyka, przynajmniej za tę ostatnią. To jest kawał doskonałe jazzowej roboty szuflami czerpiącej z hard i post bopu. To trzeba znać!




15 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page