Tubis Trio wraca z nową energią
- ROBERT KOZUBAL
- 31 mar
- 5 minut(y) czytania
"Jak wracać to z przytupem" rzekł do mnie Maciej Tubis, gdy oceniłem słowem "petarda" koncert - come back jego trio w Łodzi. Czułem, że właśnie wziąłem udział w czymś niecodziennym oraz wyjątkowym i bynajmniej nie chodzi o to, że występ był rejestrowany na potrzeby płyty live, która pod koniec maja ujrzy światło dzienne, a raczej o to, że był to recital dokładnie tak dobry, jak się spodziewałem. Tubis Trio jest w doskonałej formie.

Koncert się skończył, ciarki jeszcze chodziły po ciele, a w dłoni trzymałem podpisany przez muzyków egzemplarz płyty CD "Live in Luxembourg", czyli pierwszej płyty Tubis Trio. Płyty wyjątkowej z kilku powodów. Przywołajmy je dziś, gdy zespół (i to w składzie pierwotnym), po 17 latach, klamruje swą działalność kolejnym wydaniem zarejestrowanej muzyki na żywo.
Zacznijmy od tego, że nieliczne grupy decydują się na debiut "koncertówką" - wtedy, przed laty, muzycy już po koncercie usłyszawszy i oceniwszy zapis swojego występu zdecydowali się go wydać - czuli przecież, że wyszło im świetnie. Do tego "Live in Luxembourg" nie dość, że został nagrany za granicą, nie dość, że w słynącej ze wspaniałej akustyki sali imienia Roberta Kriepsa, nie dość w końcu, że wyjątkowo w kwartecie z gościnnym występem luksemburskiej gwiazdy jazzu wiolonczelistą André Mergenthalerem, to jeszcze do tego płyta natychmiast została dostrzeżona przez krytyków, słuchaczy, tak zwany rynek oraz jednego z najważniejszych ludzi w świecie jazzu, Stuarta Nicholsona z magazynu "Jazzwise", który umieścił ją na piątym miejscu w świecie w podsumowaniu za rok 2009!
Dacie wiarę!? To dopiero był debiut!
Po nim - choć nie tak od razu - grupa stworzyła trzy świetne, dynamiczne albumy: "The Truth", "Flashback" oraz "So us". Ujmowały nowoczesnym brzmieniem, szybkimi jak torpedy utworami, europejskim rozmachem - bardzo odpowiadał mi ten nowy wówczas nurt jazzu, który bezceremonialną siłą wykopał drzwi do rockowego mainstreamu i czerpał z niego bez wstydu dodając skostniałej muzyce nowego wigoru - ku potępieniu jazzowych bigotów. Stawiałem i stawiam Tubis Trio na równi z E.S.T, Tingvall Trio, Go Go Penguin czy Portico Quartet.
Potem przyszła cisza, choć mam wrażenie, że muzykoholik Maciej Tubis próżni nie znosi, cieszył więc nas co rusz efektami pracy w innych projektach: przebojowym duecie Bolewski&Tubis, czy dokonaniach solowych poświęconych Krzysztofowi Komedzie czy innym autorskim, w którym bardzo udanie rozpoczął przygodę z elektroniką i syntezatorami. Nie bez wpływu na przerwy miał obroniony przez Macieja Tubisa doktorat Akademii Muzycznej w Łodzi o wpływie muzyki klasycznej na estetykę improwizacji,

Kiedy pan Maciej ogłosił, że właśnie w Łodzi chce nagrać kolejną płytę "na żywca" obiecałem sobie, że muszę być na tym koncercie.
Udało się.
Trio wróciło w pierwotnym składzie z Marcinem Lamchem na kontrabasie i Przemysławem Pacanem na perkusji. Warto poświęcić chwilę tym dwóm dżentelmenom.

Oprócz gry z doktorem Tubisem, Pan Marcin Lamch był m.in. członkiem Coherence Quartet, którego album "Sagaye" uważam za jeden z najciekawszych przykładów "tip top", perfekcyjnego europejskiego jazzu, modelowy wręcz przykład balansu między chłodem kompozycji, a gorączką improwizacji. Ale nie dość na tym. Mało kto pamięta, gdy 20 lat temu, jak supernowa przez polski rynek jazzowy przeleciał pocisk pod nazwą Chromosomos napędzany atomową płytą o nazwie "Phonophobis". Magiczny to jest wciąż album, ostry, bezkompromisowy, zerkający bez wstydu w stronę Skandynawii, zapatrzony w "punkt widzenia Gagarina" z kapitalnym udziałem Pana Marcina! Pamiętam, jak mówiłem przyjaciołom męcząc ich utworem "Katarynka", że chciałbym, aby basiści pankowi i metalowi grali z taką werwą i nerwem. Oprócz wspomnianych zespołów warto, aby pamiętać wkład Marcina Lamcha w płyty Janusza "Yaniny" Iwańskiego, bliskiego mu Stanisława Sojki czy świetnego duetu Lipnicka&Porter (ach, jaki cudnie melodyjny z tej kooperacji wyszedł kawałek "Old Time Radio" - posłuchajcie koniecznie), choć mnie ujmuje bardziej współpraca z Wojciechem Konikiewiczem.

Przemysław Pacan to zadeklarowany bębniarz, który... zaczynał od fortepianu. Z czasem jednak poświęcił się całkowicie tarabanieniu zawodowemu, legalnemu i certyfikowanemu dyplomem katowickiej jazzowej alma mater. Drogi pana Przemysława także skrzyżowały się z "Yaniną" Iwańskim i to parokrotnie - jako fan bowiem wsłuchiwał się w genialny i legendarny częstochowski Tie Break, a później, z czasem razem tworzyli piękną muzykę. Skoro wywołałem ducha Tie Break (ech, ludzie kochani, jaka to była wspaniała kapela, jak ja żałuję, że nie widziałem ich na żywo), to trzeba wskazać jeszcze na braci Pospieszalskich i całej plejady polskich gwiazd muzyki popularnej związanych z owymi braćmi, z którymi pan Przemysław cudnie bębnił. Wspomnę na koniec, że ma na koncie współpracę z obojgiem Państwa Dudziak, panami Muniakiem, Ścierańskim, Konikiewiczem.
Wróćmy do Łodzi, na koncert.
Panowie tuż po godz. 17 dnia 30.05.2025 weszli po prostu na scenę, zasiedli przy instrumentach - Tubis przy specjalnie sprowadzonym fortepianie Yamahy - i zaczęli z werwą, a ja poczułem się, jakbym wrócił do domu z dalekiej podróży.

Jak napisałem wyżej: puszczanie oka do szerokiej publiczności, sięganie po melodyjne tematy i zagrywki połączone z pełnymi werwy tempami i odpowiedni balans między repetycją, kompozycją i improwizacją bardzo mi odpowiadają. No i ta energia! Jej budowaniu sprzyjają niemal ekstatyczne repetycje, które u Tubisa są jak kręgi na wodzie, a docierają do publiczności z siłą fali uderzeniowej.
Dynamiczna i czasami podniebna gra lidera, rockowy pazur perkusji czy wreszcie charakterystyczna osnowa kontrabasu - wszystko brzmiało bardzo dobrze. Takie powroty niosą ze sobą przeciwstawne zdawałoby się, w rzeczywistości scenicznej zaś wzajemnie napędzające się energie: świeżość grania po przerwie, ciekawość brzmienia nowych kompozycji oraz profesorska pewność wykonania tematów wielokrotnie ogranych.

Tubis Trio zagrało najbardziej znane utwory z czterech płyt oraz sześć nowych kompozycji. Odniosłem wrażenie, że w nowych utworach zespół chce zerwać z łatką spadkobierców Esbjorna Svenssona i zmierza wprawdzie nieśmiało, ale w innym kierunku. Nowe, jeszcze nie nazwane utwory różnią się aranżacjami, wolniejszymi tempami, choć ostatni, szósty z nich to prawdziwa galopada i taki dosłownie Tubis Trio po staremu, który przypasuje wszystkim wiernym fanom.
Mnie z kolei ujął najbardziej utwór "Retrospekcja" - jedna z najwcześniejszych i jednocześnie najciekawszych kompozycji Macieja Tubisa, zagrana tu oraz podczas pamiętnego luksemburskiego recitalu z debiutanckiego koncertu - odniosłem wrażenie, że to taki swoisty czasowy pomost między obydwoma projektami, które przecież dzieli wiele lat! Tymczasem kompozycja z bardzo osobliwymi tempami i niecodziennym, nieco lekkim i frywolnym tematem "Retrospekcji" dosłownie wgniotły mnie w fotel, bo do tej pory nie miałem okazji słuchać tego utworu na żywo, a brzmi rzeczywiście wyjątkowo z tymi charakterystycznymi "zawieszonymi" pauzami.
Koncert zwieńczyła zasłużona owacja na stojąco.
Nie bez przyczyny, bo choć grupa szlifuje nowy repertuar, to jednak jest to ekstraklasa.
Maciej Tubis zapowiedział, że zapis koncertu, a w zasadzie dwóch koncertów (kolejny odbył się niecałą godzinę po pierwszym), w formie płyty trafi do słuchaczy już 25 maja, zaś nowa płyta studyjna jeszcze w tym roku, najpewniej w listopadzie.
Czekam z niecierpliwością. Panowie wrócili w wielkim stylu.
Bardzo się cieszę jeśli się podobało.

Prowadzenie tego bloga to najfajniejsza rzecz na świecie, więc będę Ci wdzięczny za wsparcie (równowartość kawy na mieście). Wszystkie pieniądze z wpłat przeznaczam na muzykę, którą potem recenzuję dla Was. Śmiało. Pomożesz mi. Wystarczy kliknąć przycisk w dole. Dziękuję bardzo!
Comments