Steph Richards “Power Vibe” - powiem wam, że muzycy nie powinni dotykać się do programu graficznego Canva, bo okładka tej płyty odrzuca na milę morską, ale za to muza wciąga i to jak! To jest wir, to jest tornado, to jest kokaina i ciepła wódka o szóstej rano z mydelniczk! Ta Pani tak duje w swą trąbę, że klękajcie narody. Ja tam guzik się mogę znać, możecie mi nie ufać ale Jazz Times napisał o niej “siła awangardowego jazzu… wirtuoz nieziemskiego brzmienia”, zaś powściągliwy zazwyczaj Downbeat dodał, że to “trębaczka z natury żądna przygód”. Rewelacja. Jedna z najlepszych płyt usłyszanych w tym roku.
Das Kapital “One Must Have Chaos Inside to Give Birth to a Dancing Star” czyli “Trzeba mieć w sobie chaos, żeby urodzić tańczącą gwiazdę”. Hm. Co mogą grać artyści, którzy nagrywają muzykę pod takim tytułem, kopiuj-wklej z FriedrichaNietzschego? Otóż mogą grać wszystko. I grają. Das Kapital to trzech muzyków: Daniel Erdmann (saksofon), Edward Perraud (perkusja) i Hasse Poulsen (gitara), którzy moim zdaniem robią sobie z nas jaja. Czytają nadęte recenzje zachwyconych nimi bubków takich jak ja i zdychają ze śmiechu. Posłuchajcie tego: “Das Kapital powołuje do życia tysiące świateł spontanicznej twórczości, rozświetlone geniuszem chwili.” Ja pierdziele, ale bełkot. Szanowni. To jest doskonała płyta. Niełatwa w odbiorze. Pełna zakrętów i przyspieszeń. Zaimprowizowana w pełni niemal, bo to jest jazz. I cudna. Zdecydowanie najlepsza płyta w tym roku. Ależ oni by się uśmiali gdyby to przeczytali, na szczęście ja jestem dla nich za cieńki Bolesław.
Vijay Iver, Linda May Han Oh, Tyshawn Sorey “Compassion” - Oj ta płyta rzeczywiście budzi współczucie. Tyle umiejętności, taaaaki warsztat, tacy muzycy, tyle talentu pod jednym dachem i tyle pary w gwizdek. Ale próbujcie. To gwiazdy.
Sana Nagano with Hery Paz, Max Johnson, Alfred Vogel “Chattering teeth” oznacza szczękanie zębami. Oj taaak! Materiał na płycie w pełni improwizowany, to jest real freejazz patchwork. Modulacje i przestery skrzypiec, nieustanna bitwa skrzypaczki z saksofonem na pierwszym planie (może kłócą się o hajs?), mnóstwo elektroniki, .ani sekundy odpoczynku, chyba ani jednego taktu melodycznego, taka płyta ze skrawków. Zespół Sany Nagano nagrał dobrą, bezkompromisową, jazzową płytę, która niczego nie udaje, o nic się nie stara, nie zabiega o niczyją uwagę. No i świetny perkusista i basista. Jak oni to robią, że się nie gubią?
Blok Numer 35 “Psychoszum”. To jest szanowne moje państwo dzisiejszy punk rock z elementami pogłębionej poezji! Po wysłuchaniu takich płyt w dupie mam cały ten swój dżez. Blok nr 35 nie negocjuje, nie szuka z wami kompromisu. Wpycha w wasze uszy wszystkie dźwięki świata spakowane w utwory bliskomuzyczne i muzycznopodobne. Walenie, dudnienie, szumy, elektroniczne ćwierki, świsty, odgłosy, które wydawały moje ukochane flipery kiedy miałem 11 lat i przegrywałem na nich wszystkie ukradzione matce z portmonetki pieniądze - tu jest wszystko, a nad tym wszystkim płynie ona: królowa gitara. No i w końcu są tam, jak żywe, maszerujące gąsienice, które rozmawiają z bogiem. Życie - przekonują mieszkańcy Bloku nr 35 - jest jak psychodeliczny lot, trwa dopóki nie napadną was wilki. Nim was napadną wrzućcie “Psychoszum”. Szaleństwo. Wiecie co napisali na profilu o produkcji płyty: homerecording, straight edge, wymiana pralek i awarie wodociągów. Ja jestem zachwycony.
Addict Ameba “Caosmosi”. Słyszycie? Posłuchajcie uważnie. Teraz słyszycie? To ogromna siła dęciaków, grad, kanonada dęciaków, która zburzyłaby nie tylko mur Jerycha, ale także mur Trumpa. Dlatego jest bardzo rytmicznie, na płycie panuje dość szybkie tempo, no i ma się rozumieć jest głośno, bo musi być głośno. Ale czy to jest jazz? Nie. A właściwie tylko momentami, ale mnie to wystarczy. Dla każdego. Na płytce jest taki jeden gniewny utwór„Look At Us” z Joshuą Idehenem, anglo-nigeryjski poetą i piosenkarzem znanym ze współpracy w Sons Of Kemet i The Comet is Coming. Kto na nim nie nie ma ciarek ten trąba.
Gallowstreet “A trip worth making” - cytując klasyka: YES, YES, YES! Bezapelacyjnie na tę wycieczkę warto się udać. To moi mili jest płyta dęta, gdyż instrumenty dęte są na niej najważniejsze. W zasadzie pozostałe instrumenty użyto są w jednym celu: wyeksponować dęciaki.Jest bardzo melodyjnie, bardzo na lato, bardzo do tańca. Tych Holendrów w Gallowstreet jest ósemka, a brzmią jak armia, która nie bierze jeńców, więc mój drogi zbłąkany czytelniku: baw się dobrze albo giń! Chcesz mieć dobry dzień? Zacznij go od Gallowstreet. Jednak ostrożnie. Ta muzyka tak cię rozbuja, że weźmiesz urlop na żądanie albo rzucisz papierami w robocie. Caca. Siedem gwiazdek na pięć.
Kamasi Washington “Fearless Movement” - jak ja chciałbym zamieszkać na jeden dzień w głowie tego człowieka! Tak se myślę, że Kamasi wstaje rano, drapie się tam, gdzie każdy facet się drapie, gdy wstaje z łóżka i już wtedy nuci te swoje hymny podniebne, świetliste, te długie frazy melodyjne, lotne, te zawijasy i wrzaski saksofonowe, bufiaste jak rękawy żakietu mojej siory w latach 90-tych. Pewnie gdy siada na kibelku to też nuci te swoje do znudzenia anglosaskobarokowe psalmy jazzowe. Lećcie wyżej, wyżej, wyżej a chyżo - woła zapewne do swpoich ptaszków nutek Kamasi. A może żyje jak król z kreskówek i wchodząc do każdej ze swych komnat nakładają mu nową pięknie wyszywaną pelerynę, wręczają w każdej inne berło króla jazzu, a on bez przerwy nuci i nuci te swoje hymny… powtarzam się. Kamasi bez kontekstu, czyli bez zerkania w dyskografię wydał kolejną wspaniałą płytę. Kamasi z kontekstem, czyli z uwzględnieniem poprzedniego dorobku strasznie się jorbnął. Doceniam hip-hop jako wyraz prawdziwie autentycznego buntu, ale ja nie kupuję włączenia go w jazz. To moja wina, bo młodsi pewnie kupują. I słusznie.
Shuteen Erdenebaatar Quartet “Rising Sun” - dziewczynko, a kto Cię zostawił tak zupełnie samą przy tym fortepianie? Gdzie są Twoi rodzice, porzucili cię i odjechali konno? Do którego buddyjskiego przedszkola chodzisz? Takie pytania rodzą się podczas oglądania okładki płyty, z której zerka smutna, odziana w czarną suknię śliczna, młodziutka skośnooka dziewczynka. Ba! Dziewczynka ma 26 lat, urodziła się w Ułan Bator, w Mongolii, gdzie skończyła dobrą szkołę muzyczną i zwiała do Monachium, która oprócz piwiarni, w których przemawiał ongiś z wielkim powodzeniem Adolf Hitler, ma University of Music and Performing Arts, czyli Wyższą Szkołę Muzyczną i Sztuk Scenicznych. Shutten skończyła co tylko skończyć mogła czyli dwa studia magisterskie i studia podyplomowe (Meisterklasse) i zapitala jazz. Zaiwania muzykę najwyższych lotów. Nagrała debiutancką płytę i rzeczywiście jest wschodzącym słoneczkiem dżazu. “Rising Sun” jest takim rdzeniem jazzowym, jądrem tej muzyki, polecam tę płytę każdemu, kto nie chce zaczynać słuchać tej muzyki od nudnych swingujących staroci. Pani Erdenbaatar potrafi porwać żywiołowymi utworami, przytulić balladą, palnąć doskonale zagrana solówką między oczy. I jest patriotką, gdyż zapowiada swój powrót do Mongolii w tym roku, co kiepsko rokuje jej karierze muzycznej. Mam nadzieję jednak, że jeszcze o niej usłyszymy i nie będą to wiadomości z mistrzostw świata w ujeżdżaniu koni.
Kenny Garret “Who Killed AI?” to nie jest mój ulubiony muzyk, ale tym razem mnie zastrzelił. Jest w wieku dębu Bartek, a zatem jako będący pod ochroną przedstawiciel odchodzącego w niebyt gatunku, mógłby odcinać kupony od swej popularności i nagrywać dobrze skrojone gnioty, nad którymi tacy fagasi jak ja pialiby z zachwytu. A on tymczasem robi woltę i nagrywa krótkie dzieło wypełnione elektroniką, nowoczesnymi dźwiękami, odwołujące się do tych nurtów w jazzie, w które stary wygi nie wchodzą bojąc się śmieszności. Kanny Garret się nie wystraszył, wlazł po szyję i bardzo dobrze! Jest to muzyka środka, nie tam żadne awangardy, tylko porządne nowoczesne granie jazzu. Utwór “Ascendence” to dziełko wybitne! Grajcie głośno i do upadłego. Wiwat stare wygi!
Rosa Brunello “Senseless Acts of Love”. Uwielbiam kobiety grające na basie. Bas to kręgosłup i szyja każdej grupy. Babeczki bardzo świadomie rządzą więc w domach i coraz częściej w muzyce. Rosa Brunello, choć umie, to nie szaleje. Nie jest Wooten w spódnicy. To są świetne, wpadające w ucho kompozycje, do których chce się wracać. Soczysta, jazzowa płyta.
Igni Bjarni “Fragile Music”. Pan z Islandii, bo Igni to mię męski. To w zasadzie mi wystarczyło, żeby się zasłuchać, ale w jego trio grają jeszcze Bárður Reinert Poulsen z Wysp Owczych na kontrabasie i islandzki perkusista Magnús Trygvason Eliassen. A więc Igni, Bárður i Trygvason nagrali bardzo intrygującą, bardzo tajemniczą, nieco mroczną, nastrojową muzykę. Ingi nie jest nowicjuszem, co od razu słychać. To stary wyjadacz. Nagrał 5 płyt. Ma swój styl. Aż szkoda, że na spotifaju obserwuje go ledwie 413 słuchaczy. Zasługuje na więcej, podbijcie mu tę średnią, bo to bardzo ciekawy muzyk.
Lis Wassberg “Twain Walking” - kobieta puzoniara, w dodatku prześliczna (tak, tak wiem, że to seksistowsko mega słabe było), czego więcej trzeba? Przydałaby się dobra muzyka - a zapewniam, że ta jest w pyteńkę. Pani Lis pochodzi z Danii i tworzy jazz nie od dziś. To zresztą ciekawe i charakterystyczne jest dla tej muzyki. Otóż Pani Lis świetnie sobie radziła jako doskonały, bezimienny muzyk drugiego planu w projektach sygnowanych przez gwiazdy jazzu. I tak sobie po cichu dmuchała w swój puzon przez 30 lat, a że grała znakomicie to np przez te wszystkie lata zatrudniała ją u siebie Marilyn Mazur, taka jedna gwiazda jazzu. Oto jej, uwaga, WYBRANE albumy https://www.liswessberg.com/discografi1. Całe szczęście, jakieś trzy lat temu ktoś namówił Panią Lis na debiut. “Twain Walking” jest jej drugim albumem w dorobku. Odnoszę wrażenie, że puzon nie jest najłatwiejszym jazzowo instrumentem, zwłaszcza jeśli się nie swinguje, tylko gra nowoczesny, szybki, pełen dynamicznych zmian tempa jazz. Pani Lis gra moim zdaniem na światowym poziomie. Słuchałem jej płyty z przyjemnością, widać, że dopracowała tę produkcję “perfect. Gdy LIs Wassberg wpadnie na koncert do Polski to zapewne chętnie się wybiorę.
Nicholas Krolak “River Song” - Ujął mnie najpierw swoim własnym opisem spotifajowego profilu: Bla bla studiował tu i tam… grał z legendarnym tym i tamtym… brzmi jak zespół x, który spotkał artystę y. Skończmy z tymi bio nonsensami człowieku, po prostu posłuchaj mojej muzyki. Posłuchałem. Łał. Free jazz na najwyższych obrotach i baardzo wysokich lotów. Nie taki zupełnie rozpiździaj muzyczny jak szaleństwo Sary Nagano, ale za to płyta ma lepsze brzmienie i jest spójniejsza. Nie będę za długo gadał, powiem tylko, że jak wejdziecie sobie na https://www.nicholaskrolak.com/ i napiszenie do Nicholasa to dostaniecie całą płytę za free. To się nazywa prawdziwy, wolny jazzman, który ma w duszy całe pieniądze tego świata. Świetna płyta, choć dla niewprawnego ucha może być trudna w odbiorze. Ale warto.
EABS “Reflections of purple sun”. To jest klasa światowa, a z Dolnego Śląska. Dla słuchania takich płyt warto żyć. Tam jest wszystko: kompozycje utkane perfekcyjnie, zagrane idealnie, role wszystkich instrumentów rozpisane tip top, tak wyważone, że nikt się nie rozpycha, nikt nie zostaje z tyłu. Cały zespół jedzie miękko, jak mercedes beczka po autobanie, bo wszystko tu pasuje, wszystko współgra. Można jeszcze pisać o czerpaniu z płyty pana Tomasza Stańki sprzed 50 lat - tylko po co. To jest wersja 2.0 EABS, całkowicie odmienna, zrodzona w innej rzeczywistości, odpowiadająca innym potrzebom (na przykład techno w “My Night, My Day”). Genialne.
Comments