STENOGRAM Z OSTATNIEGO ZEBRANIA REDAKCYJNEGO BLOGA JAZZDA.NET (NAJCIEKAWSZE MOMENTY)
Robert Mądrala: Co ty w ogóle odpieprzasz? Zakiwałeś się, zapętliłeś i rypsnąłeś z hukiem na dupsko. I dobrze ci tak. Trzeba było myśleć planując tego bloga. A teraz, sam widzisz, powtarzasz się, wypisujesz miłosne historie z mchu i paproci. Żałosne. Szekspir z Gryfina się znalazł.
Robert Poczciwina: Nie no, nie gadaj, podobają się te historie damsko - męskie, pan Rafał chce dalszego ciągu.
Robert Mądrala: Aaaaa, ten pan Rafał z Radia Kraków, załaskotało ego, cnie? Ten sam pan Rafał słusznie zauważył, że to już druga miłosna historia z jazzem w tle! A miało być różnorodnie, o tym, o tamtym, gawędy i tak mieliśmy pokazywać światu dżaz, na tle ciekawych, zabawnych, opowiadań, fabuł, narracji. A ty robisz z naszych zamierzeń blog Harleqina!
Robert Poczciwina: Przesadzasz, większość opowiadań jest o czymś innym. No i nie tylko kibicował pan Rafał, panom Janowi i Andrzejowi też się podobało, aż trzy panie Anna, Dagmara i Beata prosiły o jeszcze.
Robert Mądrala: Ok, do tekstu o awanturze o jazz na uczelni w Tiranie było nieźle, sprawozdanie z niebiańskiego zebrania partyjnego po wpadce z haimat melodiami granymi dla Polaków też dawało radę, wcześniej ta podsłuchana przez służby rozmowa Minerwy z Apollem czy porwania dla jazzu - to były świetne pomysły, a teraz miłość i miłość! Do wymiotu.
Robert Zawodowiec: Panowie, emocje są dobre, ale w tekstach, a nie tu. Po co się tak pieklić skoro ludziom się to podoba, może Poczciwiec ma rację?
Robert Mądrala: Idąc tą drogą lada tydzień będziemy recenzować Chrisa Bottiego, albo inne smuuf, bo ludzie właśnie tego słuchają. Przypomnę wam, że na blogu miało być bezkompromisowo, po naszemu, z pankowym kopem! A jest jazzowy słitaśny drink z parasolką, blee.
Robert Zawodowiec: Mądrala, te przenośnie to cię jednak zbytnio noszą, w tekstach też zanadto nimi szafujesz. Ludzie nie ufają wygadanym, przemądrzałym gogusiom. Z drugiej strony, Mądrala ma trochę racji: miały być trzy nowości z free jazzu, łazisz Poczciwiec z nimi na uszach, wyginasz się w zachwytach, to kiedy wreszcie o nich napiszesz? Wtedy, gdy napiszą już wszyscy? Pamiętam, jak nam obiecywałeś: na początek same nowości, klasyczne starocie w rezerwie, na czarną godzinę, jak już nawet konkubina przestanie klikać.
Robert Poczciwiec: Panowie, wiecie jak u mnie jest: robota, obie matki , którymi trzeba się zaopiekować, nakarmić, jest polish blog, są nowe pomysły, nie wyrabiam się.
Robert Zawodowiec: Co mnie to obchodzi? To nieprofesjonalne, nie przyjmuję tego tłumaczenia, wiedzieliśmy w co się pakujemy, teraz musisz dać radę.
Robert Mądrala: Weź się w garść, pisz o jazzie i kreuj różnorakie opowieści. Co tam teraz idzie na tapet?
Robert Poczciwiec: Mam kilka propozycji…
Robert Zawodowiec: Doceniamy, jednak jesteś od tego, żeby na podstawie różnorakich aspektów dokonać wyboru. Nie przedstawiaj nam więc listy, tylko konkretną propozycję. Zatem..?
Robert Poczciwiec: Benjamin Herman z płytą Bughouse: The Erus/ARC Sessions.
Robert Mądrala: O matko, a co to?!
Robert Zawodowiec: Wybaczcie, ale nie znam, nie zdołam zajmować się wszystkimi sprawami, z którymi sobie nie radzicie. Czy zechciałbyś powiedzieć kilka zdań na temat tej płyty?
(anty)recenzja
Benjamin Herman
Bughouse: The Erus/ARC Sessions
Moi drodzy! Na blogu było grzecznie, było miło, było cicho. Przyszła pora na jazz szalony. Tak! Jeszcze bardziej szalony od H Zettrio! Twierdzicie, że nie ma? Jest! Otóż sympatyczny, ubrany w świetnie skrojony garnitur, szczupły i wysportowany pan przypominający amerykańskiego modela z lat 50. ubiegłego wieku, to lider i autor wspomnianego dokonania. Nazywa się Benjamin Herman, jest Holendrem, saksofonistą, czołowym muzykiem swojego pokolenia. Znany głównie z grania jazzu - czasem nawet melodyjnego, jak malarstwo figuratywne.
Benjamin Herman nagrał dwuczęściową płytę, na której wraz z trzema innymi wariatami gra hardcore-rockabilly-punk-jazz, czyli coś co jest tak osobnicze, tak jednostkowe, że wypada z każdej szufladki, rozsypuje się, samo składa, znów rozsypuje, i tak na przemian, w piorunującym tempie.
POLECANE UTWORY Z PŁYTY (KLIKASZ -SŁUCHASZ)
Płytę zaczyna krzykliwo - brzdękliwy akord gitary w symbolicznym Knock Yourself Out, po którym natychmiast wjeżdża rozpędzony Benjamin Herman i dmucha w saksofon zawzięcie, szybko, robi małe przerwy w tym dmuchaniu, ledwo nadąża. Równolegle w uszy walą dźwięki przesterowanej gitary i łomoczącej rytmicznie perkusji. Tak samo w następnym Round The Bend, a w trzecim The Bebop wszyscy dokądś lecą, biegną na wszystkie strony, zastanawiasz się słuchaczu: czy ktoś im wrzucił do studia granat? Włosy stają dęba. Nogi zaczynają boleć - nawet jeśli siedzisz, gdyż oni pędzą, gnają, biegną, gonią. Po czym ufffff! Ulga! Wpływa Tilt The Robins Come Home - pieśń- przytulanka pościelowa, w której wszyscy grają normalnie, wolniutko, jazzowo, jest normalnie niedzielna potańcówka w hrubieszowskim parku. Myślisz słuchaczu, że tak będzie dalej, że poprzednie szaleństwa były jedynie wybrykiem artystycznym więc wracamy do grzecznego, fajnego jazzu? Lipa! Kolejny utwór to Dim - thrash metal na saksofon i perkusję! Rozwala bębenki w uszach, wysysa mózg, ściska za gardło, zjada serce. I tak zostaje do końca płyty
Płyta ma zaledwie 38 minut.
Zawiera aż 22 utwory, zagrane z:
genialnym Rainerem Baasem, który tym razem wystepuje w roli gitarzysty (tak w ogóle jest genialnym basistą),
szalonym basistą Peterem Peksnesem znanym z JUNGLE BY NIGHT i JETT REBEL
bijącym w bębny jak onegdaj Muhammad Ali po gębie Georga Foremana Olavem van den Bergiem
To wszystko jak widzicie jest podejrzane, powinno wzbudzić uwagę, zapalić czerwoną lampkę u normalnego słuchacza.
On, czyli ten ów słuchacz, wszakoż myśli: przecież Benjamin Herman jest grzecznym, miłym człowiekiem w garniturze, jest szykownym jazzmanem. Nie sprawi niespodzianki.
Co się z więc nim stało? Ja nie wiem
Płyta jest nieprawdopodobna, dziwaczna, grana na przyspieszonych obrotach, bezkompromisowo odjechana, głośna, wrzaskliwa. Nieporównywalna z niczym.
Dla mnie jest wspaniała!
Niczego takiego w życiu nie słyszałem. Jestem, zachwycony. Zjadłabym chętnie, to co jedli muzycy podczas sesji.
Krótka wersja (anty)recenzji dla osób, które czasem łapią fetę: wy już wiecie, jaki album nagrał Benjamin Herman.
Koniec
Robert Mądrala: Tylko ciekawe jaką opowieść do tego wymyślisz? Znowu tanie wyssane z palca romansidło?
Robert Poczciwiec: Czy ty nigdy mnie masz dosyć znęcania się nade mną?
Robert Mądrala: No weź się jeszcze rozpłacz. Pamiętasz? Miało być super: to miał być nasz blog, możemy pisać co chcemy, o czym chcemy, bez zahamowań, odważnie. Gdzie to jest, ja się pytam? I co mamy teraz? Serial: miłość ci wszystko wybaczy? Słit, słit tulipan? Może zamiast jazzda.net to będzie romlanitka.nuda.pl? Co szykujesz?
Robert Poczciwiec: Mam cię dość, nic nie wnosisz, nic nie wymyślasz, wszystko krytykujesz i tylko byś siedział w tych słownikach: wszakoż, azaliż, jednakowoż - to jest dopiero do dupy!
Robert Zawodowiec: Panowie powtarzam, nie ufajcie silnym emocjom, mogą być szczere. Apeluję o spokój i kompromis, w końcu musicie napisać dobrą kolejną (anty)recenzję. Jesteśmy w pół kroku.
Robert Poczciwiec: A mam was gdzieś! Tyram jak wół, a każdy się tylko czepia, jeden się mądrzy, drugi rozkazuje. Opublikuję stenogram z tego zebrania, niech wszyscy zobaczą co ja muszę znosić i z kim pracować. Wtedy się wam odechce…
Robert Mądrala: Nie pozwalam, ani mi się waż, stanowczo protestuję, co to w ogóle za pomysł, gdzie historia, gdzie opowieść?
Robert Poczciwiec: Idź do diabła, i tam se protestuj, ile chcesz, jesteś za leniwy, żeby przebić mnie swoim pomysłem, założę się, że nie masz żadnego darmozjadzie jeden, więc mam cię gdzieś.
Robert Mądrala: To jest sabotaż, demagogia i gra pod publiczkę, na najniższych instynktach, awantura, krzyki, skandal. Pudelek, kozaczek jazzowy. Protestuję.
Robert Poczciwiec: Idę pisać.
Robert Mądrala: Nie pozwalam! Stój!
Robert Zawodowiec: To się cholera może spodobać. To naprawdę może się spodobać. Dobrze, że ja tu jestem. Beze mnie oni gubią się we własnym łóżku. Amatorżena. Lecę na trening, bajo!
Komentarze