Uwielbiam dobrze skrojony i uszyty nowoczesny amerykański jazz - posłuchajcie przez chwilę uważnie (nie trzeba długo, błagam nie klękajmy przed muzyką, wszak ona ma nas cieszyć, a nie pętać definicjami) któregokolwiek z utworów Gregorego Groovera Juniora, doskonałego saksofonisty, z jego wydanej w maju płyty Lovabye, a poczujecie się jakbyście stanęli na szczycie Tarnicy w Bieszczadach latem: wiatr lekko ociera wasze twarze, słońce dodaje energii, ziemia pod nogami dziękuje wam za przebytą w górę podróż: chce się żyć! W płytę wprowadza perełka muzyczna, prawdziwy klejnot, trwający 1:20 utwór pt 30. Mario Varga Llosa często powtarzał, że chciałby napisać w końcu powieść, której treść rozwija się samoistnie, z jak najmniejszym udziałem autora, jak kwiat, powodując, że to my jesteśmy czytani, a nie książka. 30 tak właśnie brzmi: najpierw z nicości wyłaniają się lekkie dźwięki saksofonu, potem perkusja unosi go cudnie jak relikwię, następnie wibrafon rzuca na nich snop światła i nagle staje się dzień, oto buduje się melodia! Potem jest tylko lepiej. Fenomenalny zespół Groovera nie stroni od radosnych tonów, saksofon lidera wprawdzie gra rolę główną, ale każdy muzyk daje tu z siebie wszystko. Jeśli wam się chce wyłuskajcie proszę linię perkusji w May all your storms be Wetahered lub Stages: co Marcus Gilmore tam wyczynia, to przechodzi ludzkie pojęcie! No i ten wibrafon Joela Rossa! Wibrafon w jazzie jest jak szósty bieg - zawsze to powtarzam, a gdy gra Ross to… zresztą sami posłuchajcie. Piękna, bardzo pozytywna, budująca dobry nastrój płyta.
Groover dzieli się swoim talentem i umiejętnościami na Boston Arts Academy, gdzie prowadzi zajęcia z jazzu dla kolejnego pokolenia artystów. Jeśli mają być jak ich mentor: niech nadchodzą!
Kolejna słoneczna, pozytywna płyta, zadająca kłam twierdzeniu, że jazz to muzyka dla smutasów, przegrywów, malkontentów. Oto Jasper Holby. Słyszeliście o nim? BO JA NIE, a wiedziony podszeptem bóstw jazzowych (są takie, uwierzcie mi) sięgnąłem po jego płytę z końca maja 3Element: Like Water. No i mnie zmyło z powierzchni ziemi. Kiedy kontrabasista (lub perkusista) bierze się za kompozycje robi się naprawdę w muzyce luźniej, ta płyta jest jak jazda do Poznania po minięciu stacji Kutno: większość pasażerów wysiadła, przedziały są puste, można usiąść gdziekolwiek, uchylić okno, rozprostować nogi, wyglądać na świat słuchając pędu powietrza i stukotu kół. Jasper Holby to kontrabasista, a grał w jednym z najfajniejszych składów świata: Phroensis (nazwa stgr. φρόνησις – w filozofii starożytnej mądrość praktyczna, rozsądek, roztropność). Wziął się za granie indywidualne i wyszło doskonale. To jazz wysublimowany, melodyjny, pełen zmian tempa, dobrze przemyślany, choć emocjonalny,. Aranżacje są gęste - to trio, a jednak budowana przez nich przestrzeń muzyczna nie zna granic, a do tego w całości wypełniają ją dźwięki. Bardzo skondensowane, świetnie granie.
Dla porządku: Jak łatwo się domyślić 3Element to część większej całości. Rok temu Jasper nagrał 3Element: Eartherness, po którą trzeba sięgnąć koniecznie. Cieszcie się jego muzyką. Jest dla was!
Kolaboracja trębacza Jiri Kotaca ze szwedzkim, gęsto i chętnie nagradzanym gitarzystą młodego pokolenia Alfem Carlssonem przyniosła ciekawy owoc. Miękką jak czeski aksamit, otulającą jak norweskie futerko płytę Our stories. Nie, nie, nie moi drodzy, nie śmiejmy się z Czechów, a już nigdy jeśli rozmawiacie o jazzie. Zawsze byli w jego czołówce europejskiej, a jazz rockowych składów z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku możemy im jedynie zazdrościć - ponieważ grali, jak zachodni koledzy (a nawet lepiej), mając jednak dostęp do zdecydowanie lepszego instrumentarium od polskich wykonawców.
Ou stories to jest zbiór lekkich, zwiewnych kompozycji, w których wraz z doskonałą sekcją rodem z Brna, perkusistą Kristiánem Kurucem oraz basistą Peterem Komanem, prowadzą słuchacza za rączkę przez labirynt swoich muzycznych talentów. Aby najlepiej je poczuć proszę was, zanurzcie się po uszy w gotyckiej trąbce Kotaca w utworze Relief. Przez pięć minut wznosi on smukłą muzyczna katedrę, przy idealnym akompaniamencie szumiącej gitary i szepczącej sekcji. Kontrabasista w Our Stories nader chętnie używa smyczka, co dodaje utworom tego specyficznego, mroźnego skandynawskiego wiatru. Carlsson, choć współtwórcą albumu, stoi zdecydowanie w głębi muzycznej przestrzeni płyty, grając w stylu Billa Frisella i nie narzuca się składowi. Całość aż lśni od melodycznych zagrywek, które muzycy widać lubią, ponieważ obdarzają nas nimi bez umiaru na tej płycie. Bardzo ciekawa nowość.
Należę do grona tych, których początek ery strimingów bardzo ukontentował. Jednym z głównych powodów są niczym nieograniczone poszukiwania i odkrycia muzyczne, których dzięki nim można dokonywać. Efektem tychże jest odnalezienie płyty Folklore nigeryjskiego trębacza Victora Ademofe.
To jest czysta radość! Radość rozpierająca, rozpychająca, wszędobylska. Victor Ademofe z zespołem zabiera nas w podróż przy wtórze charakterystycznych, afrykańskich rytmów. Płyta aż lśni od melodii, od wpadających w ucho refrenów, oraz zagrywek, które chcą się gwizdać bez końca. Lider śpiewa w języku mi nieznanym, więc na dobrą sprawę nie wiem o czym opowiadają jego teksty, niemniej wystarczyło mi, że słucham, aby gęba śmiała mi się od ucha do ucha.
Ciekawym bardzo czy Wam też!
Płyta Pana Viktora idealna na urlop i chłondy napój na plaży 🍹